Geoblog.pl    migot    Podróże    Sprawozdanie z podróży do Syjamu i Indochin (2019)    Ósmy Cud Świata
Zwiń mapę
2019
26
lis

Ósmy Cud Świata

 
Kambodża
Kambodża, Siĕm Réab
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12246 km
 
Wstęp: Mam czasem wrażeniem, że o największych skarbach archeologicznych tego świata wiem niejako „od zawsze” – Mur Chiński, Piramidy, Machu Picchu... Jak daleko sięgnę pamięcią – skądś już wiedziałam o ich istnieniu, nie mogłabym przypomnieć sobie momentu, w którym pierwszy raz o nich słyszałam. Inaczej jest jednak z Angkor Wat. Dokładnie wiem jak i gdzie pojawiło się na moim radarze. Pamiętam świetne fotografie Steve’a McCurry’ego (autora m.in. słynnego zdjęcia Afgańskiej dziewczynki) w magazynie National Geographic z sierpnia 2000 roku i zaskoczenie, że nie miałam pojęcia o istnieniu czegoś tak znaczącego. Już wtedy - jako 11 letnia dziewczynka, wiedziałam, że kiedyś to miejsce musze zobaczyć na własne oczy….

Cel: Świątynie kompleksu Angkor!

Materiały i metody: *Bilety wstępu do kompleksu Angkor: 1-dniowy – 37$, 3-dniowy – 62$.
*Wynajmem roweru na cały dzień: 2$. *Wynajem tuktuka/remorque, który objedzie dużą pętlę (z modyfikacjami) – 17$. Czytałam, że turyści nie mogą w Siem Reap wynajmować skuterów – i biorąc pod uwagę brak międzynarodowego prawa jazdy (teoretycznie wymaganego w Kambodży) nawet nie próbowaliśmy… *Jedzenie: nie trzeba się bardzo przejmować zaopatrzeniem (może poza wodą, jest nawet 4x droższa wewnątrz kompleksu) – jest sporo stanowisk z jedzeniem, można i trzeba się targować (np. śniadanie z kawą z 7$ na 3$ koło Angkor).
*Przejazd Phnom Penh – Siem Reap: 12$, wybraliśmy minivana zamiast zwykłego autobusu (ceny od 8$), gdyż miał jechać szybciej o godzinę ( chyba jeszcze byliśmy straumatyzowani 6-godzinnym przejazdem z do Phnom Penh, z którego zrobiło się 9h). Faktycznie jechał 5h zamiast 6h, ale wyjazd opóźnił się o pół godziny, więc niemal na jedno wychodzi. Minivan był na szczęście w połowie pusty, inaczej byłoby bardzo niewygodnie – wybitnie mało miejsca na nogi…

Przebieg: Angkor znaczy po prostu „miasto”, i faktycznie u szczytu swojego świetności (XII-XIII w.n.e.), nie miało sobie równych - było największą metropolią Świata. Stolica rozległego królestwa, które obejmowało większą część półwyspu Indochińskiego (dzisiejszą Kambodżę a także sporą część Laosu, Wietnamu i Tajlandii). „Najrozleglejszy zurbanizowany kompleks świat przedindustrialnego”. W czasach, gdy w Paryżu mieszkało może 100 tysięcy ludzi, liczyło niespełna milion mieszkańców.

Do dziś zachowały się jedyni kamienne kompleksy świątynne, kiedyś jednak te rozległe tereny - dziś pochłonięte przez dżunglę, - pełne były drewnianych domów, budynków publicznych, pałaców. O codziennym życiu Angkor wiadomo niewiele, większość z relacji zagranicznych gości.

Pod koniec XIII w. chiński dyplomata Zhou Daguan spędził tam blisko rok. Mieszkał skromnie, jako gość rodziny klasy średniej, w której jadło się ryż łyżkami z kokosowych skorupek i piło wino z miodu, liści lub ryżu. Opisuje makabryczne praktyki (zaniechane na krótko przed jego pobytem) pobierania żółci od żywych dawców, by sporządzić napój zapewniający odwagę i waleczność. W ramach uroczystości religijnych urządzano pokazy sztucznych ogni i walki odyńców. Największe widoki odbywały się, gdy król raczył się pokazać poddanym. W monarszych pochodach uczestniczyły słonie i konie ze złotymi ozdobami oraz setki kobiet z pałacu, przystrojonych w kwiaty.
R. Stone, „Odkrywanie Angkoru”, National Geographic Magazine 8/2009

Pewne jest, że religia była kluczowa w codziennym życiu Angkor. Było to jedno z miast nazywanych przez antropologów „regal-ritual city” – ośrodków, w których siła władzy królewskiej bierze się z rozbudowanej, „teatralnej” obrzędowości religijnej. Zwykle miasta te nie miały ważnego znaczenia ekonomicznego, a tylko religijna legitymacja rządów króla lub kapłanów pozwalała im, przy ograniczonych zasobach, kontrolować znaczą masę ludzi.

