Wstęp: Wygląda na to, że słońce opuściło nas już na dobre – potwierdza to jedyna sprawdzająca się jakkolwiek na Islandii prognoza pogody (warto w trakcie podróży sprawdzać ją regularnie na
TEJ stronie). Do tego wzmaga wiatr, który i tak zawsze jest bardziej dokuczliwy na wybrzeżu – a to właśnie ono będzie głównym gwoździem dzisiejszego programu. Przypominamy sobie dobitnie, po co nam były te kurtki, czapki, szaliki i rękawiczki pakowane w tej podróży. Cóż, pogoda na północnym-wschodzie nas zbytnio rozpieściła, o południowy-zachód zwykle nie jest tak łaskawy dla podróżnych…
Cel: Kanion Fjaðrárgljúfur, czarna plaża Reynisfjara i półwysep Dyrhólaey.
Materiały i metody: *Nocleg: Camping w miejscowości Vik, 1750 ISK/os, ciepły prysznic dodatkowo płatny – 300 ISK/5 min (prysznice kolektywne – bez zamkniętych przepierzeń).
*Waluta: korona islandzka (ISK), 1000 ISK = 30 PLN.
Przebieg: Ale zanim dotrzemy na wybrzeże, planujemy jeszcze jeden przystanek. Gdzieś w połowie drogi między Skaftafell a Vik znajduje się malowniczy
kanion Fjaðrárgljúfur, jeszcze kilka lat temu ukryty skarb, teraz cel prawie każdej wycieczki. Miejsce rozsławił Justin Biber teledyskiem do jednej ze swoich piosenek, powodując nagłą powódź fanów. Gwałtowna sława prawie je zrujnowała, do tego stopnia, że w 2019 atrakcja została czasowo zamknięta, a strażnicy musieli pilnować dostępu do kanionu… Teraz miejsce jest ponownie dostępne dla zwiedzających, ścieżki wytyczone, platformy pobudowane, dostęp do niektórych miejsc zagrodzony (m.in. nie można zejść na dno). Można załamywać ręce nad tymi przekształceniami – miejsce nie ma już tego dziewiczego charakteru, ale z drugiej strony – Islandia jakoś musi swoją delikatną przyrodę chronić. Jest to europejski kraj o największym przyroście liczby zwiedzających w ciągu ostatnich 10 lat, zaliczając skok rzędu 500%. Przed pandemią kraj o populacji 350 tys. mieszkańców odwiedzało rocznie 2,3 miliona turystów!
Za rosnącą sławą Islandii na pewno w dużej mierze stoi przemysł filmowy – wyjątkowe krajobrazy raz po raz stawały się scenerią filmów przygodowych, fantasy i science-fiction, bo miejsca które mogą odgrywać inne planety lub magiczne światy są na każdym rogu. W ostatnich latach niewątpliwie swoje trzy grosze dorzucił popularny serial HBO
Gra o Tron, w którym wiele lokalizacji fantastycznego Westeros zyskało życie w różnych zakamarkach Islandii – nawet nie podejmuję się tego wymieniać, azainteresowani znajdą masę stron w Internecie o tej tematyce. Poza tymi gatunkami trzeba pamiętać również o filmach, w których Islandia grała samą siebie, jak np.
Sekretne życie Waltera Mitty.
TA mapa daje pewnie wyobrażenie o skali filmowego szaleństwa…
*
Południowe wybrzeże nie jest tutaj wyjątkiem –
czarna plaża Reynisfjara pojawiła się w przynajmniej kilku produkcjach. I nic w tym dziwnego, miejsce ma piękny, choć nieco złowieszczy charakter – regularnie figuruje w plebiscytach na najpiękniejsze plaże świata, choć to zupełnie inne piękno niż to plaż tropikalnych. Miejsce wyróżniają bazaltowe, sześciokątne kolumny i inne, ciekawe warstwowania stromych klifów na jej wschodnim krańcu. Posępnego charakteru dodają też skalne słupy
Reynisdrangar, o które wściekle rozbijają się oceaniczne fale… Nie dane nam jednak cieszyć się miejscem w samotności – tutaj faktycznie zaczynają się spore grupy turystów, miejsce jest żelaznym punktem objazdowych wycieczek po południu wyspy.
Kilkanaście kilometrów dalej, po drugiej stronie zatoki, jest popularny półwysep
Dyrhólaey. Widać z niego łuk czarnej plaży, bazaltowe słupy i skalne łuki. Mocny wiatr, chłód i burczący brzuch szybko nas jednak wygania z okolicy; przy nieco korzystniejszej pogodzie okolicę można by pewnie eklsplorować znacznie dłużej…
*
Jak można było się spodziewać przy tak napiętym planie – pojawiają się pewne opóźnienia w podróży.
Poranny trekking zajął więcej czasu, niż pierwotnie zakładałam, więc i program na dziś uległ skróceniu. Nocleg wypadł w
Vik, najbardziej na południe położonym miasteczku Islandii, które mimo niewielkiej populacji (750 mieszkańców…) jest swoistym centrum regionu – ze stacją benzynową, kilkoma sklepami i dobrze zorganizowanym kempingiem. Na tym etapie podróży zaczęłam zwracać uwagę na to, co poszczególne kempingi oferują – te przy dwóch kolejnych punktach nie miały kuchni ani zadaszonego, osłoniętego miejsca do siedzenia – a przy kończącej się butli gazowej i wietrznej pogodzie +/-11ᵒC te przybytki okazują się cenne... Mnie kemping przypadł do gustu, Michał narzekał na położenie blisko głównej drogi – a więc zdania co do jego jakości były podzielone.
Samo miasteczko leży przy krajowej jedynce, tuż przy wybrzeżu. Bezpośrednio na północ od Vik znajduje się lodowiec Mýrdalsjökull, przykrywający groźny, choć obecnie drzemiący wulkan Katla. Ostatnia wielka erupcja miała miejsce nieco ponad 100 lat temu, a że jego erupcje były notowane regularnie od ponad millenium, co 20-90 lat, to teraz narasta nerwowe wyczekiwanie na kolejne przebudzenie. A przewiduje się, że będzie ono katastrofalne w skutkach, i przyćmi nawet wybuch z 2010 sąsiedniego Eyjafjallajökull (który na krótko sparaliżował ruch lotniczy w Europie). Jedna sprawa, to przewidywane wyrzucenie masy materiału piroklastycznego i gazów w powietrze, ale dla mieszkańców Vik bardziej tragiczne może okazać się
jökulhlaup, powódź glacjalna, która nastąpi w wyniku nagłego topnienia lodowca przy erupcji. Możliwe, że zmiecie z powierzchni ziemi całe Vik. Uważa się, że jedynie położony na wzgórzu kościół ma szanse to przetrzymać – stąd regularne ćwiczenia ewakuacji całej ludności, które ma uciec tam przy pierwszych oznakach wybuchu… Wizja ta jest o tyleż przerażająca, co i rozpalająca wyobraźnię filmowców – oczywiście już powstał
serial sci-fi na Netflixie inspirowany taką ewentualnością ;)