Geoblog.pl    migot    Podróże    Sprawozdanie z podróży do Indii (2023)    Informacje Praktyczne – INDIE
Zwiń mapę
2023
27
gru

Informacje Praktyczne – INDIE

 
Polska
Polska, Kraków
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 16183 km
 
Tradycyjnie, choć z opóźnieniem (ale sporo tego materiału się uzbierało!) - podsumowuję praktyczne informacje z naszej podróży. Z góry chcę jednak zaznaczyć - Indie to bardzo zróżnicowany kraj, więc nie wszystko, co tu opisuję, musi się sprawdzić w całym kraju. Nasze doświadczenia ograniczają się na północy do Delhi i okolic, Radżastanu, Uttar Pradesh, kawałka Madhya Pradesh (Khajurajho) i Gudźaratu (Ahmadabad). Południe - którego sami doświadczyliśmy - to tylko Kerala. Jak te obserwacje mają się do reszty południa i środkowego zachodu (Ćennaj i Tamil Nadu, Mumbaj i Maharasztra, Goa itd.), wschodu (Orisy, Bengalu Zachodniego i dalszych prowincji), czy wreszcie dalszej północy z Pendżabem, Kaszmirem, czy Tybetańskim Ladakhiem włącznie – nie jestem w stanie ocenić…

Język: O 1950 roku głównym, urzędowym językiem Indii jest hindi (zapisywane alfabetem dewanagari). Jest to jedna z dwóch, obok urdu (zapisywanego pismem arabskim, używanego w Pakistanie), odmian literackich potocznego języka hindustani, który powstał w pierwszej połowie XIII w. na terenach leżących na północny-zachód od Delhi. Oba te języki są niemal identyczne pod względem gramatyki i podstawowego słownictwa potocznego hindustani, jednak urdu czerpie leksykalnie z perskiego, arabskiego i tureckiego, zaś w hindi te muzułmańskie naleciałości chciano wyplenić, zastępując je zapożyczeniami z sanskrytu, a obecnie często także z angielskiego. Ponadto konstytucja uznaje ponad 20 języków stanowych, takich jak asamski, bengalski, gudźarati, malajalam, tamilski czy pendżabski. Mimo tej mnogości turystom dość łatwo jest się porozumieć, dzięki powszechnemu użyciu języka angielskiego. Nie jest to tylko jakaś postkolonialna spuścizna czy szczególna ambicja językowa mieszkańców – jest to de facto drugi urzędowy, a także pomocniczy język kraju. Na południu jest to przeważnie drugi język dla osób, dla których ojczystym pozostaje język stanowy. Społeczności te często wcale nie znają hindi, i wrogo reagują na wszelkie debaty wokół pomysłów rezygnacji z angielskiego (na rzecz hindi) jako dodatkowego języka urzędowego ich małych ojczyzn.

Wiza: Od 2015 roku Polacy mogą składać wnioski o e-wizę on-line, na stronie: Biura Imigracyjnego Indii (uwaga na masę podszywających się stron pośredników). Na wypełnienie wniosku trzeba zarezerwować sobie trochę czasu – formularz jest rozbudowany, trzeba mieć skan paszportu i zdjęcie, są pytania m.in. o religie i wykształcenie, dane rodziców i małżonka, kraje odwiedzone w ciągu ostatnich 10 lat, itd. Bardzo pomocne instrukcje wypełniania wniosku znalazłam na TEJ i TEJ stronie. Formalnie to, co otrzymujemy, to ETA (Electronic Travel Authorization) – promesa wizowa, którą po uzyskaniu mailowej informacji o pozytywnym rozpatrzeniu wniosku należy – logując się ponownie na stronę Biura Imigracyjnego – ściągnąć, wydrukować, i mieć przy sobie w trakcie odprawy paszportowej. Niektórzy ponoć pokazywali samego maila lub ETA na telefonie, ale na ile taka forma przejdzie bezproblemowo zależy pewnie od humoru funkcjonariusza. Dopiero na granicy dostajemy pieczątkę będącą faktyczną wizą. Po uzyskaniu ETA trzeba wjechać do Indii wciągu 30 dni, więc nie ma co spieszyć się ze składaniem wniosku z wyprzedzeniem (widziałam na różnych grupach lamenty nadgorliwych, którym przesunięto lot o dzień czy dwa i przestawali łapać się w tym terminie). Procedowanie wniosku nie powinno zająć więcej niż 72h. Cena wizy zależy od długości pobytu i terminu podróży: najtańsza opcja to wiza 30 dniowa dwukrotnego wjazdu, z podróżą od kwietnia do czerwca (10$), w pozostałych miesiącach to 25$. Jeśli planujemy odwiedzać Indie częściej są też opcje rocznej lub 5-letniej wizy wielokrotnego wjazdu (odpowiednio 40$ i 80$).

