Wstęp: Nadszedł TEN dzień. Obowiązkowy punkt wycieczki do Peru, jeden z 7 nowych cudów świata jak również jeden z nielicznych obszarów gdzie chroniona jest pod patronatem UNESCO zarówno kultura i natura – tak właśnie: Machu Picchu. Atakowało nas z prawie każdej pocztówki, na każdej dziecięcej mapie świata zakrywa pól Ameryki Południowej – czy ta sława jest zasłużona?
Cel: Machu Picchu.
Metody i środki: Ulgowy bilet wstępu (z ISIC) – 63PEN, normalny 120 PEN, bus pod wejście – 8$ w jedna stronę, kanapka z kurczakiem przy wejsciu-22PEN.
Przebieg: Wczesnym rankiem wjeżdżamy jednym z autobusów na szczyt wzgórza, na którym położone jest Machu Picchu. Zaskakuje nas długa kolejka ludzi, pragnących zobaczyć wschód słońca w tak dostojnym miejscu. Dochodzimy podekscytowane do punktu widokowego, z którego rozciąga się znana na całym świecie panorama ruin. I oto jesteśmy. Puste o tej godzinie miasto na tle charakterystycznego, zanurzonego jeszcze w chmurach szczytu Wayanapicchu zapiera dech w piersiach. Jedna z części poematu Pabla Nerudy, „Pieśń powszechna” opisuje ten symbol Ameryki Łacińskiej, tutaj przywołany w tłumaczeniu Jarosława Iwaszkiewicza.
„Z klimatu do klimatu, niby pusta siatka,
wędrowałem pomiędzy ulicami a powietrzem witając
i żegnając,
gdy przychodziła jesień, wśród rozsypanych
jak monety liści, pomiędzy wiosną a kolcami,
to, co nam największa miłość, jak padająca
rękawiczka, ofiarowuje niby wielki księżyc.”Siadamy na jednym z wiekowych kamieni i czekamy, delektując się widokiem. Chociaż jest to jedna z najbardziej rozpoznawanych panoram na świecie, to zachwyca tak, jakbyśmy widziały ja pierwszy raz w życiu. Niesamowite! Słońce zaczyna się leniwie przedzierać oświetlając krajobraz. Inkasie ruiny nabierając ciepłych barw jeszcze bardziej pobudzają wyobraźnię. Wczuwając się w atmosferę miejsca podążamy wytyczonymi ponad 500 lat temu ścieżkami, najpierw udajemy się do Mostu Inków. Wąska dróżka niemal wcina się w strome zbocze skał, dalej niknie gdzieś w bujnej dżungli…
Miasto jest zadziwiająco duże, a ruiny bardzo dobrze zachowane. Cały dzień chłoniemy magię tego miejsca, błądzimy po tajemniczych zakamarkach, próbując odkryć przeznaczenie poszczególnych elementów, zachwycamy się kunsztem inkaskich budowniczych. Wciąż niejasne jest przeznaczenie tego kompleksu – czy była to twierdza, ośrodek naukowy, zimowa rezydencja władców czy tez klasztor Dziewic Słońca (teoria wysnuta na podstawie znacznej przewagi mumii kobiecych znalezionych na tym stanowisku)? Tego pewnie nie dowiemy się nigdy, choć wiele samozwańczych przewodników snuje niestworzone opowieści, przytacza zmyślone legendy, wskazuje rzekomo magiczne kamienie obdarzone tajemnymi mocami. Wszystkie takie historie padają na bardzo podatny grunt – mało miejsc na świecie w podobny sposób rozpala wyobraźnię. Do tego dochodzą pseudonaukowe i popularnonaukowe książki, przekazy o ukrytych skarbach, filmy przygodowe i dokumentalne… A skoro jesteśmy przy tych ostatnich… Kręcąc się z przewodnikiem w dłoni po jednej z dzielnic Machu Picchu wpadamy na dwóch Amerykanów – skradają się za rogiem wyrznie na cos czekając. Indianski pomocnik zatrzymuje nas – tutaj się kreci film! Przygotowania przedłużają się, jeden z mężczyzn pyta skąd jesteśmy. - Poland. Taki zbieg okoliczności, akurat wczoraj rozmawiali o Polsce, Kraków był jednym z jego ulubionych miast dopóki nie zalały go tłumy pijanych Anglików. Nawiązała się nić porozumienia. –Akcja! – dobiega nas zza rogu, a nasi rozmówcy wychodzą filmowym krokiem – właśnie spotkałyśmy ekipę Discovery Channel kręcącą dokument dla telewizji 3D!
