Wstęp: Ahmedabad pojawił się w planie tej podróży poniekąd przypadkiem - jako jedno z nielicznych miejsc, z których można bezpośrednio polecieć do keralskiego Kochin (a gdy takie loty są dostępne, to silnie preferuje je nad loty z przesiadkami). Dodatkowo oznaczało to wizytę w kolejnym indyjskim stanie, odwiedzenie miasta o starówce wpisanej na listę UNESCO i miejsca szczególnie związanego z ikoną niepodległościowych dążeń Indii i chyba najbardziej znanym Hindusem świata – Mahatmą Gandhim. Nie musiałam długo przekonywać się do tego pomysłu, tak więc z radżastańskiego Jodhpuru pojechaliśmy nocnym pociągiem do Gudźaratu. Pierwsze (ale nie ostatnie!) nocne przejście kolejowe było bardzo przyzwoite, klimatyzacja sprawna, pościel czysta (nawet ręcznik zapewniają), a pociąg przyjechał doskonale punktualnie, równo o 7.00 rano.
Cel: Rzucić okiem na kolejny stan Indii, przejeżdżając przez jego główne miasto -
Ahmedabad (zwany też
Amdavad).
Materiały i metody:*Przejazd z Jodhpuru do Ahmedabadu nocnym pociągiem: kuszetka klasa AC2, 455 km (kupowane ze sporym wyprzedzeniem): 1160 INR/os.
*Zwiedzanie i bilety wstępu: Heritage walk – 350 INR/os, trwa ok. 2h i zaczyna się o 8 rano; Adalaj Vav – 300 INR. Reszta darmowa.
*Nocleg: Hotel Kinara, przecznica od Relief rd – nowoczesny, w historycznym centrum. Spacerowa odległość od meczetu Sidi Saiyyed (choć koło bardzo ruchliwej I nieprzyjemnej ulicy)- 1623/1764 INR pokój 1/2 os./noc.
*Dobre jedzenie –The Green House (ogródek przy hotelu MG, naprzeciw meczetu Sidi Saiyyed) – pyszne dania gudżaradzkie, w tym
thali. Trzy osoby najadły się za 2000 INR, bardzo warto.
*Przejazdy w mieście: działa UBER, choć jak wszędzie – czasem trzeba dłużej czekać. Dworzec-hotel: 100 INR, hotel-lotnisko: +-250 INR. Złapany tuk-tukarz spod świątyni Hutheesing za przejazdy z postojami do Aśramu Gandhiego, Adalaj Vav (18 km od centrum) i powrót pod Sidi Saiyyed wziął 700 INR.
*Waluta: rupia indyjska, INR; 1000 INR = ±50 PLN.
Przebieg: Tak sprawny przyjazd dał nam szasnę zdążyć, w ostatniej chwili, na popularny
Heritage walk, pieszą wycieczkę prowadzącą przez labirynt zamkniętych (przynajmniej w przeszłości) społeczności starego Ahmebadadu zwanych
pol. Kwartały dzielnic miały swoje bramy i strażników, a także, obowiązkowo, centralnie ustawiony i komunalnie zarządzany… karmnik dla ptaków. Karmniki te po dziś dzień są symbole miasta. Wiele budynków jest w iście opłakanym stanie, choć kiedyś musiały być przepiękne – od mniejszych kamienic po wielkie rezydencje -
haweli. Na palcach dwóch rąk można policzyć budynki odnowione, zmienione np. w butikowe hotele. To, co zaskakuje to porządek i brak śmieci wśród tych zrujnowanych kamienic – może to kwestia wczesnej pory, a może zachowanie społecznej, sąsiedzkiej tkanki coś zmienia w zachowaniu mieszkańców…
Choć plan tych spacerów jest dostępny on-line i gdzie nigdzie ustawione są też plansze opisujące ich poszczególne punkty, przewodnik bardzo usprawnia zwiedzanie i zwraca uwagę na masę szczegółów, których inaczej byśmy na pewno nie zauważyli – jak wysokie, kanalizacyjne słupy wentylujące, dziury w elewacjach budynków pozostawione z myślą o papugach, czy ukryte przejścia między sąsiadującymi
polami. Wycieczka zaczyna się przy kolorowej, hinduistycznej świątyni
Swaminarajana, a kończy przy największym meczecie miasta -
Dźama Masidźid, po drodze mijając m.in. świątynię dźinijską czy dawny budynek giełdy.
