Wstęp: Kilka godzin oraz kilkaset podrzuceń, wstrząsów i zakrętów później wstaje słońce. Naszym oczom ukazuje się zupełnie inny krajobraz: tropikalna zieleń, mgła, wodospady, przełomy szerokich rzek… Błotnista droga, autobus jedzie na krawędzi, lepiej nie patrzyć w dół. Potem nieznośny upał. Płasko, zielono, inaczej!
Cel: Zdążyć na wypływającą tego samego dnia łódź (lancha) i wyruszyć do Iquitos.
Metody i środki: Statek pasażersko-towarowy Henry I, 100 PEN za rejs z wyżywieniem (na wyższym pokładzie osobowym) – konieczne własne naczynia do odbierania posiłków, papier toaletowy, woda pitna, hamak, ew. moskitiera. Hamak w porcie – 35 PEN.
Przebieg: Spokojnie wysiadłyśmy z autobusu by wpaść w szpony sępów na motorikszach (
motocarros). Powoli uczymy się trudnej sztuki okiełznywania takiego żywiołu, uspokajania go, opanowania zamieszania, które zawsze jest złe, bo można coś „zgubić”, przepłacić itd… Po chwili zostaje tylko jeden, najbardziej wytrwały kierowca, i to on bierze nas i nasze bagaże do portu. Jeszcze dobrze nie wysiadłyśmy na zakurzone, niesamowicie tłoczne nabrzeże, gdzie jak mrówki ludzie wynosili i donosili towar, gdy ktoś sprzedał nam hamak, ktoś zabrał bagaż na statek (potem chcąc za to wynagrodzenie, na co oczywiście przystałyśmy, choć oczywiście – nie powinnyśmy…), ktoś wcisnął linkę do zawieszenia hamaku, ktoś chciał wepchnąć papier toaletowy – i tak, nim się zorientowałyśmy, zaokrętowano nas na statku Henry I, wypływającym do Iquitos
Hoy (Dziś), o 12.00.
Krótki rekonesans, 4 pokłady, dolny w pełni załadowany cargo, potem dwa pasażerskie: niższy wypełniony po brzegi, na górze więcej zafoliowanego ładunku, ale też i luźniej. Z każdej szczeliny atakują nas szare rurki i plastikowe złączki, jeden z podstawowych towarów tego rejsu. Górny, odkryty pokład to doskonalmy taras widokowy. Jest też sklepik, kuchnia oraz łazienko-toalety – małe klitki w fantazyjny sposób łączące dwie funkcjonalności – jest muszla klozetowa, a powyżej, trochę przed nią – zardzewiała rurka służącą za prysznic. Rozwiązanie bardzo niepraktyczne, gdyż zwykle, gdy załatwiało się podstawowe potrzeby coś kapało na głowę…
Zaczyna się wielka, kilkudniowa przygoda, rejs statkiem mieszczącym 200 osób, płynącym do Iquitos – największego na świecie miasta (0,5 mln mieszkańców), do którego można dostać się jedynie drogą wodną lub powietrzną, brak natomiast drogi lądowej. Powstało w czasie boomu kauczukowego, tam, gdzie rzeki Ukajali i Marañón łączą się, by dalej płynąć do Atlantyku pod nazwą Amazonka. Jako największa i najdłuższa rzeka świata w większości swojego biegu jest na tyle głęboka i szeroka, że mogły nią pływać statki pełnomorskie. Taką właśnie drogą spławiano kauczuk, i taką przypływały i osiedlały się setki rządnych pieniędzy śmiałków… W końcu wynaleziono syntetyczny kauczuk, a kauczukowi baronowi podupadli. Obecnie prowadzenie drogi przez setki kilometrów lasu deszczowego wydaje się być zadaniem zbyt kosztownym i karkołomnym, by szybko je zrealizowano…
Stoimy przy naszych świeżo powieszonych hamakach, cale mokre od tropikalnego upału, ale dumne, – że udało nam się tutaj dotrzeć, i że nie jesteśmy jak inni turyści, którzy szybko chcą zahaczyć o dżunglę, że dążymy do kontaktu z ludźmi, chcemy poznać ich kulturę, a tu… wszyscy się z nas śmieją! Jako jedyne białe gringas, z tymi śmiesznymi plecakami, takie nieporadne, wszystko można nam wcisnąć, ależ to było zabawne! I bardzo nieprzyjemne… My tu z duszą na ramieniu i sercem na dłoni, a oni pokazują nas sobie palcami i umierają ze śmiechu…
Oczywiście są też tacy, co informują nas o obiedzie, przychodzą z dzieciakami żeby im pokazać gringas. Są też maluchy biegające po pokładzie, wdzięczny obiekt do fotogra-fowania, dający się łatwo przekupić polskimi cukierkami. Jedna z dziewczynek pytała skąd jestem, choć fakt, że z Polski i Europy nie wiele jej powiedział – A ile jedzie się do twojego miasta z Pucallpy? – pytała. Bardzo ciekawiło ją również, co ile kosztuje (aparat, bilet do Polski, kolczyki)… A takie pytania były już dla nas bardzo niezręczne – bardzo nie chciałybyśmy być traktowane jak worek pieniędzy, więc często zaniżałyśmy wartość poszczególnych dóbr lub mówiłyśmy, że nie wiemy, bo to prezent…
Śmiechy trochę przycichły, cześć już nawet uśmiecha się do nas życzliwie. Szybki prysznic, woda czerpana prosto z rzeki chłodzi doskonale. Ale wystarczy potem dwa razy machnąć ręką, i cala robota na marne. Jest też czas na pierwsze spotkanie z pokładową kuchnią – straszne rzeczy o tym człowiek słyszał! W zasadzie całkiem w porządku, ryż i rozgotowany kawałek kurczaka, przygotowane na wodzie z rzeki. Skromnie, ale w końcu gotowane, ciepłe i w cenie biletu.
Słońce zaszło, a trzeba przyznać, ze zrobiło to w tak niesamowity sposób, że wynagradza to trudy podróży.
„Nigdy nie widziałem tak pięknych wieczorów jak na rzecze Ukajali ze statku (…). Z dziwną regularnością (…) skłębiły się na zachodzie nad Andami malownicze, strzeliste obłoki i lśniły wszystkimi barwami tęczy”.– Arkady Fiedler,
Ryby śpiewają w UkajaliW okolicach równika zachód słońca wiąże się z natychmiastowym zapadnięciem egipskich ciemności. Statek ma, oczywiście, oświetlenie, co sprowadza całą chmarę tropikalnych owadów. Pojawiają się także pierwsze moskity – rzecz jasna, używanie repelentów i rozkładanie fachowych moskitier nad hamakami jest nieprawdopodobnie śmieszne, jednak staramy się znosić to nietypowe zainteresowanie z godnością.