CD.
Materiały i metody: *Jedzenie w
take away Rey & Josh – 70 SCR danie główne – codzienne inne menu, nieczynne w niedzielę – najlepsze na wyspie.
*Wstęp do rezerwatu Veuve – teoretycznie 150 SCR dla przyjezdnych, ale w praktyce nie było nikogo, kto mógłby tę opłatę wyegzekwować…
*Waluta: rupia seszelska, SCR; 1 PLN = 4,25 SCR, 1 EUR = +/- 19-20 SCR.
Przebieg: Pełne zachwytu dla podwodnego świata wracamy na ląd – a to dopiero połowa dnia! Ot piękno bycia w podróży – niekończące się nowości, pierwsze razy, rzeczy niezwykłe i niecodzienne – na co dzień.
Po strawie dla ducha, czas na strawę dla żołądka – i to dobry moment, by pochylić się nad tematem jedzenia na Seszelach. Otóż – jak w sumie wszystko inne – jest ono drogie. Nawet produkty spożywcze w sklepach (z których komponujemy sobie śniadania) są drogie. Zwłaszcza takie, które nam się marzą – ser żółty czy serek typu filadelfia (50 SCR), masło (65 SCR za kostkę). Dania w restauracjach zaczynają się od 200-300 SCR (przystawki może od ok. 100 SCR). Najlepszą, budżetową opcją są małe lokaliki zwane
take away, gdzie już od 50 SCR można dostać dania kreolskie lub hindusko-kreolskie, głównie curry z ryżem, ryby w potrawkach, chili itd. Ale jeden take away drugiemu nie równy, jakość tych dań może się sporo różnić. Najlepsze na co trafiłyśmy do tej pory (i co potwierdzają spotkani podróżnicy i Trip Advisor) to knajpa Rey & Josh – doskonała smażona ryba w aromatycznych przyprawach, wybitne curry z rybą i lokalnym szpinakiem, podane z ryżem i ostrą sałatką z mango. Jak będziecie na La Digue nie traćcie czasu na nic innego!
***
Po południu drogi moje i mamy się rozeszły – ona wybrała plażę, ja interior i dalsze poszukiwania przyrodniczych skarbów. Najpierw chciałam zaatakować najwyższe wzgórze, do którego przez większość czasu prowadzi betonowa droga – ale zupełnie nieopatrznie wybrałam się tam rowerem. Było tak stromo, że nawet zjeżdżać był stamtąd strach. Poddałam się przy wspinaczce i pchaniu bicykla, zawróciłam bez żalu. Zlana potem przeszłam do drugiego punktu programu – rezerwatu Vueve, który powstał by chronić siedlisko rzadkiego, endemicznego ptaka –
muchodławki lśniącej (Seychelles Black Paradise Flycatcher). Ptak ten znajduje się nawet na banknocie 100 rupiowych (ogólnie seszelskie pieniądze są śliczne, z wizerunkami różnych endemicznych roślin i zwierząt). Zostało jedynie kilkaset osobników tego gatunku na świecie, część właśnie w tych lasach, oraz ponownie wprowadzone na inne wyspy Seszeli. Ale nie okłamujmy się, idąc do lasu nie miałam wielkich nadziei na sukces. Mimo to, wycieczka i tak zapowiadała się pięknie – wysokie drzewa, przyjemny cień, ptasie trele. Nad głowami przelatują spore, seszelskie nietoperze owocożerne. Rezerwat chroni też siedliska podmokłe – zamieszkiwane przez krytycznie zagrożone podgatunki afrykańskich żółwi błotnych – też nie miałam wielkiej nadziei, by je dostrzec – a tu niespodzianka. Na kłodzie jeden się wygrzewa! Co za dzień na żółwie! Rozglądam się spokojnie po lesie, a tu nagle przed nosem przelatuje mi błyszczący, czarny ptak – nie wierzę! Siada na drzewie – tego nie można pomylić z niczym innym, nieproporcjonalnie długi ogon zwisa z drzewa, niebieska łezka przy oku. Jest i muchodławka. Zaraz przylatuje do niego samiczka – choć jeśli by się nie wiedziało, że to parka, nigdy byście nie zgadli – mniejsza od kosa, z czarną główką, brązowymi skrzydłami i białym brzuszkiem.
Pod wieczór sama dojechałam na plażę, przy której kręciły się zielone, seszelskie gekony, brązowe jaszczurki scynki i podobne do koliberków – rodzime nektarniki żółtoplame (Seychelles sunbird) - endemit na endemicie. 10/10 – co za przyrodnicze bingo, jakby tu była jakaś loteria, to bym w nią dzisiaj zagrała!