Geoblog.pl    migot    Podróże    Sprawozdanie z podróży na Borneo (2024)    Zielone serce Borneo
Zwiń mapę
2024
13
sie

Zielone serce Borneo

 
Malezja
Malezja, Mulu
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10793 km
 
Wstęp: Po ponad tygodniu opuszczamy w końcu Kuching, by przenieść się na drugi koniec stanu Sarwak. Mały, turbośmigłowy ATR zabiera nas (i masę znajomych twarzy z konferencji…) do Mulu, wioski położonej u stóp niewielkiego masywu górskiego – naszego domu na kolejne trzy noce i bramy do naszej kolejnej destynacji. Gdy zniżamy się do lądowania, dookoła widać tylko morze gęstej, tropikalnej zieleni. Nie licząc wyczerpującej opcji dojazdu samochodami terenowymi i łodzią – do Mulu można dostać się praktycznie tylko drogą lotniczą…

Cel: Wpisany na listę UNESCO Park Narodowy Gunung Mulu.

Materiały i metody: *Bezpośrednie loty z Kuching do Mulu i potem do Kota Kinabalu: MASWings (część Malaysia Airlines), wliczony bagaż rejestrowany i przekąska – bardzo przyjemna linia, 304/262 MYR.
*Nocleg: Diana Hometsay, 120 MYR za pokój/noc (ze śniadaniem). Baza noclegowa w wiosce generalnie składa się albo z bardzo podstawowych homestay’ów jak ten – brak ciepłej wody w prysznicu, wiatraki zamiast klimatyzacji (po niedawnej pełnej elektryfikacji wioski już można przynajmniej mieć je włączone całą noc…), brak wifi i bardzo słaby zasięg naszej sieci Celcom; albo - na drugim końcu spektrum jest 5* Marriot ze wszystkimi udogodnieniami i zaporową dla wielu ceną 500-800 MYR za noc. Są też opcje noclegów w samym parku – cenowo gdzieś po środku za prywatne pokoje i taniej za sale wieloosobowe w hostelu – ale tam wszystko było dawno wyrezerwowane gdy planowałam pobyt…
*Wstępy i wycieczki: Bilet wstępu do parku narodowego (uprawnia do wielokrotnych wizyt przez 5 kolejnych dni): 30 MYR| Clearwater Cave & Cave Of The Winds: 67 MYR | Night Walk (19:30): 25 MYR | Canopy walk: 49 MYR | Deer and Lang caves: 35 MYR.
*Gastronomia: W parku funkcjonuje przyjemna kawiarnia/restauracja, w której wszyscy przesiadują pomiędzy wycieczkami. Ceny nieco wyższe niż „na mieście” – ale akceptowalne. | Przy wyjściu z parku lokuje się kilka barów, często czynnych tylko w około-lunchowych/kolacyjnych porach. Tanio. | Homstay’ie zwykle oferują śniadania, i za dodatkową opłatą także kolacje.
*Transport w miasteczku – jeśli nie uda się znaleźć miejsca noclegowego tuż przy/w parku opcją są albo spacery (+-15/20 minut) albo organizacja transportu z naszego miejsca noclegowego, ewentualnie łapanie okazji – standardowo przejazdy kosztują 5 MYR/os.
*Waluta: Ringgit malezyjski, MYR. 1 MYR = 0,90 PLN.

Przebieg: Po zrzuceniu bagaży w naszych homestay’ach (rezerwując noclegi ponad 3 miesiące temu nie znaleźliśmy dwóch pokoi w jednym miejscu!) ruszamy do parku – przy rejestracji skanują paszporty, dostajemy też opaskę która uprawnia do wizyt przez kolejne 5 dni. Opłacamy wcześniej zarezerwowane wycieczki, dostajemy mapkę – i można ruszać na szlak. Są dobrze oznaczone, część jest prowadzona na wyniesionych, drewnianych ścieżkach. Choć niektóre trasy wymagają przewodnika, sporo ścieżek jest pozostawiona do samodzielnego zwiedzania (w niektórych przypadkach proszeni jesteśmy o zarejestrowanie kierunku i godziny wyjścia w centrali parku – na wypadek, gdybyśmy się tam pogubili). I jest to naprawdę przepiękny kawałek zróżnicowanego lasu deszczowego – chyba najbardziej gęstego i bujnego, jaki w życiu widziałam. Toniemy w tym morzu zieleni, otoczeni świergotem ptaków, rechotem żab, cykaniem świerszczy. Za dnia przelatują nam koło głów barwne motyle, w nocy świstają koło ucha nietoperze. W koronach widzimy przeskakujące makaki, gdzieś przeleciał wyglądany niecierpliwie dzioborożec. Za dnia spod nóg uciekają jaszczurki, w nocy światła czołówek rozświetlają nieruchome spojrzenia gigantycznych patyczaków i pająków. Jak ma się szczęście – można też wypatrzyć kolejne żaby, szczególnie uradowała nas borneańska żaba rogata (o dziwo Michał był tym, który ją wypatrzył…) Las można obserwować z poziomu ziemi, ale też i canopy walk - podwieszonej w koronach ścieżek (tylko z przewodnikiem). Dla samego lasu byłoby warto tu przyjechać…

