Wstęp: Ostatni, niepełny dzień na Islandii poświęcamy na atrakcje relatywnie najbliżej lotniska. W pierwotnym planie zwiedzania miał to być dzień, kiedy zobaczymy nowopowstały wulkan Fagradalsfjall, jednak z obawy na możliwość odcięcia drogi ruszyliśmy do niego
zaraz po przylocie. Z ciekawości sprawdziłam, jak miał się dzisiaj – może drogi nie odciął, ale zmarkotniał i nie prezentował już tryskających lawą erupcji, do tego warunki pogodowe (które dopiero mieliśmy odczuć) – gęsta mgła z deszczem – uniemożliwiały nawet dostrzeżenie wulkanicznego stożka. Podbudowani tym fortunnym wyborem kolejności zwiedzanych atrakcji ruszyliśmy zobaczyć w końcu miasto stołeczne.
Cel: Reykjavík i Niebieska Laguna.
Materiały i metody: *Uwaga na strefę parkowania w Reykjaviku – pomocna jest aplikacja Parka, która umożliwia opłacenie postoju oraz zawiera pomocną mapę stref parkowania, pozwalając również wybrać miejsce poza tą strefą.
*Jedzenie – „kebab” w Lamb - 2190 ISK; hot-dog z kiełbaską
pylsur - mniej niż 500 ISK.
*Niebieska Laguna – Blue Lagoon: wejście teoretycznie od 5 990 ISK, nasze kosztowały po 6 990 ISK (około 44 EUR). Nie ma limitu czasowego po wejściu, jednak wchodzi się na konkretną godzinę (1h godzinne okienko od godziny widniejącej na bilecie). Bookowałam je z pewnym wyprzedzeniem.
*Waluta: korona islandzka (ISK), 1000 ISK = 30 PLN.
Przebieg: Najdalej położona na północ stolica suwerennego państwa ma bardzo imponującą metryczkę. W 874 roku założył ją pewien norweski wiking, i wtedy też nazwał osadę
Reykjavík, co po islandzku znaczy
dymiąca zatoka - od „dymiących” w okolicy po dziś dzień źródeł geotermalnych. Parkujemy w pobliżu najbardziej chyba rozpoznawalnego symbolu miasta – betonowego kościoła
Hallgrímskirkja. Jego charakterystyczna architektura ma nawiązywać do bazaltowych kolumn, które widzieliśmy już w kilku miejscach na wyspie, np. przy
czarnej plaży Reynisfjara lub
wodospadzie Svartifoss. Stąd do centrum wiedzie jedna z dwóch najważniejszych ulic handlowych. Jeśli jednak pójdziemy na północne wybrzeże, trafimy na drugi charakterystyczny obiekt -
Sólfar, The Sun Voyager, Słoneczny Wędrowiec – rzeźbę ze stali przypominającą szkielet łodzi. Do nowoczesnych dum architektonicznych miasta należy leżąca nieco dalej na zachód
Harpa – hala koncertowa i centrum konferencyjne przy porcie. Poza tym miasto ma jednak nieco prowincjonalny i lekko eklektyczny charakter. Na tym tle wybijają się kolorowe domki kryte malowana blachą, a także liczne murale i malunki na drogach – tak jakby mieszkańcy potrzebowali kontrastu i szukali odtrutki na powszechną w tej okolicy szarość nieba…
Spacerujemy spokojnie po centrum może ze 3 godziny, i w zasadzie wystarczy to żeby się z nim zapoznać. Tu też w końcu jemy coś na mieście – po tygodniu gotowania głównie potraw ze słoików idziemy do polecanej knajpki LAMB, bardzo udanego połączenia słynnej, islandzkiej jagnięciny z kuchnią bliskiego wschodu. Nie jest to najtańsze, ale nic na Islandii nie jest… Chyba najtańsza rzecz do zjedzenia, a także narodowy fast-food Islandii to hot-dogi
pylsur - czego również spróbowaliśmy ;)
*
Wisienką na torcie wyjazdu była wizyta w Blue Lagoon. Ośrodek spa z osławionymi na całym świecie basenami termalnymi. Już sama okolica w sercu regionu Reykjanes, czyli, a jakże – „dymiącego półwyspu” jest niesamowita. W polu poszarpanej, czarnej lawy porośniętej wyblakłym mchem, kryją się mleczno-turkusowe baseny, o idealnie białym dnie. Kolor i konsystencje woda zawdzięcza wysokiej zawartości krzemionki, i ma lecznicze właściwości zwłaszcza dla osób z autoimmunologicznymi chorobami skóry. W cenie już podstawowego pakietu mamy napój w barze, maseczkę krzemionkową (super działa!), wynajem ręczników, kosmetyki (szampon, odżywka, kremy do ciała). Na miejscu, poza samymi basenami, są jeszcze parowe i zwykłe sauny, bar w wodzie, miejsca do relaksu. Nawet średnia pogoda nie była dużym problemem (o ile było się w wodzie, wyjście nawet na moment, by zrobić szybkie zdjęcie – to już było nieprzyjemne doświadczenie). Oczywiście wizyta nie jest tania, ale był to wybitny relaks, którego zdecydowanie potrzebowaliśmy na końcu tej podróży! I choć są nieco tańsze opcje na podobną wizytę – ta jest najbliżej lotniska (20km), więc idealnie nadaje się na spokojne spędzenie ostatnich godzin przed lotem…
*
Co ciekawe, a o czym nie wszyscy wiedzą, podobnie jak drugie rosnące na popularności kąpielisko koło jeziora Mývatn, Blue Lagoon to nie naturalne źródła geotermalne, a baseny utworzone z „odpadów” pobliskiej elektrowni geotermalnej. Baseny odniosły taki sukces, że obecnie przynoszą większy dochód niż sama elektrownia. Ta energia jest jednym z prawdziwych naturalnych skarbów kraju.
