Wstęp: Kontynuujemy pętlę wokół wyspy, z pewnymi odstępstwami na boki. Czasem ten zbiór atrakcji bywa nazywany
Diamentowym Kręgiem, przez analogię do Złotego Kręgu skupiającego różne atrakcje bliżej stolicy. Ten, przez odległość od Reykjaviku jest znacznie mniej oblegany, niemniej – stanowi żelazny punkt na trasach objazdowych wokół wyspy.
Cel: Wodospad Goðafoss, różnorodne dziwy okolic jeziora Mývatn i wodospad Dettifoss.
Materiały i metody: * Nocleg: Camping Vogar koło jeziora Mývatn, 2000ISK/os + 500 ISK namiot/kampervan. Dobrze wyposarzona kuchnia, sprawny internet, prysznice w cenie.
Przebieg: Niecałe 50km na południe od Husaviku trafiamy na pierwszy, poważny wodospad podróży -
Goðafoss. Widać go z oddali, bo droga prowadzi w dół – na rozległej, szmaragdowej równinie mienią się jego kaskady. Miejsce miało swój znaczący moment w historii chrystianizacji Islandii – tutaj w 1000 roku symbolicznie zatopiono figurki pogańskich bożków, przypieczętowując przyjęcie przez Islandię chrześcijaństwa. Zgodnie z legendą stąd bierze się (nieco ironicznie) jego nazwa: Wodospad Bogów…
*
Kolejne 50 km, i już jesteśmy nad brzegami
jeziora Mývatn, domu licznego ptactwa wodnego i miliardów much… Jezioro leży na obszarze o bujnej historii geologicznej, i cała okolica jest zdominowana przez świadectwa tej wybuchowej przeszłości, w tym w fantazyjne kominy pseudokraterów. Formacje te powstają gdy lawa przepływa przez podmokłe tereny - tworzące się pęcherze pary wodnej przebijają się przez strumień lawy powodując hydrowulkaniczną eksplozję. Tak powstałe kominy nie są „zasilane” żywą magmą, dlatego też po angielsku nazywa się je
rootless cones - stożki bez korzeni.
Rekonesans okolicy zaczynamy od pola lawowego
Dimmuborgir, którego fantazyjne formacje przypominają gigantyczne termitiery – lub zgodnie ze swoją islandzką nazwą – „mroczne zamki”. Zatrzymujemy się też przy cypelku
Hofdi nad samym brzegiem jeziora. Krystaliczne czyste wody z których wystają pseudokratery. Słońce wysoko na nieboskłonie, bezchmurne niebo, temperatura przekracza 25C – tutaj to prawdziwy upał. Skarlałe brzozy, świerki, rozmaite kwiaty, zapach ziół – gdyby ktoś mnie tu przeniósł i kazał zgadnąć, gdzie jestem, nigdy nie obstawiłabym Islandii – może alpejska wioska, może Sycylia, może Wyspy Kanaryjskie? Nudy nie ma!
Na koniec
Hverfjall - niemal idealnie owalny krater o średnicy kilometra, powstały po katastrofalnej erupcji sprzed 4.5 tysiąca lat. Usypany z luźnego materiału piroklastycznego - wygląda prawdziwie marsjańsko. I wszystkie te kompletnie odmienne od siebie cuda są położone tylko kilka kilometrów od siebie…
***
08/07/2021Na ranek kolejnego dnia zostawiamy dwa ostatnie miejsca w tej okolicy. Pierwsze to obszar geotermalny
Hverir, gdzie gołe skały w kolorze sepii pokrywają wykwity siarki, żelaza i czego tam jeszcze, i bulgoczące bajora gorącego błota. Śmierdzi tu naprawdę przeokrutnie, a człowiek już nieco się przyzwyczaił do zapachu siarkowodoru (a.k.a zgniłych jaj), bo co drugi ciepły prysznic na kempingach wydziela taką woń. Ale to… to była inna klasa smrodu. Niemniej, trzeba jakoś to przetrwać, bo widoki są nieziemskie…
Kilka kilometrów dalej skręcamy jeszcze w stronę
elektrowni geotermalnej Krafla, czerpiącej moc z aktywnego obszaru wulkanicznego o tej samej nazwie. Wabi nas tam malownicze, turkusowe jeziorko w
kraterze Viti, ale cała okolica okazuję się ciekawa– od mającego ledwie kilkadziesiąt lat pola lawowego, przez mieniące się paletą brązu wzniesienia pokryte nieśmiałą, fragmentaryczną roślinnością. Sama elektrownia też nie kole w oczy, zaprojektowane w futurystycznym stylu zabudowania rozsiane są po okolicznych stokach – tak wyobrażam sobie zabudowania na Marsie, gdy już zostanie terraformowany…
*
Kolejne 50 km, nieustannie w pięknym słońcu. Okolica zazieleniła się nieco na chwilę, by znowu przybrać księżycowy charakter. Ta część Islandii jest surowa, niegościnna, porośnięta jedynie skąpą roślinnością. Pustkowia ciągną się kilometrami, przecinane jedynie łagodną wstęgą krajowej obwodnicy. Odbijają od niej dwie drogi na północ, pozwalające zobaczyć
Wodospad Dettifoss odpowiednio od zachodniej (nr 862) i wschodniej (nr 864) strony. Pierwszy wariant to droga utwardzona, z rozwijającą się infrastrukturą; druga jest szutrowa, mniej uczęszczana i pozwala zobaczyć wodospad z tej strony, z której Ridley Scott pokazał go w „Prometeuszu”. Było to kuszące, jednak zostaliśmy przy asfalcie. Huk słychać już z oddali, hektolitry wody przelewające się co sekundę przez jego krawędź – to najpotężniejszy wodospad Europy. I czuć tę moc, stłoczoną w relatywnie wąskim kanionie – życiodajna para wodna rozpościera piękną tęczę i nawadnia jedyne zielone stoki w promieni dziesiątków kilometrów…
Będą na miejscu warto rozszerzyć postój o krótki spacer do drugiego, mniej rozsławionego wodospadu -
Selfoss, choć ten zdecydowanie lepiej będzie prezentował się od strony wschodniej. I tutaj kończy się nasza przygoda z Diamentowym Kręgiem, kierujemy się dalej na wschód, do zupełnie odmiennej krainy…