Wstęp: Ostatnia poważna trasa tej podróży – przejazd z regionu Sandakan (dokładniej, z Sepilok) do Kota Kinabalu, stolicy stanu Sabah. Choć kilometrowo dystanse nie wyglądają groźnie, trzeba przebić się przez „górski” obszar Kinabalu, gdzie na wąskich, krętych i często stromych drogach ciężarówki potrafią mocno spowolnić przejazd. Gdy doliczymy czas na lunch (który wypadł w fikuśnej knajpie o motywie autobusowym, kawałek przed Kundasang), ulewę tuż po minięciu Kinabalu, jakieś zakupy - wyszło 6h jazdy i przyjazd na miejsce późnym popołudniem.
Cel: Przejazd do Kota Kinabalu (KK) i chwila odpoczynku.
Materiały i metody: *Noclegi: Apartament dwupokojowy w Home Sweet Villas, Karambunai, kilkanaście kilometrów na północ od KK: 434 MYR/noc.| Apartament dwupokojowy w KK (południe miasta, blisko lotniska – KEEN Suites, Sutera Avenue): 196 MYR/noc.
*Jedzenie: nocny market: Cena będzie zależała trochę od nastroju sprzedawczyni, umiejętności targowania, czy jesteśmy tu pierwszy czy kolejny raz (powracający klienci dostają kolejne upusty), itd. U nas było to ok 6-8 MYR za 100g ryby (cała ryba zwykle nieco ponad 1kg), 100 MYR za dwa niewielkie homary, ok. 75 MYR za 3 wielkie krewetki tygrysie. Napoje bezalkoholowe 5-8 MYR. | Osobne stoiska są z grillowanymi kurczakami – 5 szaszłyków: 6 MYR.
*Waluta: Ringgit malezyjski, MYR. 1 MYR = 0,90 PLN.
Przebieg: Zanim przeniesiemy się do samego KK, na noc zatrzymujemy się w czymś w rodzaju nadmorskiego resortu z apartamentami na wynajem – zachęcającą własnością tego miejsca jest bezpośredni dostęp do plażowego wybrzeża – rzecz nieczęsta w odwiedzanych przez nas do tej pory miejscowościach. Po niezwykle intensywnym kongresie, po którym od razu rozpoczęliśmy nie mniej ambitne zwiedzanie – chwila spowolnienia byłą konieczna. Choć nie wytrzymałabym w tym miejscu dłużej – jest dość odosobnione, do każdego sklepu czy knajpki trzeba podjechać, i generalnie – nie ma co tu robić.
Kolejnego dnia zwracamy samochód, i przenosimy się do kolejnego apartamentu, tym razem w południowej części samego KK. (Generalnie tego rodzaju zakwaterowanie są w KK szalenie popularną, i gdy podróżuje się w więcej niż 2 osoby – całkiem korzystną finansowo opcją). Położony między główną arterią miasta z nowoczesnymi centrami handlowymi, a biedną dzielnicą pół-slumsów na wodzie – niemal z jednego punktu widzimy te dwa bardzo różne oblicza malezyjskiej rzeczywistości… Nie mniej, nie dziwi, że położony na 11 piętrze basen wychodzi na tę pierwszą stronę miasta: kilka rzędów zabudowy, a dalej już Morze Południowochińskie i kilka zielonych wysepek parku morskiego Tunku Abdul Rahman.
*
Samo KK jest zupełnie przeciętnym miastem, ani brzydkim, ani ładnym – pełnym nowoczesnej zabudowy, rozlokowanej wzdłuż wybrzeża. Początki miasta sięgają brytyjskiego portu Jesselton z końca XIX w., i aż do zniszczenia w trakcie II Wojny Światowej było ważnym portem handlowej Brytyjskiej Kompanii Borneo Północnego(
British North Borneo Company). Kopania ta zarządzała brytyjskim protektoratem Borneo Północne aż do końca wojny, przy czym w o obliczu niemożności odbudowy obszaru własnym sumptem, przekazała go w pełni władania Koronie. Ta przeniosła stolicę administracyjną z Sandakan właśnie do Jessleton, a w 1963 przyznała regionowi suwerenność. Borneo Północne zmieniło nazwę na Sabah i stało się jednym z założycielskich stanów Federacji Malezji, obchodzącej w tym roku 59 urodziny.
Chyba najciekawszym miejscem miasta jest chyba rozległy targ – podzielony na sekcje, jedne sprzedające owoce, inne suszone ryby i owoce morza, jest część z pamiątkami (choć większość wygląda jak chińska produkcja – znacznie ładniejsze rękodzieło było w Kuching). Najbardziej jednak polubiliśmy tzw.
Filipino barbecue - część, gdzie królują grillowane owoc morza i ryby, w chyba najbardziej przystępnych cenach z dotychczas odwiedzanych miejsc. Część ma te rzeczy już ugrillowane i gotowe do odgrzania, jednak kilka stoisk oferuje świeżo przygotowane potrawy. Tak nam się tu spodobało, że jedliśmy tu dwa wieczory pod rząd!
Jedna rzecz, która nas nieodmiennie (pozytywnie) w Malezji zaskakuje, to to, że nikt nigdzie nie chce nas naciągnąć, dorzucić kilka ringgitów do rachunku bo jesteśmy turystami - czy to jest jeszcze Azja Południowo-Wschodnia? Jak za rambutany jest 5 MYR za kilogram, to płacimy 5 MYR, jak skrzydełko kurczaka z grilla kosztuje 2.5 MYR – tyle właśnie od nas zechcą, dokładnie wydając resztę. Co więcej – na targach większość produktów ma ceny, a sprzedawcy raczej są skłonni je obniżać zwłaszcza pamiątek), by dobić targu. To nam się podoba!