*
W historycznym centrum rzucamy jeszcze okiem na jedną z zachowanych bram miejskich, Teen Dawraja i niewielki, ale bardzo znany ze swoich misternych, ażurowych
jali z drzewem życia, otwarty meczet
Sidi Saiyyed. Po technicznym przystanku na check-inw hotelu ruszamy nieco dalej, zobaczyć jedną z najpiękniejszych świątyń miasta, dźinijską
Hutheesing Temple. Na koronkowe zdobienia w białym marmurze można patrzyć godzinami – nie można ich jednak fotografować, bardzo restrykcyjnie tego zabroniono (a zawsze śledzące nas ciekawe spojrzenia nie pozwalają na nawet ukradkowe zdjęcia wnętrza…).
Indie są domem czterech wielkich, religijnych systemów
dharmicznych –
Hinduizmu, Buddyzmu, Sikhizmu i Dźinizmu (dawniej zapisywany po polsku jako „dżajnizm” bądź „dżainizm”). Mamy jakiś obraz tych pierwszych dwóch, Sikhizm jest reformowaną postacią Hinduizmu (z wiarą w jednego Boga) i może nam się kojarzyć z „turbaniastymi” Pendżabczykami i złotą świątynią w Amritsar. Dźinizm jednak jest relatywnie nieznany na Zachodzie.
Podobnie jak Buddyzm, Dźinizm jest nonteistyczną doktryna religijna - nie afirmuje ani nie neguje istnienia boga, zakłada, że świat nie został stworzony, lecz po prostu istnieje od zawsze i na zawsze. Jest niezależny, nie ma boskiego stwórcy, sędziego, zarządczy. Obie te religie powstały jako reakcja na świadomość kastową braminizmu (z którego w prostej linii wywodzi się współczesny Hinduizm), i na setki zwierzęcych ofiar składanych głodnym bóstwom panteonu. Jednak Dźinizm praktycznie nie opuścił Subkontynentu, i dzisiaj ma najskromniejsze grono wyznawców – koło 5 milionów, kontrastując z ponad 500 milionami Buddystów, czy nawet z 30 milionami Sikhów.
Nazwa religii nie ma nic wspólnego z arabskimi demonami z czystego ognia, dżinami, lecz pochodzi od sanskryckiego określenia jej założyciela, żyjącego w VIII w. p.n.e.
Dźina - czyli Zwycięzcy. Był on (jedynym historycznym) z mitycznych 24
tirthankarów - „budowniczych mostów”, którzy odkryli jak wyzwolić się cyklu śmierci i narodzin, i przez heroiczne wyrzeczenia posiedli transcendentną wszechwiedzę. Wg doktryny Dźiny w świecie istnieją dwie wieczne zasady: dźiwa (dusza) i adźiwa (to, co nie jest duszą); duszę posiadają także zwierzęta i rośliny. Celem życia jest wydostanie się z kołowrotu wcieleń – i to dążenie do oświecenia, nirwany, mokszy – dzieli z Buddyzmem i Hinduizmem. Etyką Dźinizmu, podobnie jak innych religii Subkontynentu, kieruje pięć zasad:
ahinsa - nieczynienia krzywdy istotom obdarzonym duszą,
satja – prawdomówność,
asteja - powstrzymanie się od kradzieży,
brahmaćarja – powstrzymanie się od cudzołóstwa (lub wszelkich stosunków seksualnych w przypadku mnichów i mniszek,
aparigraha – powstrzymanie się od posiadania zbędnej (lub dla mnichów i mniszek – wszelkiej) własności. Laicy dźinijscy nie uprawiają zawodów rolniczych jako związanych z zadawaniem gwałtu Ziemi. Mnisi dźinijscy często noszą maski z gazy, by nie połknąć żadnego żyjątka, niekiedy zamiatają przed sobą drogę.
