Ze względu na wyjątkowo „zorganizowany” wyjazd moja wiedza odnośnie wielu aspektów podróżowania po Etiopii – tak od strony organizacyjnej, jak i kosztowej – jest znikoma. Naszą podróż organizował fixer Solomon, który ewidentnie teraz rozkręca małe biuro podróżnicze, koordynując różne grupy podróżnych i organizując ich wyjazd poprzez sieć współpracowników. Za opisaną tutaj wycieczkę płaciłyśmy sporo, bo 1375$ od osoby - cena zawierała noclegi, jedzenie, transport lądowy, wstępy, lokalnych przewodników i kierowców, dołączenie do zorganizowanej wycieczki po Danakilu, ale NIE zawierała lotów wewnętrznych. Ciężko powiedzieć ile oszczędziłoby się na indywidualnej organizacji podobnego planu – ale obstawiam, że przynajmniej ¼, a może i 1/3 tej kwoty. Spore wydatki to wstęp do monolitycznych kościołów Lalibelli (100$), wycieczka na Danakil (od ok. 325$ za standardową wycieczkę na 3 dni/2 noce), prywatny transfer z Gondaru do Simien i trekking (nie wiem dokładnie ile, ale słyszałam/czytałam, ze taka jednodniowa opcja to może być 150-250$ od auta, w zależności od liczby osób).
Poniżej podsumowanie pozostałych informacji praktycznych:
Wiza: Dostępna jest e-visa (
https://www.evisa.gov.et/) lub też wiza
on arrival - ta pierwsza pozwala zaoszczędzić czas, choć po naszym przylocie nie widzieliśmy kolejki do okienka wizowego (za to ta do odprawy paszportowej była spora). Koszt e-wizy – 62$; przychodzi na maila do trzech dni roboczych.
Waluta: Birr, ETB; 1 PLN = 30 ETB, 1 USD = 120 ETB. Przez lata kurs birra był kontrolowany, połączony z dolarem amerykańskim (w 2023 było to około 1$ = 50 birr). Ze względu na braki zagranicznej waluty czarnorynkowy kurs dolara był jednak znacznie wyższy, co było niejako plusem dla turystów – mogli na miejscu swoje dolary wymieniać na dwa razy więcej lokalnej waluty, realnie obniżając koszty zwiedzania. Jednak, w połowie 2024 roku kurs birra uwolniono, i w błyskawicznym tempie dorównał temu czarnorynkowemu. Skutkuje to znaczną inflacją, i realnie podróż po Etiopii robi się znacznie droższa… Pewnym plusem jest to, że można spokojnie wybierać pieniądze z bankomatów i płacić on-line np. za bilety lotnicze – bo realnie nie ma już różnicy w kosztach tych operacji względem wymiany gotówki na miejscu.
Internet: W hotelach generalnie powszechnie dostępne jest wi-fi, choć czasem dostaje się „personalne” hasła, które po jednorazowym wprowadzeniu do danego urządzenia później nie działają na innych (telefon vs komputer), albo po rozłączeniu się nie chcą ponownie działać… Oczywiście recepcja wyda nam kolejne hasło, jednak jest to uciążliwe.
Całkiem tanie i łatwo dostępne są karty sim. Nasze załatwił nam jeden z przewodników – i chyba nie do końca się dogadaliśmy, bo była to sama „goła” karta sim – bez żadnego pakietu (przez co przez pierwsze kilka dni, w Amharze, było to bezużyteczne). Potem, przy noclegu w Addis Solomon (który generalnie przyszedł po resztę pieniędzy) zorganizował nam doładowanie i pomógł je wprowadzić do telefonu – a nie jest to trywialne, bo wymaga najpierw „wgrania” środków na konto, a potem wybrania odpowiedniego pakietu – wszystko robi się kodami USSD. Bez czyjejś pomocy byłoby to na początku faktycznie dość skomplikowane (potem już doładowywałam konto sama) – ale ten wariant jest bardzo tani – karta sim to jakieś 100 ETB, doładowanie zapewniające kilka Gb danych na tydzień: +- 200 ETB. Pakiety typowo „turystyczne” – z kartą sim i pakietem danych na miesiąc to ceny bliżej 15$.