*

Jednak tym, co przyciąga większość turystów do Gunung Mulu są niesamowite jaskinie. Miejsce skrywa „jedne z największych dziur, najszerszych tuneli i najfantastyczniejszych otchłani na naszej planecie”, systematycznie eksplorowanych od końca lat 70. XX w. Do odkrycia Son Doong w wietnamskim Phong Nha-Ke Bang uznawano, że tutejsza Jaskini Jelenia (Deer cave) jest największą kubaturowo jaskinią świata – i choć jaskinie Mulu nie są już na pierwszej lokacie, dalej są na podium. I – co nie jest bez znaczenia – zobaczyć tutejszego kolosa można znacznie łatwiej i taniej niż wietnamską sławę… Deer Cave jest – na nasze szczęście – jedną z tzw. jaskini pokazowych – z zaaranżowanymi ścieżkami i oświetleniem, do których nie trzeba żadnych specjalnych umiejętności ani sprzętu. Swego czasu jelenie przychodziły pić użyźnione azotem z guana wody (stąd nazwa jaskini) – niestety, prawidłowość podchwycili myśliwi – praktycznie wytępiając parzystokopytne w okolicy.

Wycieczka do Deer Cave jest łączona z położoną tuż obok, niewielką, ale hojnie obdarzoną ładnymi formacjami Lang Cave. Ale to jest tylko preludium – niecierpliwie przechodzimy do malezyjskiego kolosa… Przez szerokie wejście do Deer Cave wpada dzienne światło, żywiąc kaskady mchów, paproci i glonów - rosnących pod sam sufit, 150 metrów ponad naszymi głowami. Na dnie bakterie i bezkręgowce żywią się guanem milionów mieszkających tu nietoperzy – wszędzie słychać ich jednostajne buczenie. Miejsce jest absolutnie niesamowite, jak coś z powieści Jules’a Verne’a. Przechodzimy przez katedralną salę, na drugi koniec – tam widać drugie wyjście, do tzw. Ogrodu Eden – gdzie bujna zieleń zakrada się jeszcze śmielej do ciemności jaskini. Można by tu stać i patrzyć w zachwycie – jednak spieszno nam było by zdążyć zobaczyć unikalny spektakl - tzw. eksodus nietoperzy. W jaskini mieszka ich 3 miliony (jest to największa kolonia na świecie) i szacuje się, że dziennie zjadają 20 ton owadów! Przed nastaniem zmierzchu synchronicznie wylatują na żer –niekończąca się spirale i wstęgi nietoperzy wylatują z jaskini przez niemal godzinę, aż słychać ciszy szelest ich malutkich skrzydeł… Absolutnie magiczne zjawisko!

A nie jest są to jedyne „pokazowe” jaskinie, które można w okolicy oglądać. Dzień wcześniej wybraliśmy się na inną z proponowanych wycieczek – zaczyna się przejażdżką wąską łodzią w górę rzeki, sprawnie manewrowaną przez sterników. Krótki przystanek na targu rękodzieła (co wyjątkowo nawet nie denerwowało), i docieramy do systemu połączonych jaskiń Wind i Clearwater. Istnieją opcje przejścia całości w zaawansowanej speleologicznej wyprawie – my zadowalamy się tym czysto turystycznym wariantem. Gwoździem programu pierwszej z jaskiń jest świetlik w jednej z komór – tym razem poza światłem i zielenią wpadały przezeń krople deszczu. Po kolejnej przejażdżce łodzią docieramy w końcu do jaskini Clearwater, z meandrującą, podziemną rzeką. Samo zejście na dno jest imponujące – kolejne poziomy schodów ciągną się w ciemność jak jakaś baśniowa kopalnia mitycznych stworów… Dla samych jaskiń też warto byłoby tu przyjechać…

A tutaj mamy pełny pakiet. I to naprawdę wyjątkowo przystępny!