Waluta i płatności: Rupia indyjska, ₹, INR. W czasie naszej podróży 1 INR = ±0,05 PLN; 1000 INR = ±50 PLN. W niektórych miejscach można płacić kartą, i korzystaliśmy z tych opcji skwapliwe – ale dalej jest to raczej rzadkie; zdecydowanie jest to kraj gotówkowy. Do płatności i wybierania pieniędzy z bankomatów bardzo dobrze sprawdzał się Revolut, w którym jest już opcja subkonta w rupiach. Obowiązuje limit jednorazowej wypłaty z bankomatów (10 000 INR), i niektóre bankomaty biorą prowizje – od 100-300 INR. Konsekwentnie bezprowizyjnym i popularnym w całym kraju bankiem był SBI, State Bank of India (z niebieskim logiem).

Strefa czasowa: Indie, jako jeden z nielicznych krajów świata, nie stosują przesunięcia o wielokrotność pełnych godzin względem czasu uniwersalnego UTC (bardziej nietypowy jest już chyba tylko Nepal, ze swoim przesunięciem o 5h i 45min). Dobra wiadomość jest taka, że w całym kraju obowiązuje jedna strefa czasowa - IST (Indian Standard Time), UTC+5:30. W Indiach nie ma też sezonowej zmiany czasu, więc różnica względem Polski to odpowiednio w czasie letnim +3,5h i +4,5h w czasie zimowym.

Internet: Większość hoteli, hosteli i guesthouse’ów standardowo zapewnia dostęp do wi-fi, choć czasem jego jakość pozostawiała wiele do życzenia. Nie był to jednak duży problem, bo już na lotnisku w Delhi zaopatrzyliśmy się w karty SIM Airtel (500 INR) – ważna miesiąc, codziennie odnawiający się pakiet 1.5Gb danych. Blogi i fora polecają kupno karty właśnie na lotnisku, bo ponoć tam idzie to sprawniej – i faktycznie, obsługa przejęła na siebie gro papierologii (m.in. wypełnienie części formularzy), zrobiła zdjęcie i kserowała paszport (ponoć „na mieście” niektóre miejsca nie mają skanerów i kserokopiarek, więc trzeba mieć przy sobie kopie dokumentów i zdjęcie paszportowe). Internet nie działa jednak od razu, trzeba było czekać jakieś 2h (i zadzwonić pod jakiś podany nr telefonu, podając jakiś kod). Zasięg w trakcie podróży był generalnie bardzo dobry.

Gniazdka elektryczne: Zasadniczo stosowany jest inny standard niż u nas – gniazdka typu D, z trzecim bolcem, ale praktycznie - nasze polskie wtyczki zwykle wchodzą tam bez problemu, choć czasem „luźno zwisają” – i trzeba czymś podeprzeć wtyczkę by kontaktowała. Jedynie w indyjskich kolejach wtyczka była tak wyrobiona, że bez przejściówki nie dało się nic ładować.

