Niestety, ani Nowy Jork – ani generalnie żadne inne większe miasto – nie stało się moim domem na kolejne kilka tygodni. Jest nim niewielkie Coventry w Connecticut, kilka mil od nieco tylko większego Storrs – które z kolei znane jest tylko z tego, że mieści w sobie
University of Connecticut, w skrócie:
UConn. Choć jest to raczej kampus który ma miasteczko, nie na odwrót… Sam kampus ma na swoim terenie wiele obiektów sportowych, w tym hale do koszykówki i boisko do futbolu amerykańskiego, foodcourt, wielki bookstore (w którym trudno znaleźć książki, jest za to pełno gadżetów i ubrań z logiem Uniwersytetu) czy w końcu własny, prywatny posterunek policji UConnu i pełnowymiarową remizę strażacką…
UConn jest obecnie badawczą uczelnią publiczną, której początki sięgają 1881 roku. Pierwotnie figurowała pod nazwą
Storrs Agricultural School, upamiętniając braci, którzy podarowali teren pod jej zabudowę i przez jakiś czas finansowali jej działanie. Jak sama nazwa wskazuje –u swego zarania była uczelnią rolniczą, i choć dzisiaj zakres oferty edukacyjnej jest znacznie większy, komponent rolniczo-zootechniczny jest dalej silnie obecny. Szczególnie lubianym miejscem jest wzgórze ze sporą stodołą i trzodą, gdzie przetwarza się mleko pozyskiwane od szczęśliwych krów w bardzo smaczne lody ;) Jak każda szanująca się uczelnia amerykańska – UConn ma swoje drużyny sportowe, które są jej chlubą i dumą (i studnią bez dna jeśli idzie o ich finansowanie, ponoć samo wynagrodzenie trenera drużyn koszykówki czy footballu jest często wyższe niż rektora…). Maskotką całej uczelni, a przede wszystkim drużyn sportowych jest Husky – którego podobizna uśmiecha się do nas z każdego zakątka kampusu. Poza formą pluszową, UConn zawsze ma swojego czworonożnego pupila, psa husky, zawsze wabiącego się Jonathan (obecnie jest to Jonathan XV), na cześć Jonathana Trumbulla, ostatniego kolonialnego i jednocześnie pierwszego stanowego gubernatora Connecticut.
UConn jest również miejscem, w którym pracuje bliska współpracowniczka naszego najnowszego projektu badawczego – specjalistka od salamander bezpłucnych Ameryki Północnej. Nasze badania dotyczą (nie wchodząc w szczegóły – zainteresowani mogą przeczytać opis popularnonaukowy
TU) ewolucji nabytego układu odpornościowego u salamander. Ta dużo mniej znana grupa niż ich bezogonowi kuzyni (żaby i ropuchy) obejmuje znacznie więcej gatunków niż tylko salamandrę plamistą – symbol Gorczańskiego Parku Narodowego. Po prawdzie – najwięcej różnych gatunków salamander żyje właśnie w Ameryce Północnej – to też nasz projekt nie mógłby być kompletny bez próbek pochodzących od gatunków zamieszkujących ten kontynent. Co więcej, tutaj znajdziemy gatunki o najbardziej nietypowych sposobach rozwoju, różniące się od „tradycyjnego” dla większość płazów schematu, czyli składania jaj do wody, z których wykluwają się wodne larwy (u żab i ropuch nazywane kijankami), które po jakimś czasie przechodzą metamorfozę i wychodzą na ląd, by tam kontynuować swoje dorosłe życie. Niektóre tutejsze salamandry składają jaja na lądzie, pod wilgotnymi pniakami, pilnując ich aż do wyklucia miniaturowych, młodocianych osobników już po metamorfozie. Jak rozwija się układ odpornościowy tych dwóch grup jest jednym z pytań które sobie zadajemy – o tyle ważnym, że płazy są najszybciej wymierającą grupą kręgowców. W wielu obszarach świata ich bioróżnorodność i ogólna liczebność spadła w ostatnich dekadach o 90%, a odpowiedzialne są za to, poza utratą siedlisk i zanieczyszczeniami - nowe i szybko rozprzestrzeniające się choroby zakaźne… A nie byłoby dobrze, gdybyśmy stracili naszych płazich przyjaciół – są ważnym elementem ekosystemów, a ich larwy i kijanki są najbardziej wydajnymi maszynami do zjadania m.in. larw komarów!
Tak więc niemała część spędzonego tu czasu poświęcona była szukaniu owym salamander – i to są właśnie te „prace terenowe”,
fieldwork, bez których nie ruszymy dalej z badaniami. Jedni naukowcy uważają to za najlepszą część tej pracy, inni unikają jej jak ognia, wiele dziedzin spoza domen eko-ewolucyjnych zresztą zupełnie nie posiada tego komponentu. W zależności od konkretnego badania realia tych prac terenowych są różne – w tym przypadku było to przeczesywanie połaci lasu poprzez obracaniu każdego pieńka, podnoszenia porośniętych mchami kamieni, ślęczeniu w strumieniach i kałużach w poszukiwaniu skrzeków i larw. Ma to w sobie emocje podobne grzybobraniu – czyli dla jednych będzie to najnudniejsze zadanie świata, dla innych żmudne, ale pełne ekscytacji polowanie na którego sezon czeka się cały rok. Nie byłoby mnie tutaj, gdybym generalnie nie podzielała tego drugiego punktu widzenia – choć po kilku takich dniach człowiek jest faktycznie wykończony… Ale przyznać trzeba, że te salamandry są całkiem urocze, zadając kłam wizjom „obślizgłych” płazów - zobaczcie zresztą sami! Wiele tych gatunków nie ma polskich nazw, jednak jeśli są – bywają prawdziwie cudaczne, moja ulubiona to zdecydowanie atlantotryton zielonkawy…