Wstęp: Znowu przylatujemy do Addis późnym popołudniem, koło godziny 18. Mieliśmy już taki jeden, wieczorny przystanek – wtedy zdążyłyśmy tylko kupić kilka paczek kawy i jakieś pamiątki (bo wcale tego nie ma za wiele w kraju, pojedyncze stragany przy większych zabytkach i tyle…). Niestety, całość zwiedzania miasta miała się ograniczyć do przejechania się z kolejnym przewodniko-kierowcą podstawionym przez Solomona (jego samego widziałyśmy tylko dwa razy – generalnie wtedy, kiedy brał od nas pieniądze;), oglądając z okna taksówki kilka orientacyjnych punktów miasta – jak plac Meskel czy siedziba premiera… Generalnie miasto sprawia wrażenie jednego, wielkiego placu budowy – skala inwestycji jest olbrzymia. Główne arterie są szerokie, wieżowce błyszczą taflami szkła, nowoczesne butiki i kawiarnie zapraszają do wizyt. Jednak w rozmowach z naszymi (licznymi) przewodnikami przebija sceptycyzm co do skali i kierunku zmian wprowadzanych w stolicy – widzą je jako zachodni transplant, coraz bardziej odstający od reszty kraju…
Cel: Pożegnanie z Etiopią.
Materiały i metody: *Pamiątki: największy targ stolicy, Mercato, nie był czynny w godzinach naszych krótkich wizyt w Addis. Zawieziono nas do „Souvenir Center” (blisko skrzyżowania Churchill Ave & Nigeria St) – i tam faktycznie jest duży wybór (interesujące są zwłaszcza kosze i inne, wyplatane wyroby).
*Kawa: O ile dobrą kawę bez problemu wypić można wszędzie w Etiopii, tak kupić ją – zwłaszcza palone, pakowane ziarna (nie zmieloną) – może być ciężej. Najpopularniejsza marka, z kilkoma punktami sprzedaży w Addis to Tomoca – paczka 0.5 kg – 800 ETB.
*Popularna, etniczna restauracja z pokazami tańców: 2000 Habesha.
*Waluta: Birr, ETB; 1 PLN = 30 ETB, 1 USD = 120 ETB.
Przebieg: Nowy wysłannik Solomona zabiera nas na ostatnią kolację, do jednej z eleganckich restauracji etnicznych – z pokazem tańca, usłużną obsługą, i cennikiem ustawionym pod klientelę składająca się głownie z dyplomatów, expatów, businessmanów i nielicznych turystów. Gorsze jednak były rzeczy, których w cenniku nie było, i tak rachunek za lampkę etiopskiego wina (którego nie miałyśmy wcześniej okazji próbować więc była to ostatnia szansa), przyszło nam zapłacić 600 ETB... Dania są niemniej utrzymane na wysokim poziomie, jest to więc idealne miejsce na przypomnienie sobie smaków podroży – tym razem wybrałyśmy postną (wegetariańską) wersję indżery z dodatkami.
Spędzamy tu kilka godzin i czas wracać na lotnisko – ostatni przystanek w Addis także nie daje nam szans na poznanie miasta – jakoś po północy mamy lot powrotny do Warszawy. Jestem jednak przekonana, że to akurat uda się kiedyś nadrobić – przy bogatej i atrakcyjnej siatce połączeń Ethiopiana na pewno nadarzy się okazja, by przy jakimś kolejnym locie zrobić sobie stopover w Addis i zobaczyć niezobaczone (zresztą Ethiopian ma zachęcające programy przesiadkowe, łącznie z darmową tranzytową wizą).
Podsumowanie wyników i wnioski: Jak pewnie widać po całej relacji –
początkowe obawy związane z bezpieczeństwem w żaden sposób się w tej podróży nie zrealizowały. Etiopia zachwyca swoją różnorodnością, unikalną tradycją, piękną przyrodą – ma do zaoferowania podróżnym wachlarz wspaniałych doświadczeń. Nie ma co prawda dostępu do morza, więc pewien sektor wakacyjnego biznesu oczywiście odpada, ale mogłaby spokojnie być takim turystycznym Nepalem Afryki – jeśli w końcu jej burzliwa polityka wewnętrzna zechce się uspokoić…
Co więcej, przez zorganizowaną formę był to pod pewnymi względami wyjątkowo luźny wyjazd, w którym nie skalałam się myślą o miejscu noclegowym, organizacji transportu czy choćby lokalu do zjedzenia kolacji. Z drugiej strony, był bardzo intensywny – nie spałyśmy w żadnym miejscu więcej niż jedną noc, oblatałyśmy się po kraju jak Taylor Swift, a wszystko co po lądzie jeździłyśmy w klimatyzowanym busiku lub jeepie – ledwie dwa podjazdy tuk tukiem się przytrafiły! Niemniej, całokształt podróży utwierdził mnie w przekonaniu, że zorganizowane wycieczki nie są dla mnie. Może też inaczej sobie to wyobrażałam – że ktoś nad odbierze lotniska, gdzieś podrzuci, a przewodnik opowie przy konkretnym zabytku jego historię – i tyle. Nie spodziewałam się, że ktoś będzie nam towarzyszył non stop – i to co dzień ktoś inny, co dawało oczywiście możliwość poznania kraju z perspektywy różnych osób, ale też dość drenowało moje „społeczne baterie”. Dosłownie raz udało nam się „urwać ze smyczy”, w Hararze, i przejść gdzieś samym. Przez to niewiele mogę powiedzieć o realiach podróży w Etiopii – czy byłaby na własną rękę równie mało uciążliwa? Z tego ograniczonego doświadczenia wydaje mi się, że byłaby lepsza niż nasze pierwsze przygody w Subsaharyjskiej Afryce, w
Tanzanii 12 lat temu. Mniej było nagabywania (np. przez taksówkarzy po wyjściu z lotniska), mniej proszenia o pieniądze. Choć dzieciaki oczywiście krzyczały za nami
ferendżi - co znaczy (biały) obcy [na marginesie - słowo brzmiało dziwnie znajomo, tak nazywała się jedna z wyjątkowo szkaradnych ras z uniwersum Star Treka; jak później doczytałam zbieżność nie jest taka przypadkowa – filmowa nazwa jest faktycznie oparta na perskim terminie oznaczającym bladolicego obcego), czasem chciały „money”, ale częściej zagadać, pomacha; nie były nigdy tak napastliwe jak zdarzało się w Tanzanii.
Co więcej, myślę, że można było się pokusić o organizację większości na własną rękę, wykorzystując wewnętrzne loty i prywatny transport. Oczywiście osobna kwestia to Amhara, gdzie przewodnik był ważny – tam obecność kogoś, kto może się dogadać z wojskowymi i policją, dopytać, i ocenić aktualną sytuację, była bezcenna. Cóż, zostało jeszcze trochę pięknych miejsc w Etiopii do zobaczenia – nie wykluczam wiec powrotu w tamte strony!
Będzie jeszcze podsumowanie informacji praktycznych – choć jak to u mnie bywa, pewnie z wyraźnym opóźnieniem. A z tego miejsca dziękuje czytającym i komentującym, którzy towarzyszyli nam w podróży!