Pewną osobliwością jest powszechne organizowanie kontaktów i włączników w rozbudowane panele z pstryczkami (włączającymi światła, ale też klimatyzatory, wiatraki, czy same gniazdka – na modłę brytyjską) – nie da się przy krótkim pobycie zapamiętać co jest do czego…

Transport: Ten miejski dominują tuk tuki czy też autoriksze, zwane skrótowo (i nieco myląco) „auto”. W dużych miastach można je nawet zamówić przez UBERa, ale ze zmiennym szczęściem – czasem pojazd rezygnował po kilku-kilkunastu minutach, czasem gdzieś się zatrzymywał i przestawał zmierzać w naszym celu, praktycznie zawsze trzeba było sporo czekać. Znacznie szybciej złapać coś bezpośrednio na ulicy, ale pertraktacje cenowe były ciężkie – widząc trzy (białe…) osoby zwykle nie chcieli nigdzie jechać za mniej niż 100 INR. Przez UBERa nieco lepiej sprawdzało się zamawianie samochodów, w niektórych miastach działało to lepiej, w innych gorzej. Największe miasta mają metro, korzystaliśmy z niego tylko w Kochi i Delhi. Zwłaszcza to drugie było tanie, sprawne, niezatłoczone – jednak przystanki były zwykle sporo oddalone od konkretnych, turystycznych atrakcji, i zwykle i tak trzeba było podjechać kawałek tuk tukiem.

Średnie dystanse – 50-200 km – najtaniej pokonywać lokalnymi, rządowymi autobusami, na które nie trzeba rezerwować biletów z wyprzedzeniem (bilety kosztują zwykle mniej niż 100 INR za 100km). Zwykle są one jednak tłoczne, ciasne i niewygodne – a trzeba pamiętać, że w Indiach często pokonanie 100 km zajmuje kilka godzin… Przeważnie nieco tylko szybsza, ale jednak wyraźnie wygodniejsza opcja to wynajem prywatnego auta/dalekodystansowej taksówki, której koszt to, w zależności od dystansu/czasu potrzebnego na jej pokonanie, coś w okolicach 1500-5000 INR.

Transport dalekodystansowy w największej mierze definiuje kolej, o której pisałam więcej TU i TU, i która jest być może najlepszą częścią kolonialnej spuścizny, jaką tu zostawili po sobie Brytyjczycy. Jakkolwiek czystość czy punktualność zostawia sporo do życzenia (patrząc z perspektywy dzisiejszej Europy), tak jest to wyjątkowo wydajny, tani, sprawny, i mimo wszystko wygodny środek transportu, umożliwiający Indusom podróże na masową skalę. Pociągi są też szalenie popularne, i bilety na niektóre trasy (zwłaszcza nocne) często wyprzedają się ze sporym wyprzedzeniem. Obcokrajowcy mogą już bez obostrzeń kupować bilety on-line bezpośrednio na oficjalnej stronie IRCTC - trzeba założyć konto, przy którym podaje się adres mailowy i nr telefonu (może być polski, ale musi być autentyczny – przychodzi kod w trakcie rejestracji), trzeba też uiścić niewielką opłatę (coś ponad 100 INR, bez problemu przeszła płacąc Revolutem). Mając konto można już rezerwować bilety z dostępnej dla wszystkich puli general - wybieramy interesujące nas połączenie, wpisujemy dane wszystkich pasażerów i wybieramy stację boardingu (co ma sens przy większych miastach, gdzie jest kilka dworców, ale niekoniecznie w mniejszych, gdzie jest tylko jeden…). Tego ostatniego punktu na początku zapominałam robić (system puszczał dalej do płatności bez wybrania stacji wyjazdu) – co skutkowało tym, że na bilecie nie było godziny odjazdu… Aby płatność przeszła bez problemu kartą zagraniczną należy w opcjach płatności wybrać „inne opcje płatności” (a nie – co byłoby intuicyjne – kartę) – i tam później są opcje pozwalające wybrać kartę (Revolut działał bez zarzutu). Mimo braku stacji boardingu na biletach - nie mieliśmy problemu z wsiadaniem do danego pociągu, samo sprawdzanie biletów też było bardzo pobieżne. Obecnie konduktorzy chodzą z tabletami, w których mają dane pasażerów – gdy widzieli nasze obcokrajowe twarze pytali tylko które mamy miejsca, i coś sobie odznaczali, nie patrząc ani na wydruki biletów, ani na nasze dokumenty tożsamości. Pociągi często się spóźniają, warto więc sprawdzać na bieżąco gdzie jest nasz – np. na tej stronie www (są też ponoć jakieś aplikacje ułatwiające śledzenie pociągów, bez konieczności wpisywania kodów captcha za każdym razem). Pozwala to też zorientować ile spóźnia się skład, którym już jedziemy.... Kopalnią informacji na temat składów, dostępnych klas i złożonego systemu rezerwacji z różnymi quota i formami rezerwacji (CNF, RAC, WL) jest strona Seat61 - i każdy, kto planuje podróże indyjską koleją powinien tam zajrzeć.