*

Dla świata zachodniego Angor odkrył Henri Mouhot w 1861 roku. 35-letni pasjonat podróżował po Indochinach z entomologiczną misją pod patronatem londyńskiego Królewskiego Towarzystwa Geograficznego. I choć już od XVI wieku raz po raz pojawiały się w Europie doniesienia o fascynującym królestwie w dżungli Kambodży, dopiero jego barwne opisy, na fali późnego romantyzmu i koniunkturze kolonialnej ekspansji Francji, rozpaliły wyobraźnię Europejczyków. Jak to niestety zwykle bywało w takich przypadkach – nie bez szkody dla samych ruin – gorączka złota opanowała wiktoriańskich Indiana Jonesów, szybko zaczęła się grabież bezcennych zabytków. Choć obecnie uważa się, że Angkor nigdy nie było w pełni opuszczone – po „odkryciu” Mouhota życie szybko zaczęło to wracać w pełniejszym wymiarze - w porośniętych korzeniami świątyniach znów zaczęła unosić się woń kadzideł, a kamiennym posągom znów kłaniali się misi w szafranowych szatach. Sam Mouhot już tego nie zobaczył – kilka miesięcy po tym przełomowym odkryciu zmogła go malaria, i zmarł tego samego roku w Luang Prabang w Laosie…

Najnowszą erę fascynacji zapewne podsycił filmy z Larą Croft w roli głównej – ekranizacją popularnej gry komputerowej. W jednej z części tej raczej marnej sagi filmowej, po porośniętych figowcami dziedzińcach świątyni Ta Prom skacze Angelina Jolie. Teraz już nikomu nie trzeba przestawiać Angkor, miejsce odwiedzają miliony turystów – a dziś, także i my.

Pierwszego dnia zwiedzaliśmy ruiny rowerem – i ten moment, gdy jeszcze przed wschodem słońca jechaliśmy brzegiem fosy otaczającej Angkor Wat; gdy na różowym niebie zobaczyliśmy po raz pierwszy charakterystyczne, czarne kontury jego świątyń – to była magia. Piękny początek pierwszego dnia ostatniego tygodnia naszej podróży… Tłumek turystów już czekał, by zobaczyć jak złota tarcza wyjdzie zza potężnej budowli – my jednak niecierpliwie ruszyliśmy zwiedzać. W majestatycznym Angkor Wat było wtedy zdecydowanie mniej ludzi niż zwykle, w niektórych miejscach jest się praktycznie samemu. A jest pięknie - kamienne portyki, rampy, wysokie mury, strome schody. Fascynujące płaskorzeźby – lwy, węże, demony, boginie devata, w przezroczystych szatach sampot, gibkie apsary - niebiańskie tancerki. Dotarliśmy do centralnej części, by zobaczyć jak pierwsze promienie słońca muskają prasaty - charakterystyczne wieże przypominające kolbę kukurydzy.

Resztę zostawiamy na później – szybkie śniadanie, i wyprzedzamy wycieczki na prostej do Angkor Thom – Wielkiego Miasta, ostatniej stolicy imperium Khmerów. Jego teren obejmuje 10 km2, niemal idealny kwadrat otoczony resztkami muru i fosy. Do każdej z bram prowadziła grobla z wężami Naga, bogami i demonami, i imponujące portale gopura. Centralna budowla Angkor Thom to świątynia Bajon - pełna wielkich, tajemniczo uśmiechniętych twarzy (kiedyś ponoć pozłacanych) i otoczona jednymi z najlepiej zachowanych reliefów Angkor, dokumentujących epickie sceny batalistyczne, ale też prozaiczną codzienność – poród, handel rybami, walki kogutów. I choć Bajon jest najbardziej znany, Angkor Thom ma wiele więcej do zaoferowania – wśród jego zabytków spędziliśmy większa część dnia, niespiesznie jeżdżąc między ruinami. Jedne są imponujące, jak Baphuon, inne na uboczu, pochłaniane przez dżunglę – jak Preah Palilay. Na koniec dnia wróciliśmy do samego Angkor Wat – nie przestaje zachwycać. Właśnie po południu najpiękniej oświetlona jest jego główna, zachodnia fasada, nie do końca więc rozumiem to szaleństwo wschodu słońca…

