Geoblog.pl    migot    Podróże    Sprawozdanie z podróży do Meksyku (2022)    Chiapas
Zwiń mapę
2022
13
lut

Chiapas

 
Meksyk
Meksyk, San Cristóbal de Las Casas
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11399 km
 
Wstęp: Już kiedy kupowaliśmy bilety na nocny autobus z Oaxaci do backpackerskiej stolicy stanu Chiapas – San Cristobal de las Casas – wiedzieliśmy, że to będzie ciężki przejazd. 12 godzin przez dwa pasma górskie i niewiele równin pomiędzy nimi. Ale podróż oczywiście okazała się jeszcze gorsza – zajęła prawie 15,5h, obejmowała wysadzanie w środku nocy wszystkich pasażerów na pół godziny (autobus gdzieś pojechał, potem wrócił – nie dowiemy się, o co chodziło…), zmianę autobusu w Tuxtli (choć przejazd miał być bezpośredni). Zamiast o 9, wymęczeni wytoczyliśmy się w San Cristobal po 12… Przypomniał mi się opis jeszcze dłuższej i dalszej podróży w odwrotnym kierunku u Stocka – nie wiem jak żeście to przetrwali…

Cel: San Cristobal de las Casas i miasteczko ludu Tzotzil - San Juan Chamula.

Materiały i metody: *Transport: Autobus OCC z Oaxaci do San Cristobal de las Casas (tylko ta firma oferuje bezpośrednie połączenia, 3 dziennie)- 914 MXN, zamiast 12h podróż trwała ponad 15…
Colectovo z San Cristobal do Chamuli – 18 MXN, ok 20 minut jazdy. Nie tak łatwo trafić na dobry dworzec tych colectivo – my wsiedliśmy w jakiś inny i musieliśmy iść sporo do centrum. Dobre colectivo mają napisane „Chamula Centro”.
*Nocleg: Hotel Molino del Cerillo, blisko centrum, urocze wnętrze w tradycyjnym, ale odnowionym budynku (genialny prysznic) – 415/445 MXN pokój 1/2 os. Rezerwacja przez Booking 2 dni wcześniej.
*Jedzenie: Dobre tacos w Achiote Cochinita Pibil – 18 MXN/sztuka. Wielkie michy zup – El Caldero, 110-130 MXN miska. Bardziej w europejskim stylu – wrapy i naleśniki - La Tertulia San Cris – 80-100 MXN.
*Wstęp do kościoła w Chamuli – 30 MXN.

Przebieg:San Cristobal de las Casas przez lata wyrosło na backpackersko-hippisowską mekkę, jako dobre miejsce przerzutowe skąd podróżni ruszają do Gwatemali, a także dogodny przystanek w podróżach po Meksyku, między Oaxacką i centralnym Meksykiem a półwyspem Jukatan. Położona w samym środku najbiedniejszego stanu Meksyku – Chiapas, wieki temu była stolicą tej prowincji, a potem stanu. Pod koniec XIX w. stołeczną rolę przejęła Tuxtla Gutiérrez, co pozwoliło San Cristobal zachować uroczy, małomiasteczkowy charakter. Rozległa siatka uliczek i jednopiętrowych, często kolorowych domków, krytych pomarańczową dachówką mnich-mniszka. Kamienne, wysokie chodniki, po deszczy diabelsko śliskie. Spore korki. Kilka pomniejszych placyków, kilka ładnie zdobionych kościołów (wszystko teraz w remoncie), targi z charakterystycznym rękodziełem, sporo knajpek i sklepów pod zachodniego turystę z plecakiem – trochę etno, trochę boho, kawa z przelewu i więcej niż w innych regionach opcji wege.

