Wstęp: Sprawnie dotarliśmy do Pyrzowic – już zapomniałam jakie to małe i nieszczególne lotnisko… Kolejki do boardingu, kłótnie między obsługą a pasażerami z jedną sztuką bagażu podręcznego za dużo bez wykupionego priority, chaos przesiadek rozsadzonych znajomych i rodzin bez wykupionego rezerwowania miejsc – już zapomniałam, jak to „bydlęco”” się tymi low-costami lata… Ale dobrze, że się w ogóle leci – przed czasem lądujemy na Islandii! Już się cieszę na myśl o odkrywaniu swojego 50 kraju!
Cel: Intensywny początek – najmłodsza, aktywna erupcja wulkaniczna Islandii -
Fagradalsfjall.
Materiały i metody: *Wynajem „kampervana”: 74 000 ISK/7 dni. Firma STAR, w cenie ubezpieczenie Theft Protection, SCDW, Gravel Protection (rezerwacja auta ponad miesiąc przed wyjazdem). Nie była to absolutnie najtańsza oferta na rynku (chociaż dalej na budżetowym końcu spektrum), ale miała w cenie większość ubezpieczeń, sprzęt który często jest dodatkowo płatny (np. stolik i krzesła) , dodatkowego kierowcę i opcję odbioru auta wieczorem, prosto z lotniska (inne opcje wymagały np. dostania się do Reykjaviku, a biura były czynne tylko do 17) – więc suma summarum była najkorzystniejsza.
*Parking k. Fagradalsfjall - Geldingardalir - 1000 ISK, płatne w aplikacji PARKA (przydatne w całej Islandii).
*Waluta:
korona islandzka, ISK, 1 ISK = 0,03 PLN. 1000 ISK – 30 PLN.
*Nocleg: GATA Free camping, jakieś 30min od Geldingardalir – jak sama nazwa skazuje darmowy, oczekiwane wolne datki.
Przebieg: Mamy sporo szczęścia, ledwie kilka dni przed naszym wyjazdem zniesiono obowiązek testu i mini-kwarantanny po przylocie dla osób z kompletem szczepień i europejskim „paszportem” covidowym. Kontrole przebiegają sprawnie, co więcej, każda z napotkanych osób z obsługi jest… Polakiem. Ogólnie szybko okazuje się, że wszędzie są informacje po islandzku, angielsku i polsku – Polacy to największa mniejszość narodowa Islandii.
Odbieramy nasz pojazd na najbliższy tydzień - Dacia Dokker przerobiona na niewielkiego kampera – tylnie siedzenia są usunięte i cała tylna przestrzeń przerobiona jest na miejsce do spania (materac dla dwóch osób). Na wyposażeniu są ponadto poduszki, naczynia, patelnia i garnek do gotowania, kuchenka gazowa, stolik i składane krzesła. Takich „wynalazków” jeździ po Islandii całe mnóstwo, przynajmniej kilkanaście firm oferuje mniej kub bardziej wyszukane „kampervany”.
*
Mimo, że minęła 20 lokalnego czasu, i cofnęliśmy zegarki o 2h –zaczynamy przygodę z Islandią z wysokiego C, i bezzwłocznie ruszamy w stronę
wulkanu Fagradalsfjall (lub jak przyjmują inne źródła– Geldingardalir), znajdującego się na półwyspie Reykjanes, jedynie pół godziny drogi od międzynarodowego lotniska w Keflaviku. Zaczął pluć lawą w marcu tego roku, i z początku wydawało się, że to będą góra kilkutygodniowe występy. Erupcje jednak nie ustały, teraz podejrzewa się, że wulkan może pozostawać aktywny od kilku do setek lat! Naukowcy nabierają przekonania, że będzie to kolejny
wulkan tarczowy, różniący się od stratowulkanów powolniejszymi erupcjami rzadkiej lawy, nie formującymi wysokich stożków, a spłaszczone „tarcze”. Co więcej, prymitywny skład chemiczny magmy sugeruje, że nie pochodzi ona z magmowej komory w skorupie ziemskiej, a wprost z płaszcza Ziemi – dając niewyczerpane źródło zasilające potencjalnie niekończące się erupcje
*…
Jako, że wybuchy były względnie niewielkie i spokojne, a całość nie miała katastroficznego charakteru – miejsce stało się natychmiastowo najnowszą atrakcją turystyczną kraju. Oczywiście znalazła się ona również i na naszej żelaznej liście
must-see, w pierwotnym planie jako wisienka na torcie - na końcu wycieczki. Skąd więc ten pośpiech? Cóż, lawa może i płynie tu powoli, ale nieustępliwie, kierując się doliną Nátthagi w stronę drogi 427, i dalej, do stromych nadmorskich klifów. To, że przetnie drogę i wpadnie do oceanu jest pewne, nie wiadomo tylko kiedy. Już teraz systematycznie odcina kolejne, robione naprędce, turystyczne szlaki piesze. Najpierw przepadł tzw. szlak A, który podchodził najbliżej krateru (po przeorganizowany kończy się tam, gdzie szlak B); teraz lawa podchodzi już do odnogi szlaku C, który, choć dłuższy, pozwala na zobaczenie „od przodu” krateru i wylewającej się zeń lawy. Postęp sytuacji można śledzić na
TEJ pomocnej stronie, gdzie na bieżąco aktualizują informacje i mapy regionu. (Ogólnie za organizację infrastruktury i aktualną stronę www z informacjami dla tej raczkującej atrakcji należy się Islandczykom 5+). Gdy trasa C w kierunku Langihryggur zostanie odcięta, ostatnim punktem obserwacyjnym będzie ten ze szlaku B – który zachodzi krater „od tył”, w zasadzie nie pozwalając zobaczyć czerwonych strumieni magmy. No a to byłaby szkoda – więc dzień przed wyjazdem przeorganizowałam plan podróży, z ciężkim sercem wykreślając jeden punkt, i przekładając Fagradalsfjall na sam, intensywny początek.
Na miejscu okazało się, że sprawa odcięcia szlaku C nie jest raczej tak paląca – teren jest rozległy, i pewnie udałoby się tak czy siak znaleźć inną drogą wiodącą do ostatniego „dobrego” punktu widokowego. Niemniej, jak już byliśmy na miejscu, to przecież nie zawrócimy. Wyraźnie wydeptane ścieżki biegną pomiędzy płowymi wzniesieniami, stalowoszare niebo, drobne kwiaty, cisza – nic nie zapowiada tego niezwykłego widoku, na jaki natrafia się po 15 minutowym spacerze. Cała rozległa dolina wypełniona jest czarną, zastygłą, wciąż gorącą lawą. W powietrzu unosi się charakterystyczny zapach siarki. Dalej ścieżka wiedzie mocniej w górę, granią pobliskiego pagórka, ukazując potęgę tego żywiołu –liszaje lawy przelewają się w dno doliny dziesiątkami zastygłych strumieni. Sprawcy jeszcze nie widać – ale już słychać – tryskający lawą krater bulgocze gorącą magmą, brzmi jak morze toczące wściekle fale o brzeg. Gdy już się dostrzeże, wśród gęstego dymu, strzelające w niebo pióropusze lawy - nie można od tego widoku oderwać wzroku. Siedzieliśmy na tej grani z pół godziny, jak zahipnotyzowani, dopiero coraz dotkliwszy chłód kazał nam w końcu zawrócić… Choć nie można już podejść tak blisko jak na początku erupcji, dalej jest to absolutnie niezapomniany widok!