Zasadniczą różnicą między dźinistami a hindusami i buddystami jest ich rozumienie karmana, dla innych wyznań oznaczającego po prostu owoc czynów. Dźiniści pojmują karmana jako substancję materialną, która przywiera do duszy, zanieczyszcza ją i mąci jej zdolność do przeżywania błogości i szczęścia, ponieważ obciąża ją dumą, gniewem, złudzeniem i chciwością, uniemożliwiając osiągnięcie właściwego przeznaczenia i szczytu wszechświata. Aby dostąpić ostatecznego wyzwolenia, trzeba żyć tak, by nie gromadzić już więcej karmana i jednocześnie oczyszczać się z karmana nazbieranego w poprzednich żywotach. Można to zrobić tylko przez ascezę oraz podążanie ścieżką medytacji i rygorystycznych wyrzeczeń, której uczą tirthankarowie. Trzeba uwolnić się od świata, zrezygnować z wszelkiego przywiązania i radykalnie odrzucić przemoc.Dziewięć żywotów. Na tropie świętości we współczesnych Indiach, W. Dalrymple
Dlatego też wymagania ich ascezy są zresztą znacznie bardziej bezwzględne niż u mnichów buddyjskich, a najbardziej szlachetnym końcem życia jest akt
sallekhany – rytualnego postu prowadzącego do śmierci, ostateczne wyrzeczenie się wszystkich pragnień. Dźiniści stanowczą zaprzeczają, by było to samobójstwo – a coś wręcz przeciwnego, przyjęcie nowego życia, piękne wkroczenie do nowego wcielenia… Cóż, bardzo trudno to tak zobaczyć z naszej Zachodniej perspektywy…
*
Kolejne odwiedzone przez nas miejsce to
Sabarmati Aśram lub Aśrama Gandhiego, miejsce w którym żył przez 12 lat – o ile nie podróżował, lub nie był zamykany w więzieniu…
Mohandas Karamchand Gandhi; powszechnie znany jako „Mahatma” (sanskrycki przydomek - Wielki Duchem lub Wielka Dusza) nie wymaga przedstawienia. Indyjski prawnik, filozof, polityk i mąż stanu, promotor i inspirator ruchów antykolonialnych i walczących oprawa człowieka, propagator pacyfizmu jako środka nacisku politycznego i jeden z twórców współczesnej państwowości indyjskiej. Urodzony w drugiej połowie XIX wieku w hinduskiej rodzinie, ulegał wpływom dżinijskiego otoczenia Gujaratu – od młodości poznawał zasady szanowania każdej żywej istoty, wegetarianizmu, poszczenia w celu samooczyszczenia organizmu oraz wzajemnej tolerancji pomiędzy wyznawcami różnych religii. Wykształcony w Wielkiej Brytanii, później pracował w RPA – gdzie doświadczenia szerokiego rasizmu i apartheidu ukształtowało jego późniejsze postawy. Odmówił podporządkowania się kolonialnym regułom, a jednym ze sposobów sprzeciwu było odrzucenie importowanych produktów, w tym zachodniego ubioru. Ubierał się w białe
dhoti, owinięty wokół bioder pas białego płótna, z prostej tkaniny
khadi, którą sam tkał. Kołowrotek stał się symbolem tego szczególnego, pozbawionego przemocy nieposłuszeństwa obywatelskiego i protestu – i trafił na flagę Partii Kongresowej. Później jej trzy poziome pasy w kolorach szafranu (barwa ubioru ascetów indyjskich), bieli i zieleni (barwa islamu) stały się flagą niepodległego państwa indyjskiego – choć kołowrotek zastąpiono
dharmaćakrą, kołem porządku kosmicznego.
Ghandi swoją filozofię czynu zwał
satjagraha - siła prawdy i słusznie uznaje się go za ojca współczesnego „biernego oporu”, nieposłuszeństwa obywatelskiego pozbawionego przemocy – które inspirowały Martina Luthera Kinga, Nelsona Mandelę i Dalajlamę. Jednym z najbardziej znanych przejawów tej „ideologii” był rozpoczęty wiosną 1930 roku, niemal 400-kilometrowy
Marsz solny, który wyruszył z tego właśnie aśramu Sabarmati do Dandi, na wybrzeżu Morza Arabskiego. Był to protest przeciw brytyjskim podatkom nałożonym na wydobycie soli, i to, co zaczęło się jako polityczny spektakl, zmieniło się szybko w wezwanie do walki o niepodległość, łączące Indusów wszystkich płci, kast i religii.