Poza włóczeniem się po miasteczku w planach była wycieczka do pobliskiego kanionu Sumidero, jednak pogoda tego dnia była tak parszywa, nieustępliwa mżawka, zimno i wietrznie – wizja spędzenia czasu na łódce płynącej rzeką była zupełnie niepociągająca. Więc trochę ten czas przeciekł nam przez palce, chowaliśmy się po knajpach przed zimnem i deszczem – nie do końca nam tu pogoda dopisuje. Ostatecznie główną atrakcją pobytu w regionie okazał się krótki wypad do pobliskiego miasteczka San Juan Chamula, słynącego ze swojego indiańskiego folkloru, który łączy chrześcijańskie tradycje z obrzędami sięgającymi ich Majańskich przodków.

San Juan Chamula stało się zresztą folklorystycznym centrum turystycznym okolic San Cristobal de las Casas. Autokary przywożą turystów pod niewielki, kolorowy kościółek, w którym odbywają się miejscowe obrzędy. Co bardziej zaradni łapią colectivo z północnych krańców San Cristobal, i pół godziny później lądują na rynku Chamuli. Od 1976 roku nie odbyła się tu żadna msza katolicka, bo lokalna ludność pokłóciła się z biskupem o to, jak powinien wyglądać obrządek. W efekcie to, co w tym kościele się dzieje, jest doprawdy niezwykłe, a wizyta tam była niezapomnianym przeżyciem. Niestety, o ile mieszkańcy (za opłatą) tolerują wizyty turystów, obowiązuje bardzo rygorystycznie przestrzegany zakaz robienia zdjęć - a aparat aż świerzbi w torbie, tak klimatyczne to miejsce. Ale wyszukajcie w Internecie „San Juan Chamula church” i znajdziecie kilka zdjęć wnętrza…

Prosta nawa, bo obu bokach ciąg gablot z przyozdobionymi figurami świętych, na ich szyjach wiszą lusterka. Przed gablotami jest rząd stołów, zastawionych po brzegi białymi świeczkami. Jest ich tyle, że aż bije ciepło. Sufit i kryształowe żyrandole są całe poczerniałe od sadzy. Unosi się zapach topionego wosku, świeżych kwiatów, igliwia leżącego na podłodze i kadzideł. Głównie wielopokoleniowe zebrania kobiet z dziećmi, siedzą na podłodze w małych grupkach, szepczą modlitwy w jednym z Majańskich języków, tsotsil. Każda grupa odgarnia nieco igieł by postawić rzędy świec - kolory są ponoć związane z intencjami (żółte i pomarańczowe, chronią przed złymi mocami, zielone – pozwalają ustrzec się przed chorobą, różowe i niebieskie – wyleczyć się) – choć najwięcej jest zwykłych, białych. Wosk topi się na podłogę, w kościele chodzi zbieracz tego wosku, który zdrapuje zastygłe plamy. W rytuałach czasem wykorzystuje się kury, przynoszone w kartonowych pudłach – matrona odprawiająca rytuały kilka razy omiata taką kurą swoich bliskich, a potem ptak kończy żywot… Nierozłączny element rytuałów to lokalny bimber pox (w jezyku tsotsil – lekarstwo), widowiskowo wypluwany na palące się świece, oraz… coca-cola. Choć ten element kolorytu zdecydowanie wzbudza ciekawość i pewne rozbawienie turystów, ma swoją ciemną stronę…

