Wstęp: Tereny dzisiejszego stanu Oaxaca były domem wielu prekolumbijskich kultur, mniej nam znanych niż Aztekowie i Majowie – ale nie mnie istotnych z punktu widzenia historii Meksyku. Nic więc dziwnego, że znajdziemy tu mniej lub bardziej rozsławione kompleksy archeologiczne - najważniejsze pozostawili po sobie
Zapotekowie i
Mistekowie.
Cel: Archeologiczna spuścizna Zapoteków i Misteków.
Materiały i metody: *Transport: Taxi na Monte Albán – 150 MXN, Colectivo – 50 MXN/os (przy trzech osobach nie było różnicy), ok. 20 minut. Autobus do Mitli z dworca drugiej klasy, na zachód od Zocalo – 20 MXN/os, teoretycznie 1h, ale przy korkach których doświadczyliśmy było to ponad 1,5h.
*Wstęp: Stanowiska Monte Albán i Mitla – po 85 MXN.
*Waluta: Peso meksykańskie, MXN = ok. 0,20 PLN, 1 PLN = 5 MXN.
Przebieg: > Zapotekowie byli jedną z trzech wielkich, prekolumbijskich kultur Mezoameryki. Ich potomkowie dalej zamieszkują te tereny, a najbardziej znanym Zapotekiem był prezydent Meksyku Benito Juárez, którego imię nosi m.in. stołeczne lotnisko i przynajmniej jedna ulica w każdym mieście i miasteczku Meksyku (a i samo miasto Oaxaca ma w oficjalnej nomenklaturze dodatek „de Juárez”). Choć początków Zapoteków trzeba szukać ponad 3,5 tysiąca lat temu, Monte Albán stało się centrum ich kultury koło 500 roku p.n.e. – mogło to być pierwsze tak rozbudowane miasto Mezoameryki. Gród trwał w tym miejscu ponad 1000 lat. Największe uznanie wzbudza sama, nietypowa lokalizacja – która sprawia, że miejsce jest jak połączenie izraelskiej
Masady z peruwiańskim
Machu Picchu…
Ten lud zbudował na górze Monte Albán jedno z najmocniejszych miast-twierdz, jedno z najdziwniejszych, jakie można oglądać na świecie. Wygląda to tak, jakby góra, osiągnąwszy pewną wysokość, nagle postanowiła przyjmować tylko ciosane kamienie i zwieńczyć się piramidami, murami świątyniami, cytadelami, które tworzą coś w rodzaju dumnej korony. Przedmioty, narzędzia, klejnoty – wszystkie zostały rozgrabione lub złożone w muzeach. Zostało tylko marzenie, złożone z siły i kamienia.Alfabet zakochanego w Meksyku, J.C. Carriere
Faktycznie, sporo z wyjątkowej ceramiki i rzeźb Zapoteków znajdziemy w muzeach - jednak to przy Monte Alban jest oczywiście zamknięte z powodów covidowych. Znajdujący się w tym samym budynku niewielki pasaż handlowy jest natomiast otwarty, bo ogólnie wiadomo, że wirusy nie imają się świątyń handlu, a tylko starożytnych artefaktów i szczytów piramid… Na szczęście mam pod ręką kilka zdjęć z Muzeum Antropologicznego Miasta Meksyk – i przy tym wpisie je tematycznie podrzucę…
*
Jakieś 40 kilometrów od Oaxaci jest niewielka mieścina Mitla – dzisiaj mały ośrodek rękodzieła, zwłaszcza tekstylnego, dawniej – jeden z ośrodków Zapoteków (którzy przenieśli się tu z Monte Alban), a potem najważniejsze miasto Misteków. Ta kultura przez kilka stuleci rozwijała się równolegle do Zapoteków, choć współistnienie nie zawsze było pokojowe – była w tym zawsze rywalizacja o palmę pierwszeństwa w Centralnych Dolinach okolic Oaxaci. Zasiedlili wiele ośrodków porzuconych przez prekolumbijskich Zapoteków, rozwijając je w wysublimowany sposób – tak było z Monte Alban, i z sama Mitlą. Tutaj kilka niewielkich grup zabytków charakteryzują piękne, geometryczne fryzy, ściany jednego z budynków dalej zdobi cynobrowa czerwień. Wszystko na tych spalonych słońcem równinach, wśród kaktusów i srebrzystych agaw. A w tle jeszcze kościół – który postawiono w samym centrum ruin, by odegnać złe, pogańskie duchy. Antologia Meksyku w jednym kadrze.
Zwiedzanie Mitli w czasach covidu jest o tyle ciekawe, że rządowo wprowadzono śmiesznie niski limit wejść – ledwie 200 osób dziennie. Gdy dotarliśmy do bram – były na głucho zamknięte, ale po kilku minutach ktoś je otworzył. Kupujemy bilety – ale w przeciwieństwie do innych tego typu miejsc – nie są one ostemplowane pieczątką z datą i miejscem zakupu. Grupy zabytków rozdzielone są niewielkim targiem – trzeba przejść więc przez kolejną bramę – tam ktoś nam te bilety zabiera. Nie opuszcza nas przeświadczenie, że po osiągnięciu dobowego limitu obsługa tego było nie było dość peryferyjnego miejsca uprawia tu jakiś recykling biletów a pieniądze trafiają do prywatnych kieszeni. Biorąc jednak pod uwagę czystą absurdalność tych przepisów – nie mogę się na ten proceder jakoś specjalnie oburzać. Ostatecznie nie jest to koniec świata, jeśli lokalna ludność, wbrew wymysłom urzędników wymyślających te limity, zarobi na spuściźnie swoich przodków…