*

Ogólnie trzeba zaznaczyć, że park jest doskonale zorganizowany. Oferuje bogatą ofertę codziennych wycieczek – od łatwych spacerów po kilkudniowe trekkingi i zaawansowaną speleologiczną eksplorację jaskiń. Wszystkie można wykupić w kwaterze parku; w miej obleganych sezonach turystycznych ponoć da się to zrobić z dnia na dzień. W szczycie sezonu zaleca się rezerwację tego, na czym może nam najbardziej zależeć – dla nas dodatkową motywacją było tysiąc innych herpetologów depczących nam po piętach… Toteż wszystkie nasze wycieczki rezerwowałam mailowo z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem (kontakt: enquiries(at)mulupark.com – bardzo sprawna korespondencja!) – i dobrze, bo już wtedy niektóre terminy były niedostępne… Co prawda część wycieczek można zorganizować z prywatnymi firmami – ale są sporo droższe. Różne opinie panują też o zewnętrznych przewodnikach – choć my akurat mieliśmy raczej pecha do tych zapewnionych przez park, np. przewodnik nocnego spaceru ledwo znał pokazywane zwierzęta… Jak z każdą z organizowaną wycieczką jest też czynnik pozostałych uczestników – nasze wyjście do Deer Cave opóźniło się o 30 minut, bo nonszalancka grupa 11 osób się spóźniła… Po zrobieniu mini afery zgodzono się, żebyśmy z Michałem przeszli do grupy wyruszającej o 15 – bo ta z 14.30 ciągle czekała aż spóźnialscy opłacą wstęp do parku. Gdyby nie to, wyszlibyśmy jeszcze później – i przegapili większą część wspaniałego eksodusu nietoperzy…

Podsumowując, choć konieczność wczesnego planowania (przynajmniej w sezonie) jest uciążliwa, to w zamian dostajemy dość małe grupy i ciągle „niezadeptany” park. Ponoć w najbliższych latach mają w okolice Mulu doprowadzić drogę – ciekawe, jak wpłynie to na rozwój turystyki w tym miejscu…

*

Na koniec jeszcze słowo o jednym aspekcie, który może mieć fundamentalny wpływ na nasz odbiór Gunung Mulu – a mianowicie, o pogodzie. Cała ta wspaniała bioróżnorodność nie byłaby możliwa, gdyby nie całoroczne, obfite deszcze – widać praktycznie gołym okiem, jak para wodna unosi się nad lasem, zatrzymuje na górskiej barierze, i w błyskawicznym obiegu zamkniętym spada ulewnie na ziemie, czasem dwa razy dziennie. Jednego dnia wytrzymało do późnego wieczora, ale skumulowana, nabrzmiałą chmura zalała Mulu biblijną burzą. W miejscowości padł prąd, padł zasięg – ledwie skontaktowaliśmy się z kimś z naszego homestay’u by nas odebrali spod bram parku. Niestety, ich auto się zakopało – więc ktoś przyjechał motorem, i odebrał nas na raty… Tak, na długo zapisze mi się w pamięci przejażdżka jednośladem bez kasku i w strugach deszczu, w pogrążonym w ciemności Mulu, rozświetlanym tylko błyskawicami….
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (82)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (5)
DODAJ KOMENTARZ
Jola
Jola - 2024-08-14 21:32
Wow, wpis za wpisem, no pięknie tam macie :)
 
milanello80
milanello80 - 2024-08-15 09:29
O ile malezyjskie Borneo jest już dosyć skomercjalizowane i ułożone pod turystykę, o tyle Mulu to ciągle prawdziwa perła Borneo. A jeszcze dziksze i mniej turystyczne są Maliau Basin czy Danau Valley...
 
migot
migot - 2024-08-15 12:24
W Danau UJ (a dokładniej mój instytut) prowadzi kurs terenowy ekologii tropikalnej, minęliśmy się o miesiąc- bo na pewno wpadlibyśmy z jakimś gościnnym wykładem;) ale kurs jest cykliczny, wiec może jeszcze kiedyś się tam znajdę - jak obmyśle jakiś odpowiedni moduł edukacyjny ;)
 
stock
stock - 2024-08-15 21:15
Piękne miejsce, przywołałaś wspomnienia sprzed siedmiu lat. Już wtedy było to wszystko super zroganizowane. Brawo Malezja!
 
marianka
marianka - 2024-08-19 11:40
Coś nieprawdopodobnego! Chyba muszę szybko się tam wybrać!
 
 
migot
Magdalena M
zwiedziła 23.5% świata (47 państw)
Zasoby: 506 wpisów506 1574 komentarze1574 11308 zdjęć11308 5 plików multimedialnych5
 
Moje podróżewięcej
30.04.2024 - 26.05.2024