Tym, którym nie uda się kupić biletów na pociągi mogą korzystać z dalekodystansowych autobusów, również sypialnych (nie próbowaliśmy), lub z rozbudowanej sieci połączeń lotniczych. Najpopularniejszą niskokosztową linią jest IndiGO, które w podstawowej taryfie pozwala na zabranie jednego bagażu podręcznego i nadanie 15kg bagażu do luku, pozwala też na darmową odprawę na lotnisku. Oferują też na jednym bilecie loty z przesiadką (bez potrzeby odbioru bagażu rejestrowanego w porcie przesiadkowym). Bilety najtaniej kupować przez aplikację (znowu – bez problemu płaciłam Revolutem), i tutaj odradzam pośpiech – widziałam na kilka dni przed lotem znacznie taniej bilety, za które przepłaciłam kupując z wyprzedzeniem... Z przestróg dla lotów wewnętrznych - nie wolno ponoć na pokład wnosić przypraw – czytałam o osobach, które tak straciły sypkie pamiątki – ponoć chili uważane jest za potencjalną broń, jednak czasem wyrzucają wszystko (lepiej więc nadać w bagażu do luku). Drugi „nietypowy” obiekt zakazany to papierosy elektroniczne, które są obecnie nielegalne w Indiach.

Noclegi: Szukając noclegów na stronach typu Booking często trafia się na opinie mówiące, że w danym miejscu jest „czysto jak na indyjskie standardy” – i niestety, coś w tym jest. Szczególnie częste są tłuste plamy na generalnie wypranej pościeli – głównie przez nagminne jedzenie dań na hotelowych łóżkach (co wynika z tego, że tak też często jada się w domach – rozkładając na wielkich wyrach ceraty – czego świadkiem byliśmy w trakcie naszej Couchsurfingowej
przygody w Jaipurze) i fakt, że sporo prania, także hotelowej pościeli, wykonuje się ręcznie (nawet w sporych miastach!). Druga nieco problematyczna sprawa w tańszych hotelach i guesthousach (zwłaszcza na południu) to częsty brak bieżącej, ciepłej wody w prysznicach. Często wtedy w łazienkach są, gdzieś na wysokości kolan, kraniki z ciepłą wodą – i można ją wlać do obowiązkowo obecnych w każdej łazience wiader, zmieszać z zimną wodą do uzyskania przyjemnej temperatury, i obmywać się z pomocą zawsze obecnego kubka. Uwagę zwraca tez długi meldunek w miejscach noclegowych – ze spisywaniem w wielkich księgach skąd przyjechaliśmy, gdzie dalej jedziemy, numerami paszportów i wizy, adresami w kraju zamieszkania, kserami paszportów itd.
Ceny noclegów mocno różnią się między regionami i miastami, można czasem spać i za 400 INR/pokój, częściej było to w naszym wypadku 1500-2000 INR, ale dopiero przy ok. 3500 INR/pokój można było mieć pewność, że dostaniemy komplet czystej pościeli i ciepłą, bieżącą wodę z prysznica…