Kolejny dzień rozpoczęliśmy raniutko od Ta Prom - stojąc przed bramą i czekając na otwarcie – tak by być wśród pierwszych zwiedzających. To właśnie tę świątynię zostawiono w stanie najbardziej zbliżonym do tego, w jakim odkryli ją zachodni badacze – pochłoniętą przez dżunglę. Choć po prawdzie, większość krzaków i zarośli usunięto, zostawiono tylko największe i najbardziej widowiskowe drzewa. Olbrzymie korzenie, niczym węże, zaciskają się na kruchych murach. Jedne rozsadziły w pył, inne właśnie spajają razem. To właśnie to miejsc jest zarówno doniosłym świadectwem potęgi natury, jak i wysiłków restauratorów, którzy oczyścili i pieczołowicie odbudowali wiele innych zabytków kompleksu…

Dalej, tego dnia już z naszym kierowcą remorque, kontynuowaliśmy zwiedzanie „Dużą Pętlą” (z dodatkiem Banteay Kdei). Choć wiadomo, że w pewnym momencie motywy świątynne zaczynają być powtarzalne, dalej można tam zobaczyć trochę ciekawostek. Zaskakują budowle z cienkiej, czerwonej cegły, jak w Pre Rup – kiedyś otynkowane i pokryte rzeźbieniami, czy niewielka, buddyjska świątynka Preah Neak Pean na środku niewielkiego jeziorka. Bardziej „klasyczne” pozycje – na podstawach z laterytu, kryte piaskowcem, tam i ówdzie w uścisku korzeni figowców – to Ta Som, z często fotografowaną, zarośniętą bramą północną, i całkiem spora Preah Khan, którą zobaczyliśmy jako ostatnią, i dalej robiła wrażenie – swoim rozmiarem i rozmachem.

I choć wszystkie te świątynie są najbardziej namacalnym i najlepiej zachowanym świadectwem geniuszu budowniczych Angkor, jego nie mniej ważny aspekt jest już niemal niezauważalny gołym okiem. Mowa o wyjątkowym systemie irygacyjnym, który był prawdziwym cudem inżynieryjnym średniowiecznego świata. Masy wody toczone w czasie letniej pory monsunowej mogły być magazynowane w olbrzymich, prostokątnych zbiornikach wodnych - barajach, a nadmiar odprowadzany kanałami do jeziora Tonle Sap. Kontrola przepływu pozwalała na zapobieganie powodziom i nawadnianie pól w trakcie pory suchej lub okresów suszy. Baraje pełniły zresztą dwojaką funkcję – jako praktyczne zbiorniki retencyjne, i mistyczne odzwierciedlenie mórz hinduistycznej mitologii. Część z nich ma jeszcze w sobie resztki wody, część już dawno wyschła – jak Baraj Wschodni, po środku którego kiedyś stał teraz wyniesiony nad polami ryżowymi Mebon Wschodni.

*

Patrząc na wspaniałość ruin tego potężnego miasta, trudno nie zadawać sobie pytań o przyczyny jego upadku. Przewodnikowo powtarzana historia – jakieś pół wieku przed odkryciem Ameryki przez Kolumba (i początkiem upadku wielkich imperiów Inków i Azteków), sąsiednie królestwo Syjamu najechało Angkor, wypędziło z niego Khmerów, a ich cywilizacja szybko straciła na znaczeniu. Wraz z nią – cała Kambodża… Od końca imperium Angkor, 700 lat temu, to Wietnam i Syjam zaczęły dominować w regionie, w XIX wieku sytuacja była bliska rozbiorowi Kambodży przez dwóch „uczynnych” sąsiadów – jednak wtedy do akcji wkroczyli Francuzi, rozciągając swoją kolonialną pieczę, i jak się uważa – ratując Kambodżę przed całkowitym zniknięciem z mapy…

