Wstęp: Plan na ostatni dzień Borneańskiej przygody obejmował wypad na pobliskie wysepki – widoczne dobrze z brzegu KK. Teoretycznie oferują jakieś opcje snorkelingu, i kilka łach białego piasku – więc mogłyby być miłym zwieńczeniem naszych wakacji.
Cel: Park Morski
Tunku Abdul Rahman.
Materiały i metody: *Transport: Powrotny bilet na jedną wyspę: 35 MYR, dwie wyspy 45 MYR itd.
*Wstęp do Parku Morskiego: 25 MYR, płatne na pierwszej odwiedzanej wyspie.
*Waluta: Ringgit malezyjski, MYR. 1 MYR = 0,90 PLN.
Przebieg: Na miejsce najłatwiej dostać się z przystani Jesselton Point, położonej na północy miasta. Sama przystań jest nieco chaotyczna – najpierw w jednym okienku kupuje się bilet na przejazd na wyspę, potem przechodzi do kolejnego okienka – już należącego do konkretnej firmy transportowej, gdzie możemy dobrać dodatkowe opcje do naszej wycieczki – snorkeling, paragliding, spacer podmorski, itd., itp. Trzeba też od razu wiedzieć które wyspy chce się odwiedzić (najbliżej lądu jest położone 5 wysp, i na większość można się łatwo dostać) – my ostatecznie zdecydowaliśmy się na jedną – Mamutik, która choć niewielka, miała być stosunkowo mało odwiedzana i spokojna (zwłaszcza w środku tygodnia – czyli dokładnie tak, jak my ją mieliśmy zwiedzać). Dalej przechodzi się na nabrzeże, gdzie w różnych miejscach stoją grupy zdezorientowanych ludzi, raz po raz zwoływanych przez zawiadujących tym całym chaosem operatorów.
Od moment przyjazdu na przystać promową, przez całą operację zakupu biletów, aż do dobicia na brzeg Mamutik minęło jakieś 45 minut. Niestety, wszelkie nadzieje, że ta mała wysepka faktycznie w dalszym ciągu jest najmniej odwiedzaną szybko prysły – zalana była (głównie chińskimi) turystami, a jej niewielkie rozmiary w żaden sposób nie pozwalał na rozładowanie tego tłumu. Rafa, choć kiedyś zapewne była przyzwoita, teraz prezentowała raczej opłakane cmentarzysko korali, z kilkoma tylko kępkami ukwiałów dającymi schronienie uroczym błazenkom. Ogólnie miejsce nie przypadło mi do gustu, choć moi towarzysze podróży byli znacznie mniej krytyczni. Sytuacja miała jednak się już tylko pogorszyć – bo majaczące wcześniej na horyzoncie burzowe chmury coraz bardziej zbliżały się do naszej wysepki. Pochłonęły zupełnie wybrzeże, Kota Kinabalu zniknęła za ścianą deszczu, i po chwili biblijna ulewa zalała Mamutik. Wszyscy schowali się w niewielkiej knajpce, gdzie przy jednym z ostatnich stolików siedzieliśmy z 2h, patrząc jak rosną kałuże (w niżej położonej części knajpy woda była w pewnym momencie po kostki….). Gdy się nieco przejaśniło, wykorzystaliśmy okno pogodowe by wyrwać się z wyspy, ładując na wcześniejszą łódkę powrotną…
Cóż, nie było to idealne zakończenie naszego pobytu – ale jeśli miałabym poświęcić pogodowo któryś z dni naszego wyjazdu – tego zdecydowanie najmniej byłoby mi szkoda! Więc w sumie i tak mieliśmy tu sporo szczęścia, bo deszcze nie pokrzyżowały planów żadnej z nocnych czy dziennych wycieczek przyrodniczych, które zdecydowanie są najwspanialszym aspektem zwiedzania Borneo…