Kuchnia: Temat na osobną książkę. Kuchnia indyjska jest zróżnicowana regionalnie i bogata, jednocześnie użycie podobnego zestawu intensywnych przypraw daje jej wspólny mianownik, przez który po jakimś czasie, mimo całego zniuansowania, wydaje się naszym europejskim kubkom smakowym dość powtarzalna… Generalnie, kuchni indyjskiej nie ma bez przypraw - do najczęściej stosowanych należą chili, kurkuma, mielone ziarna kolendry, kumin, kozieradka, czarny i zielony kardamon, imbir, czarna gorczyca, liście curry (tj. krzewu Bergera koenigii, często określane po angielsku jako indyjskibay leaf, co znaczyłoby „liść laurowy” – i jest to podobne z wyglądu ale nie w smaku). Popularne są też mieszanki przyprawowe, czyli masala, najbardziej znana odmiana to garam masala (dosłownie „gorące przyprawy”) - której skład będzie się różnił w zależności od tego, kto to przyrządza, ale zwykle zawiera czarny i zielony kardamon, cynamon, goździki, pieprz czarny, kumin, kolendrę i anyż gwiaździsty. Przyprawy to też jedna z najpopularniejszych i najpraktyczniejszych pamiątek z Indii – woreczek 200g kosztuje (w zależności od typu i jakości) ok. 100-400 INR.

Północne dania są często bardziej pikantne niż te południowe – szczególnie kuchnia Radżastanu czy Pendżabu, całość obszaru ma też spore naleciałości mogolskie – wnoszące kulinarne inspiracje Azji Centralnej. Południe charakteryzuje użycie mleka kokosowego w wielu daniach (zwłaszcza curry i chutney), i większa obecność ryb w menu. Kuchnię Subkontynentu w dużej mierze kształtowały przykazy religijne – dlatego wśród społeczności dźinisjkiej będzie to kuchnia restrykcyjnie wegetariańska, hinduskiej – przeważnie wegetariańska, czasem z drobiem, natomiast muzułmańskiej – z powszechnym zarówno drobiem jak i baraniną oraz koźliną.