Transport: Ze względów bezpieczeństwa powszechnie zaleca się pokonywanie wielu odcinków drogą lotniczą (zwłaszcza w Amharze). Ale generalnie, jest to też wielka oszczędność czasu – Etiopia jest na większości swojego obszaru krajem bardzo górzystym, infrastruktura drogowa jest słaba, transport publiczny jeździ w zasadzie tylko „za widoku” – nie ma raczej opcji oszczędzenia czasu decydując się na nocne połączenia…
Sam wewnętrzny
transport lotniczy jest zaskakująco dobrze rozwinięty – narodowe linie Ethiopian mają bardzo bogatą siatkę połączeń. Bilety można kupować w trzech „kategoriach” cenowych – najtańsza zarezerwowana dla obywateli Etiopskich, druga – dla podróżnych z międzynarodowym biletem na lot Ethiopianem, i trzecia - znacznie droższa, dla wszystkich. Kupując bilety lotnicze na stronie www lub w aplikacji wybiera się na początku odpowiedni wariant. Przy wyborze drugiej kategorii nie podawałam nigdzie numeru naszego międzynarodowego lotu – nie wiem więc, czy tego się nie sprawdza, czy system jest tak scentralizowany, że przy późniejszej odprawie ta informacja się gdzieś wyświetla i jesteśmy bez słowa puszczani dalej. Co do zasady, nie mają tam dynamicznie zmieniających się cen, które rosły lub obniżały im bliżej daty wylotu – jednak na niektóre trasy bilety mogą się wyprzedać. Kiedyś ceny (w drugim wariancie) lotów były dość niskie – 3,5-5000 ETB za odcinek. Niestety, pewnie wraz z ogólną inflacją, Ethiopian znacznie podniósł ceny, i teraz większość krajowych odcinków to bliżej 8-12000 ETB…
Na loty najwygodniej jest odprawiać się w aplikacji. Niektóre lotniska (Addis) skanują kody QR elektronicznych kart pokładowych, inne – bardziej peryferyjne, zwykle i tak drukują wszystkim papierową kartę pokładową. Na lot wewnętrzy zasadniczo wystarczy pojawić się ok. 1h przed godziną odlotu. Bilety zawierają bagaż nadawany, jednak nasze 40l plecaki przechodziły jako
carry-on - więc dla przyspieszenia procedur nie nadawałyśmy bagażu na lotach krajowych. Ogólnie dość luźno podchodzono do wymiarów i zawartości tego bagażu – można było np. wnosić butelki wody (nie wiem, jak innych płynów) o objętościach przekraczających wyraźnie 100ml… Niemniej, bagaże skrupulatnie prześwietlano, raz na wejściu do terminala, dwa – przy przejściu do hali odlotów. Za każdym razem trzeba też było bezwzględnie zdejmować i prześwietlać buty…
Noclegi: Nie miałyśmy wpływu na wybór noclegów – przy czym na ich jakość nie możemy narzekać. Było czysto, była ciepła bieżąca woda, było wi-fi. Patrząc na booking i na prezentowane w tych hotelach informacje, wnioskuję, że ceny oscylują w okolicach 2000-3000 ETB za pokój/noc, za bardzo przyzwoity standard.
Kuchnia: Nie będę tutaj zaklinać rzeczywistości – mimo sporych nadziei, kuchnia etiopska mnie nie zachwyciła – choć trafiły się oczywiście dania smaczne. A stołowałyśmy się w lokalach, których standard na pewno przekracza „średnią” naszych regularnych wyjazdów (miejsca ewidentnie na wystawniejszą kolację, lub/i gdzie stołują się turyści/ekspaci), i wybierałyśmy często dania polecone przez obsługę lub przewodników. Uchodzi ona za kuchnię bardzo ostrą – aczkolwiek nam, pewnie traktowanym ulgowo – raczej nie trafiło się nic wybitnie ostrego (przy czym, jak na europejskie standardy, dobrze toleruję ostre dania i często patrzę z niedowierzaniem jak znajomi krzywią się na rzeczy dla mnie ledwie lekko pikantne).
Absolutną podstawą kuchni Etiopii jest przypominające szarobury, gąbczasty naleśnik „pieczywo” -
indżera. Wypiekane z mąki z
teffu (miłki abisyńskiej), antycznego zboża rodzimego dla tego obszaru. Ciasto jest lekko fermentowane, a gotowe placki mają lekko kwaskowaty, raczej mdły smak (choć w połączeniu z doprawionymi sosami jest akceptowalne). Indżera stanowi zwykle też naczynie (zajmuje cały obszar talerza, na który nakłada się kupki rożnych potraw), jak i „sztućce” – tradycyjnie je się rękami, urywają kawałki placka i nabierając na nie aromatyczne sosy, gulasze, curry, potrawki. I faktycznie, niektóre z nich były całkiem smaczne – jest bogaty asortyment tak mięsnych jak i wegetariańskich opcji (z dużym udziałem roślin strączkowych).
Inne tradycyjną danie to
tibs - smażone kawałki mięsa (wołowina lub jagnięcina), często z cebulą, papryką i przyprawami. Może być podawane skwierczące na „kominku” z żarzącymi się węgielkami – wtedy określane jest jako
shekla tibs. To danie uchodzi za niemal odświętny specjał, i jako takie było nam często polecane. I o ile doprawione było bardzo dobrze, tak poprzerastane i pełne ścięgien kawałki niestety nie trafiały w nasze gusta… Alternatywą byłoby może
kitfo z mielonej wołowiny, jednak jest tradycyjnie podawanej jak tatar - na surowo, a takiego zaufania do standardów higienicznych nie miałam…
Być może przyczyniło się do tego kilka lat włoskiej okupacji – ale powszechnie spotyka się makarony (spaghetti), zwykle podawane z pomidorowo-paprykowym, ostrym sosem „arrabiata” – czasem serwowanym w osobnym kubeczku, by można go było sobie dozować wedle uznania.
Królową napojów jest bezspornie
kawa - buna, i jest ona faktycznie bardzo powszechna i bardzo dobra – i nie ma znaczenia czy parzą ją w eleganckim hotelu czy w przydrożnym barze. Zawsze przygotowuje się ją w podobny sposób, serwuje w podobnych, małych, białych, pozbawionych uszek filiżaneczkach
sini, nalewając przy gościach z charakterystycznych, czarnych imbryków
jebena. Tradycyjnie podłoga kawowych przybytków wyściełana jest zieloną, świeżo ściętą trawą, ceremonii towarzyszy okadzanie zebranych świeżo palonymi ziarnami kawy, zaś na stół, poza filiżankami i imbrykiem, trafia żarzące się kadzidło na specjalnym stojaczku.
Z napojów alkoholowych powszechnie dostępne jest piwo, kosztujące w restauracjach 70-200 ETB (im bardziej turystyczne, z pokazami tańców i pełnym folklorem – tym drożej). Można też spróbować lokalnej wersji miodu pitnego -
tej, które jednak miało kwaśnawy, specyficzny i trudny dla mnie do zaakceptowania smak…