Laos uchodzi za najsłabiej rozwinięty kraj regionu, chociaż spore (w dużej mierze chińskie) inwestycje ostatnich lat widać na każdym kroku. Gdybym miała przyrównać go do innych kraju Półwyspu, to kulturowo czy architektonicznie najbardziej przypomina Tajlandię Północną, nawet język jest najbardziej zbliżony do tajskiego. Z ciekawostek - Laotańczyków wyróżnia waga, jaką przykładają do stroju – typowy, codzienny widok to starannie wyprasowane koszule, i panie w eleganckich, subtelnie zdobionych spódnicach
sinh. W luźnych lub sportowych, turystycznych ciuchach czułam się tam czasem dość nieadekwatnie…
Jeśli chodzi o łatwość podróżowania, to diametralnie różni się ona pomiędzy miejscami „turystycznie rozwiniętymi” – jak Luangprabang czy Vang Vieng, a dalszą prowincją - np. Ponsavan (i zakładam, że podobnie może to wyglądać na południu kraju). Niemniej, Laos wciąż jest chyba najmniej „zadeptanym” krajem regionu, więc może ciekawić szczególnie tych, co szukają mniej sztampowych kierunków.
Wiza: 30-dniową wizę można bez problemu uzyskać „on arrival”, na przejściu granicznym – dla Polaków
30$. Wiza ma różną cenę dla różnych narodowości, ale oscyluje wokół tych 30$. Trzeba mieć 1 zdjęcie paszportowe (chociaż za dodatkową opłatą zrobią nam je na miejscu).
Waluta i płatności: Waluta –
kip laotański, LAK. 1$ = 8 800 LAK,; 10 000 LAK = 4,5 PLN. Płatności kartą nie są popularne, a wyjmowanie pieniędzy z bankomatów zagranicznymi kartami wiąże się z dodatkową, niemałą prowizją 30-50 000 LAK! Najkorzystniej byłoby więc mieć zapas dolarów…
Noclegi: Im bardziej turystyczna miejscowość, tym oczywiście więcej opcji noclegowych – za podstawowy pokój z łazienką (czasem z klimatyzacją) płaciliśmy między 50 000 LAK a 100 000 LAK. Jeśli gdzieś jesteśmy gotowi wydać więcej, to stawiałabym na Luangprabang – tam, w historycznym centrum, było najwięcej klimatycznych opcji. Ciekawą opcją mogą być też dostępne w kilku miejscach kraju (m.in. koło Vang Vieng i Huay Xai) „domki na drzewach”.
Transport: Poza Wientian nie widzieliśmy żadnego sensownego transportu publicznego (o jego cenach pisałam
TU), dlatego turyści głównie korzystają z tuk-tuków lub
songthaew - dzielonych, wieloosobowych taksówek, przerobionych z pick-upów lub półciężarówek. By pojeździć po okolicy popularne jest też wynajmowanie
skuterów. Są nieco droższe niż w Tajlandii, ale dalej przystępne: najtaniej w Vang Vieng, od 50 000 LAK/dzień, po 80-100 000 LAK/dzień w innych miastach. Paliwo to koszt ok. ok. 9 000 LAK/litr na stacjach benzynowych, i (przynajmniej w okolicy Phonsavan) – było tych stacji sporo. Zgodnie z prawem, do prowadzenia pojazdów uprawnia nas tylko
międzynarodowe prawo jazdy - my go nie mieliśmy, i nikt nam go nie sprawdzał – ale wiadomo, wiąże się to z ryzkiem w razie wypadku (brak ubezpieczenia), i może skończyć się mandatem lup naciąganiem na łapówkę, gdy skontroluje nas policja.
Na dłuższych trasach najbardziej popularne są autobusy i miniwany (te drugie często przeładowane i zwykle niewygodne, choć nieraz szybsze). Laos nie może pochwalić się na ten moment siecią kolei, jedyna trasa pozwala na przyjechanie z Tajlandii pod stołeczne Wientian. Ciekawą opcją są podróże
łodziami wzdłuż Mekongu. Najbardziej popularna trasa wiedzie z Huay Xai (przy przejściu granicznym z tajskim Chiang Khong) do Luangprabang (2 dni slow boatem, z noclegiem w Pak Beng), ale można też znaleźć rejsy w południowej części kraju.
Internet: Wi-fi jest dostępne w hostelach, guesthousach i hotelach, ale można też kupić kartę SIM, i korzystać z pakietu danych. Było sporo opcji (zarówno co do ilości dni i wielkości pakietu danych), i były one całkiem tanie – od ok. 5 000 – 10 000 LAK. Jakoś nie było nam to tak bardzo potrzebne – więc nie wiem jak ten Internet sprawdza się w praktyce…
Kuchnia: Choć spokrewniona z osławioną kuchnią tajską, kuchnia laotańska nie jest aż tak zjawiskowa. Najpopularniejszy dodatek to
kleisty ryż, podawany w charakterystycznych koszyczkach. Za narodowe danie uważany jest
larb (czasem pisane laab lub laap) – danie bardziej przypominające lekko pikantną sałatkę z marynowanym, mielonym lub siekanym mięsem i masą świeżych ziół, w tym miętą, koperkiem, tajską bazylią, dymką, kolendrą. Popularna jest też
mak hoong, laotańska wersja pikantnej sałatki z zieloną papają, z mocno rybnym sosem. W większych miastach łatwo trafić na bufety, gdzie za stałą cenę możemy nawalić do woli dać na talerz – głownie makaronów i smażonych warzyw. Popularne są też zupy w stylu rosołu, z masą makaronu – kulinarnie plasują się gdzieś w połowie drogi między Tajlandią a Wietnamem. Dania obiadowe w ulicznych knajpach kosztują zwykle 20-30 000 LAK.
Tym co cieszy europejskie żołądki (w porównaniu z Tajlandią) jest francuska spuścizna kolonialna w postaci różnej maści wypieków, croissantów, cynamonowych bułeczek, i kanapek w świeżych bagietkach
khao jee pâté, podobne do wietnamskich banh mi – latończacy płacą za nie od 5 000 LAK, turysta musi zapłacić dokładnie 2x tyle…
Obiektem narodowej dumy browarniczej jest
Beerlao, powszechnie dostępne piwo, duża butelka za 10-20 000 LAK. Lokalsi często piją je szklankami, z lodem – zamiast schładzać całe butelki. Można też spróbować „laotańskiej whisky”,
lau lao - choć jest to raczej pośledni bimber ;)
================================================================
A na deser – nasz filmik podsumowujący laotański etap podróży :) https://youtu.be/ddrEBHWrK1w