Nie do końca wiadomo kiedy i dlaczego coca-cola przebiła się do lokalnych zwyczajów. Może sprawdziła się jako alternatywa poxu, bo dobrze się po niej beka, a bekanie wypędza z organizmu złe duchy. Pox tracił na popularności od czasu, gdy w latach 50. XX wieku rząd wprowadził monopol na produkcje alkoholu. Teraz tylko kilka rodzin w regionie ma praw pędzić ten bimber, a jego produkcja to jedno z tzw. cargos, obowiązków społecznych, tworzących system samorządowy lokalnej wspólnoty. Kiedyś cargos były elementem prestiżu, nakładano je na zamożnych członków wspólnoty i zwykle ich wypełnianie generowało więcej strat niż zysków. Sprzedaż poxu miała uratować producentów od bankrutcwa, teraz jednak zyski przyczyniają się do małych fortun. Cargo przywłaszczyło sobie kilka rodzin, i teraz trzymają władzę w regionie. To oni podpisali z coca-colą pierwsze umowy na sprzedaż ich napoju, i przekazują je w obrębie rodziny tworząc „coca-colowe dynastie”. Przy rosnącym alkoholizmie i związanym z nim problemie przemocy domowej, coca-cola zaczęła powoli wybierać pox tak z religijnych obrzędów, jak i społecznej codzienności - po części dlatego, że sprzedawały ją te same osoby. Ale słodzony, gazowany napój przyniósł swoją dolę problemów. Meksyk jest największym konsumentem coli na świecie. ”O ile średnia światowa wynosi około stu szklanek coca-coli na osobę w ciągu roku, w USA spożycie sięga czterystu, w Meksyku sześciuset. Najwięcej zaś wypija się ich właśnie tutaj, w regionie Los Altos de Chiapas. Szacuje się, że aż 3285 szklanek rocznie. Licząc, że jedna ma pojemność 250 mililitrów, wypada dwa i ćwierć litra dziennie na głowę.”* Tak absurdalne ilości coli sprowadzają plagę otyłości i cukrzycy na region, a realne uzależnienie od trunku pogłębia zdrowotne problemy – wiele osób, mimo zakazów lekarzy i rodziny, po kryjomu pije colę po krzakach… Najczęstsze schodzenie to oczywiście cukrzyca, która nieleczona prowadzi do masy ciężkich powikłań, z amputacją kończyn i ślepotą włącznie. A to nie jedyny problem, jaki ściąga na lokalną społeczność gigant z Atlanty. Lokalna fabryka coca-coli, na zboczach świętej góry Huitepec, widzianej z San Cristobal de las Casas, jedna z dwóch największych wytwórni tego gazowanego napoju w Meksyku, zużywa milion litrów wody dziennie. Pozbawia jej lokalnych mieszkańców – wysychają studnie i potoki, obniża się poziom wód gruntowych. Woda płynąca z kranów często nie nadaje się do picia, a kupienie butelkowanej jest nierzadko droższe niż… kupienie coca-coli…
--------------------

*Dzieci szóstego słońca. W co wierzy Meksyk, O. Synowiec. Ogólnie wszystkie tu przytoczone informacje pochodzą z tej książki – którą szczerze polecam!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (22)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
stock
stock - 2022-02-17 13:05
Oj tak, Meksykanie to straszne grubasy, chyba nie tylko z powodu coca coli...

Kościół bardzo ciekawy, wszystkie zdjęcia wnętrza zrobione jak widać z ukrycia:)

Co do naszej podróży do Oaxaki, na zawsze będziemy ją pamiętać. Nigdy więcej, więc współczuję wiedząc, co przeżywaliście.

To co, teraz do Gwatemali?
 
migot
migot - 2022-02-17 13:28
@Stock- myślę, że te tony chipsów i innych śmieciowych przegryzek, które piętrzą się w każdym sklepie, oraz ogromne porcje mięcha, też mają wpływ na wagę obywateli...

A dalej Meksyk, odbijamy na Jukatan :)
 
zula
zula - 2022-02-18 13:31
Podróż długa i trudna a miejsce urocze gdy patrzę na zdjęcia.
 
marianka
marianka - 2022-02-21 22:12
Co za miejsce! Zazdroszczę obecności przy tych przedziwnych obrzędach! I tak, byłam w szoku jakimi grubasami są Meksykanie!
 
 
migot
Magdalena M
zwiedziła 22.5% świata (45 państw)
Zasoby: 485 wpisów485 1511 komentarzy1511 10632 zdjęcia10632 5 plików multimedialnych5