Marzenie narodu spełniło się 17 lat później, jednak Gandhi, który starał się łagodzić spory po Podziale, w styczniu 1948 roku został zamordowany przez fanatycznego hinduskiego nacjonalistę – ledwie 5,5 miesiąca po uzyskaniu przez kraj niepodległości…
Pry tym wszystkim Indie mają nieco schizofreniczne spojrzenie na Gandhiego – widzą w nim źródło wszystkiego dobrego, ale nieraz i złego. Jak to z każdą ubrązowioną postacią – i wokół niej pojawiają się kontrowersje. Jedne dotyczą jego ślubów ubóstwa – a dokładniej doniesień o wątpliwych etycznie praktykach spania z cudzymi żonami lub młodymi dziewczętami w jednym łóżku, by testować swoją wstrzemięźliwość. Inna, bardziej konkretna linia krytyki odnosi się jego wizji samowystarczalnych Indii odwracających się od nowoczesnych technologii. Kolejna, być może najbardziej zaskakująca i złożona to wpływ na sytuację niedotykalnych. Choć naciskał na zniesienie systemu kastowego i wprowadził na arenę międzynarodową problem nietykalności, jako głęboko religijny hindus - nigdy w zasadzie nie porzucił tego systemu. Niektórzy polemizują, że nawet termin który stosował wobec niedotykalnych -
haridżanie, „dzieci Boga” budzi raczej litość niż szacunek, a aktywiści preferują określenie dalitownie – „uciemiężeni”.
Odkładajmy jednak na bok te dywagacje – bo Sabarmati nikt nie kwestionuje ani spuścizny, ani wielkości Gandhiego. Wizyta tutaj ma raczej charakter nabożnej pielgrzymki – pośród wypielęgnowanych trawników można popatrzyć na proste pomieszczenia, w których wcielał w życie ideały pomocy innym, ubóstwa, ascezy i samowystarczalności. A jego kołowrotek dalej stoi w pustym pokoju, jak najświętsza relikwia pokojowych bojowników tego świata…
*
Aby zobaczyć ostatni punkt napiętego programy ruszamy koło 18 kilometrów na północ miasta, by zobaczyć – według opisów – jedną z najpiękniejszych studni schodkowych Gudźaratu:
Adalaj Vav. Tytuł piękniejszej pewnie przypadłby UNESCOwej Rani ki Vav – ale logistycznie jej odwiedzenie było tym razem zbyt wymagające. Wydawało się, że to będzie godny substytut. I może by tak było – detale kamieniarki były piękne - ale absolutne tłumy, dla których staliśmy dużo większą atrakcją niż 500-letni zabytek – mocno utrudniały cieszenie się zabytkiem… Indie to kolejny kraj, po Indonezji, Chinach i Egipcie, w którym niejednokrotnie jesteśmy proszeni by pozować do zdjęć nieraz z całymi rodzinami (i z każdym jej członkiem z osobna). Już kilka takich próśb jest męczące, nie wiem jak sławni ludzie sobie z tym radzą…
*
Jedyne, co pozostało nam do zrobienia to skosztowanie gudźaradzkiej kuchni. Jest ona głównie wegetariańska (mocne wpływy dźinijskie), słodsza i delikatniejsza niż kuchnia północy. Jej sztandarowe danie – a w zasadzie sposób podania – to
thali, metalowy talerz z wieloma, małymi miseczkami, pełnymi różnych dań – curry, pikantno-słodki dhal, różne duszone i smażone warzywa, jogurtowa
raita- pyszne. Do tego próbowaliśmy m.in. smażonych w cieście warzyw (papryka, cebula) z pysznymi chutney’ami z kolendry i limonki i tamaryndowca. Wszystko wyśmienite! Tylko powrót kilkuset metrów do hotelu, przez ruchliwe, głośne i pełne spalin ulice Ahmedabadu nieco psuł ten doskonały koniec dnia…