Nie sposób wymienić wszystkich dań, poniżej kilka najpopularniejszych potraw i dodatków:
-chapati i roti - najprostsze placki z mąki i wody (+te drugie oleju), przygotowywane na suchej patelni.
-naan - bardziej „wykwintne” placki z mąki, drożdży i jogurtu, pieczone przyklejone do ścian pieca tandoor, często z dodatkiem czosnku/masła. Popularne zwłaszcza na północy kraju.
-paratha - placek faszerowany warzywami, popularny na śniadania.
-papad - cienki i chrupki placek, często opiekany nad płomieniem (tworzącym charakterystyczne bąble), robiony z mąki z soczewicy/ciecierzycy/odmiany czarnej fasoli.
-dosa - cienki naleśnik z ciasta z fermentowanej mąki ryżowej (z możliwymi dodatkami), popularny zwłaszcza na południu kraju.
-appam - niewielkie, białe naleśniki z mąki ryżowej, typowe dla południa kraju.
-ghee - rodzaj klarowanego masła, którym często smaruje się placki lub dodaje do dań.
-raita - dip na bazie jogurtu, często z dodatkiem kolendry lub/i mięty oraz kuminu.
-chatni - lub zanglicyzowane - chutney, sosy dodawane do wielu potraw, popularne odmiany to orzeźwiające sosy z miętą/kolendrą oraz słodko-cierpkie, brązowe sosy z tamaryndowca lub suszonego, sproszkowanego mango (zwanego amchoor).
-pakora - kawałki warzyw w cieście z mąki z ciecierzycy (besan), smażone na głębokim tłuszczu. Występują też pod innymi nazwami, np. bhaji lub pakoda.
-kofta - smażone kulki/pulpeciki/klopsiki, najczęściej z mielonych z warzyw (a nie mięsa, jak w innych krajach w których spotykamy się z daniami o tej nazwie), zwykle podawane w sosie; jedna z popularnych wersji to malai kofta - ziemniaczano-serowe pulpeciki w śmietanowym sosie z przyprawami.
-chaat - zbiorowa nazwa na przekąski, przystawki – w poszczególnych z nich często specjalizują się stoiska streetfoodowe (bardzo popularne na północy, zwłaszcza w Delhi). Przykładem takich danek jest np.: alu chaat - smażone kawałki ziemniaków posypane przyprawami i polane sosami); alu tikki - smażone placuszki z gotowanych ziemniaków z dodatkiem innych warzyw; palak patta chaat - smażone liście szpinaku w cieście jak do pakora, podane z sosem jogurtowym, chutney’ami z kolendry i tamaryndowca i nasionami granatu; panipuri - mączne, puste w środku ‘sfery’, do którego wsadza się farsz (pomidory, cieciorka, ziemniaki) i polewa/zalewa sosem.
-samosa - trójkątne pierożki smażone na głębokim oleju, zwykle faszerowane ziemniakami i groszkiem (lub/i innymi warzywami, serem paneer czy mięsem).
-dal/dhal - danie z grochu/soczewicy o konsystencji (i funkcji) balansującej między gęstą zupą a sosem.
-biryani - danie z ryżu z warzywami (ewentualnie z mięsem, jajkiem); nieco przypomina pilaw, jest jednak inaczej przygotowywane. Typowej dla północnych Indii, spuścizna kuchni mogolskiej.
-curry - danie z gęstym, mocno doprawionym sosem.
-butter chicken - kawałki kurczaka w łagodnym, pomidorowo-maślanym sosie z dodatkiem śmietany (może być określone murgh makhani). Wariacją na jego temat było wybitne danie w Delhi, z samą kwaskowatą śmietaną z roztopionym masłem.
-chicken tikka - (zwykle pozbawione kości) kawałki kurczaka (tikka znaczy „kawałek”) marynowane w przyprawach i jogurcie, pieczonego jak szaszłyki w tradycyjnych, glinianych piecach tandoor i podawane bez sosu, „suche”. W podobny sposób mogą być przyrządzone np. kawałki sera paneer (paneer tikka). Nie mylić z chicken tikka masala - daniem powstałym w Wielkiej Brytanii, które jest połączeniem kulinarnej spuścizny imigrantów kolonialnych Indii Brytyjskich i gustów Brytyjczyków, i jest w formie bliższe butter chicken.

Wiele dań (zwłaszcza typu curry) będzie do siebie bardzo podobnych, i różnią się tylko głównymi składnikami, warto więc nauczyć się znaczenia najpopularniejszych z nich: paneer - rodzaj indyjskiego zwartego, białego sera w typie twarogu , gobi - kalafior , aloo - ziemniak, palak - szpinak.

Na honorową wzmiankę zasługuje thali - co znaczy „talerz”, i jest to bardziej forma podania niż samo danie. Na sporym talerzu podawana jest masa mniejszych miseczek (opcjonalnie jest to talerz z wytłoczonymi „sekcjami”) – wypełnionymi różnymi dipami, chutneyami, dalem, curry, raitą, plus zestaw placków. Była to jedna z moich ulubionych opcji - pozwalająca na spróbowanie wielu różnych dań. Niestety, często była dostępna tylko w porze lunchowej.