Charakter tej wyspy jest zdominowany przez fakt, że Islandia leży na styku dwóch płyt tektonicznych, „stoi okrakiem” na wulkanicznej granicy zwanej Grzbietem Śródatlantyckim. W związku z tym jedna trzecia lawy wyrzuconej z wnętrza Ziemi w ciągu ostatnich 500 lat wypłynęła na powierzchnię właśnie tutaj. Bije tu wiele naturalnych, gorących źródeł i prawie wszystkie budynki ogrzewane są energią geotermalną. Tymczasem powierzchnię skuwają ogromne lodowce, z których wypływają liczne rzeki. Ta kombinacja gorąca i chłodu, siły kłębiącej się pod powierzchnią i potężne rzeki płynące po niej czynią z Islandii jedno z najbardziej skupionych źródeł energii geotermalnej wodnej na Ziemi – czystej, odnawialnej, zielonej energii, której świat coraz bardziej potrzebuje.Wojna o energię, M. del Giudice, NG Magazine 03/2008
Islandia jest liderem wykorzystania energii odnawialnej, ma jej bowiem aż nadto. Stąd pojawiły się pomysły spożytkowania jej w przemyśle.
Od lat 60. XX w. rząd próbuje zwabić na Islandię przemysł ciężki, oferując tani prąd, brak biurokratycznych ograniczeń i minimalny wpływ na środowisko. Jednak (…) nakłonienie firm do przyjazdu w te strony okazało się trudne. Siła robocza jest tu bowiem nieliczna, droga i prawdopodobnie zbyt dobrze wykształcona. Dodajmy jeszcze oddalenie tego miejsca, długie, mroczne zimy i surowy klimat. Tylko branża zużywająca ogromne ilości energii, mogąca kupować ją za szatańsko niską cenę przez długi czas, może uznać, że opłaca jej się jej tworzyć zagład aż na Islandii. Te założenia najlepiej spełnia hutnictwo aluminium.Wojna o energię, M. del Giudice, NG Magazine 03/2008
Budowa systemu zapór dla gigantycznej hydroelektrowni na wschodzie kraju, która miała zasilać dużą hutę aluminium podzieliła kraj w pierwszym dziesięcioleciu XXI w. Dla jednych aluminiowe projekty były szansą na tworzenie miejsc pracy i stabilny przychód w kraju, w którym rolnictwo zawsze było wymagające a rybołówstwo coraz bardziej niepewne, ze względu na ubożejące zasoby rybne. Dla innych była to generująca zanieczyszczenia inwestycja niszcząca bezpowrotnie jedne z ostatnich dziewiczych terenów Europy, które wszak mogą przynosić spore dochody dzięki turystyce. Huta aluminium zaś miała zarabiać netto dopiero po 40 latach, wcześniej spłacając gigantyczną pożyczkę zaciągniętą budowę infrastruktury. Wtedy pewnie nie można było jeszcze przewidzieć tak wyjątkowego skoku popularności Islandii. Dziś w kraju rolnictwem i rybołówstwem zajmuje się mniej niż 7% procent pracujących, przemysł to 22%, a ponad 70% znajduje zatrudnienie w usługach, głównie w turystyce. I choć pandemia koronawirusa pokazuje, że nie jest to aż tak stabilne źródło dochodu, jak mogłoby się wydawać (i oczywiście obarczone swoimi problemami) – to chyba jednak jest to kierunek, który kraj obierze w najbliższych latach. Przynajmniej patrząc na same miejsca pracy, wydaje się to rozsądne – kiedy wspomniana powyżej huta aluminium zatrudnia 450 osób, sama tylko Blue Lagoon ponad… 600!
**
Zrelaksowani niepomiernie oddajemy samochód (przyjęty bez zająknięcia), i nawet opóźnienie lotu o niemal 1.5h nie może nam zepsuć nastrojów. Poza tym finalnym akceptem trzeba jednak szcezre przyznać, że nie był to relaksacyjny wyjazd – tempo było naprawdę spore, ale to co zobaczyliśmy… Pewnie gdyby mieć chociaż dzień więcej to można by to zrobić nieco spokojniej. Ale kogo ja okłamuje, jakbym miała dzień więcej, to bym wcisnęła półwysep Snaefellsnes. No to może 2-3 dni więcej? To wjechałyby Fiordy Zachodnie. Pełne dwa tygodnie? To parłabym do interioru. Zawsze będzie więcej do zobaczenia… Więc może po prostu kiedyś tu jeszcze wrócę!