Wstęp: O Parku Narodowym
Kubah dowiedziałam się pierwszego dnia konferencji. Jeden z pierwszych plenarnych wykładów był wspaniałym, fotograficznym wprowadzeniem do przyrody Borneo, zwłaszcza jej herpetofauny (czyli płazów i gadów). Na pytanie z sali o to, co pracujący tu od kilku dekad ekolog i fotograf by polecił – padła właśnie ta wcześniej nieznana mi nazwa...
Cel: Frogging - czyli wycieczka w poszukiwaniu płazów, zwłaszcza żab. Nie wiem jak brzmiałby polski odpowiednik – może „żabowanie”?
Materiały i metody: Nocne wejście do parku i dojście do samego „żabiego stawu” wymaga przewodnika (zresztą – bez niego nic bym tam sama nie znalazła…); kilka firm oferuje takie wycieczki. My korzystałyśmy z Paradesa Borneo – 380 MYR/os, z transportem i biletem do parku w cenie.
*Waluta: Ringgit malezyjski, MYR. 1 MYR = 0,90 PLN.
Przebieg: Krótkie googlowanie pokazało, że Kubah to leżący jakieś 20km od Kuching Park Narodowy, który oferuje kilka szlaków trekkingowym, kilka wodospadów i ścieżek po lesie – jednak jego główną atrakcją (przynajmniej z punktu widzenia uczestników tej konferencji) jest duża bioróżnorodność żab. Są opcje nocnych wycieczek w okolice tzw. „Frog pond”, żabiego stawu – gdzie chętni mogą polować z aparatem na owe płazy. Oczywiście, większość firm, które organizują wycieczki miała je wszystkie wyprzedane w tym tygodniu – ale jeszcze udało nam się złapać miejsce na czwartek wieczór. Nie jest to tania zabawa, i generalnie jest to w pewnym sensie rozrywka dla koneserów – ale takich jest obecnie w okolicy 1,5 tysiąca… Zapewne nigdy w historii tego parku nie było takiego obłożenia, jak w tym tygodniu. Poza naszą 12 osobową grupą przyjechało kilka innych busików, pewnie z 40 osób zaopatrzonych w czołówki i często super profesjonalne aparaty ruszyło betonową drogą wiodącą jakiś kilometr w stronę żabiego stawu. Myślałam, że taka banda zupełnie zrujnuje to doświadczenie – ale o dziwo – było tylko lepiej! Zamiast jednego przewodnika, było pełno samozwańczych poszukiwaczy, którzy szafowali łacińskimi nazwami widzianych żabek. Wycieczka z planowanych 4 godzin rozciągnęła się do ponad 6 – ale przewodnik był wyjątkowo cierpliwy, i spokojnie czekał aż każdy zobaczy wszystkie swoje żaby. Ciemności rozpraszały zbiegające się to do tego krzaczka, to do tej kałuży, to do tej gałązki stada czołówek. Generalnie panował porządek i kurtuazja (poza grupką nachalnych i monopolizujących zwierzynę Niemców) – ludzie ustawiali się do zdjęć w kolejce, świecili innym, pokazywali sobie nawzajem zwierzaki. I na szczęście płazy – jak tylko jest się w dobrym miejscu i w dobrym czasie (czyli zwykle w nocy, i najlepiej po deszczu) – są niezwykle cierpliwymi modelami fotograficznymi! Widziałam tego dnia więcej gatunków żab na wolności niż w całym moim życiu (ale nazw nie przytoczę). Wielkie żaby jak spasione szczury, żaby miniaturowe jak paznokieć, składające jaja w dzbankach dzbaneczników. Żaby zielone i brązowe, w ciapki, w paski. Le też pająki, gekony, patyczaki, węże. Wspaniała to była wycieczka…