Tym czego, może nieco zaskakująco, nie ma prawie wcale w Indiach – są świeże warzywa. Sałatki i surówki w naszym rozumieniu ograniczały się przeważnie do kilku plastrów pomidora i/lub ogórka, plastra cebuli. Względy higieniczne mogą to trochę tłumaczyć, niemniej – dość tego brakuje. Potrzebę surowego błonnika nieco rekompensują owoce…

Ceny w restauracjach mocno różnią się od typu miejsca, w tych popularniejszych dania zaczynają się od ok. 100-300 INR, do tego osobno płatne są zwykle placki (proste roti – 5-10 INR za sztukę, naan – +/- 50 INR). Często w dobrych, lokalnych miejscach opcje śniadaniowe/lunchowe serwowane są do południa, potem przerwa – i restauracje ponownie otwierają się dopiero koło 16-18 (często dopiero w porze kolacyjnej odpalany jest piec tandoor) – więc bywał problem ze znalezieniem czegoś wczesnym popołudniem…

W kwestii napojów – popularne są soki owocowe i napoje typu cola; oraz lassi - napój przyrządzany z jogurtu, wody i przypraw. Popularne są wersje z dodatkami owoców, zwłaszcza mango i banana. W restauracjach często podaje się dzbanek lub butelkę wody (czasem doliczaną do finalnej ceny). Woda butelkowana w sklepie to zwykle koszt ok. 20 INR za 1-1.5l butelkę. W napojach ciepłych prym wiedzie masala chai - herbata z mlekiem, parzona z mieszanką korzennych przypraw. Kawa w lokalnych barach będzie praktycznie tylko rozpuszczalna, lub parzona w taki sposób że wygląda jak nasza herbata i ma tylko dziwny, kawowy posmak. Takie napoje kosztują 20-40 INR, zaś kawa z ekspresu to już bliżej 100-150 INR.

Napoje alkoholowe są słabo dostępne i drogie – najpopularniejsze piwo, sprzedawane w 660ml butelkach, to Kingfisher – dostępny w specjalnych sklepach (ok. 100-180 INR/butelka), w barach to już koło 300 INR. Wiele hoteli i hosteli nie prowadzi sprzedaży nawet piwa, i wręcz zakazuje jego spożywania w przestrzeniach wspólnych; część hosteli i guesthousów ma bardziej liberalne podejście, a czasem nawet coś sprzedaje (nieraz spod lady). Niektóre stany, np. Gudźarat, są „suche” – nie ma tam wcale alkoholu w restauracjach, w hotelach jest zakaz ich spożywania (nawet w pokojach), i tylko turyści za okazaniem paszportu mogą kupić licencję i dopiero z nią kupować w specjalnych miejscach alkohol (nie sprawdzaliśmy tego). Być może Goa jest mniej restrykcyjne, ale generalnie - nie jest to raczej przyjazny kraj dla tych, co lubią skończyć wakacyjny dzień zimnym browarem.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2024-02-13 08:44
Dziękuję w imieniu wszystkich,którzy zapragną zwiedzać Indie.
Ogrom pracy i czytelność zapisu!
Moc informacji - cenne podsumowanie wyjazdu!
Pozdrawiam
 
mamaMa
mamaMa - 2024-02-14 22:21
DZIĘKUJĘ! Świetny praktyczny poradnik.
Przyznaję, że część o pościeli mnie zmroziła...
 
Marianka
Marianka - 2024-02-17 10:49
Jak zawsze jesteś niezawodna z tym skrupulatnym podsumowaniem! Liczę, że w przeciągu kilku lat uda mi się z niego skorzystać :)
No i moja ulubiona wstawka jedzeniowa!
 
 
migot
Magdalena M
zwiedziła 24% świata (48 państw)
Zasoby: 517 wpisów517 1613 komentarzy1613 11632 zdjęcia11632 5 plików multimedialnych5
 
Moje podróżewięcej
30.04.2024 - 26.05.2024