Zgodnie ze wszystkimi informacjami na teren kompleksu nie można wnosić żadnego jedzenia ani napojów. Chcąc być bardzo porządne przemyciłyśmy tylko dwie buteleczki wody. Wczesnym popołudniem jednak już bardzo zgłodniałyśmy, tym bardziej widząc tych wszystkich ludzi, którzy nie słuchając się takich zakazów pałaszowali swoje kanapki na inkaskich tarasach… Bilet wstępu ważny jest cały dzień, można wtedy dowolna ilość razy wchodzić i wychodzić z ruin. Skorzystałyśmy z tego prawa i z wielkim pietyzmem jadłyśmy w barze zaraz przy wejściu najdroższa kanapkę z kurczakiem wyjazdu, którą kosztowała dokładnie tyle, ile dojazd z Cuzco do Aguas Calientes… Przysiadł się do nas mężczyzna, który słysząc naszą rozmowę życzył nam ‘Smacznego’. O, Polak! Okazało się, ze zajmuje się fotografią, a swoje zdjęcia publikuje m. in. w brytyjskim wydaniu National Geographic – coraz ciekawiej! Nasz drogi posiłek dobiegał końca, już miałyśmy kontynuować zwiedzanie, gdy znajomy miłośnik Krakowa z Discovery wypatrzył nas i zwrócił się z nietypowa prośbą – czy mamy może sunblock? Oczywiście, ze mamy. Teraz to już znana telewizja ma u nas dług wdzięczność:)
Popołudniu kończymy zwiedzanie – wciąż ciężko nacieszyć oczy, Machu Picchu w stu procentach zasługuje na swój rozgłos. Także Discovery kreci ostatnie ujęcia, chyba początkową scenę – niższy mężczyzna krzyczy do kamery –
Hey dude, this is freaking awsome, it’s not disappointing at all! – Cóż, trudno się nie zgodzić...
Aguas Calientes to z pewnością jedno z najmniej sympatycznych miejsc w Peru – wszyscy widzą w Tobie worek pieniędzy i windują ceny w nieprzyzwoity sposób. Niepewnie szukamy miejsca, po którym nasze portfele zachowają jakiekolwiek sole, gdy ktoś klepie nas w ramię – Hej dziewczyny, uratowałyście mi dzisiaj życie! Sprzęt za pół miliona dolarów, a nikt nie ma kremu z filtrem! Może dołączycie do nas, jesteśmy z ekipą filmową na piwie, tu za rogiem. Cóż.. są zaproszenia, których się po prostu nie odrzuca! W ten sposób poznałyśmy część ekipy – ten od kremu okazał się profesorem archeologii z Kalifornii, drugi -niski, nadpobudliwy i bardzo amerykański – bawi się w aktorstwo, zaś wielkich pieniędzy dorobił się na całkowicie absurdalnym przedsięwzięciu: skupuje stare, opuszczone kopalnie, które przeszukuje pod kątem… zabytkowych par jeansow, które odsprzedaje bogatym japończykom za dziesiątki tysięcy dolarów… Barwny zestaw uzupełniał dźwiękowiec – opowiadający niezwykle historie ze swojej długiej współpracy z Discovery, oraz techniczny – sympatyczny chłopak "od wi-fi", zajmujący się informatyczno-komputerową strona przedsięwzięcia.
W czasie rozmowy wynika, że jutro tez będą w Cuzco, nasza kompania tak im się spodobała, ze zaprosili nas na następny dzień - jeśli w nasz kombinowany sposób uda się tam dotrzeć...:)
Wnioski: Błądząc po ruinach inkaskiego miasta bardzo żałowałyśmy, że tak niewiele wiadomo o kulturze żyjącego tu ludu. Nie znali oni pisma (poza nigdy nierozszyfrowanym przez zachodnią naukę węzełkowym kipu), historia, religia, filozofia, system polityczny – to dla nas strzępki informacji spisanych i być może częściowo zniekształconych przez hiszpańskich kronikarzy. Cała ustna tradycja przepadła wraz z rdzenną ludnością, którą wyniszczyły walki z konkwistadorami, trudny los kombatantów na rubieżach podbitych przez Europejczyków ziem, oraz w największym stopniu choroby przywleczone ze Starego Świata. Nieprawdopodobne jest, że w ciągu kilku dekad została zmieciona z powierzchni ziemi cała cywilizacja, i to za pomocą kilkuset zaledwie straceńców i poszukiwaczy złota… Według badaczy nie mały udział miały w tym przepowiednie zapowiadające koniec imperium, który miał być poprzedzony przybyciem brodatych, potężnych bogów. Inkaski władca zrezygnowany poddał swoje królestwo niemal bez walki, bezwolnie podporządkowując się strasznemu przeznaczeniu…
A nas ciekawi jak mogłaby rozwinąć się ta kultura, gdyby nie została zniszczona, tylko mogła ewoluować, w jakiś sposób przetrwać do czasów współczesnych. Co moglibyśmy z niej czerpać i jak wyglądałby nasz świat, gdyby doszło do wymiany myśli, konfrontacji systemów wartości, inspiracji sztuką?