Jednak tempo, w jakim kiedyś potężni Khmerowie zniknęli z krat historii, po dziś dzień fascynuje badaczy, a prosta teoria o jednej inwazji władców z Ajutthaja jest coraz mniej akceptowana. Powstało sporo konkurencyjnych hipotez. Jedne wskazują na zmianę wierzeń religijnych – z hinduizmy, na bardziej egalitarny buddyzm theravada. Mogła to być podobnie wywrotowa religia jak chrześcijaństwo w Cesarstwie Rzymskim. Inna teoria wskazuje na zwrot ku handlowi morskiemu, i możliwe „dobrowolne” porzucenie położonego w głębi lądu Angkor na rzecz okolic Phnom Penh, bliżej arterii Mekongu łączącej Khmerów z Morzem Południowochińskim. Jednak rosnąca popularność zyskuje wytłumaczenie łączące zmiany klimatu i szwankowanie olbrzymiej, hydrologicznej infrastruktury. Archeolodzy pracowicie odcyfrowują zaklęte znaki - zmiany w składzie roślinnych pyłków sugerują, że część barajów wyschła u szczytu potęgi miasta, a cieniutkie zwoje 900-letnich cyprusów wskazują na wieloletnie susze w XIV i XV wieku – koniec tej drugiej zbiega się w czasie z najazdem Syjamu. Prawdopodobnie splot tych czynników - wichry historii, pałacowe intrygi, przemiany religijne, i zmiana społecznej dynamiki, gdy miasto Angor cierpiało susze, a rybacy znad Tonle Sap ciągle mieli się dobrze, przypieczętował upadek jednej z najpotężniejszych cywilizacji Azji.

Upadek Angkoru to orzeźwiająca lekcja na temat granic ludzkiej pomysłowości. Khmerzy przekształcili swój świat. Ich system wodny był zdumiewająco sprawny. Tamtejsi inżynierowie potrafili utrzymać to szczytowe osiągniecie cywilizacji w działaniu przez sześć wieków. Aż w końcu pokonała ich siła wyższa.
R. Stone, „Odkrywanie Angkoru”, National Geographic Magazine 8/2009

Chciałabym wierzyć, że lekcje Historii, które pomagają nam odcyfrować archeolodzy, staną się dla nas przestrogą w obliczu nadchodzącej katastrofy klimatycznej. Niestety, zapewne tak nie będzie. Kto wie, może przyszli historycy i archeologowie będą za setki lat patrzeć na ruiny naszej cywilizacji, snując domysły jak u szczytu jej technologicznej potęgi mogło do tego dojść…

Podsumowanie i wnioski: Od 20 lat chciałam to zobaczyć, a od mniej więcej 10 odkrywam w podróżach różne inne cuda – więc nagromadzone oczekiwania były olbrzymie, a konkurencja duża – ale Angkor mnie absolutnie zachwyciło. Miejsc tego kalibru jest tylko kilka na Świecie, a fakt, że nie „załapało się” na listę „7 Nowych Cudów Świata” pokazuje dobitnie, jak niemiarodajny to ranking. A może Angkor powinien przypaść w udziale bardziej wyjątkowy tytuł – Ósmego Cudu Świata?

Angkor to perła w koronie każdego podróżniczego resumee, pozostaje jednak ważne pytanie – czy zwiedzać go przez jeden dzień, czy dłużej? W ostatnich latach bilety szalenie podrożały, więc jest to istotna kwestia. Ja nie chciałam ryzykować niedosytu, więc na zwiedzanie poświęciliśmy 2 dni (ale musieliśmy kupić bilet na 3 dni - nie ma opcji dwudniowej, która byłaby idealna) – i nie żałuję. Mieliśmy dzięki temu dwa piękne poranki, podczas których można mieć niektóre miejsca praktycznie tylko dla siebie – i jest to rzecz magiczna. Może trochę żałuje Michał – choć nie dlatego, żebyśmy nie spędzili świetnie czasu, tylko dlatego że jest taki skąpy ;)

Ale mogę wyobrazić sobie, że gdy ktoś trochę mniej docenia ruiny, ma mniej czasu (lub inaczej go chce spożytkować), albo chce ograniczyć wydatki – będzie chciał spędzić tu jeden dzień. I szczerze myślę, że można zupełnie satysfakcjonująco taką wizytę zaplanować, omijając najgorsze tłumy – jeśli zacznie się przed świtem. Oto mój przepis: koło 6 rano rzucić okiem na jutrzenkę przy Angkor Wat, ale nie zostawać do wschodu słońca przed świątynią, tylko przejść się po względnie pustych murach (jest czynna od 5.30). Zostawić sobie tyle czasu, by równo na 7.20 być pod Ta Prom – wtedy wpuszczają pierwszych turystów, już o 8.30 płynęła tam taka fala zwiedzających, że traci ona większość magii. Potem kontynuujemy „Małą Pętlę” w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara – z taką modyfikacją, że odpuszczamy Banteay Kdei, a zamiast tego do programu zwiedzania dodajemy Preah Khan. Przez większość dnia zwiedzamy różne świątynie kompleksu Angkor Thom – jako ostatnie Bajon – po godzinie 13.00 ewidentnie się tam rozluźnia. Na koniec wracamy do Angkor Wat – koło 15.00 zachodnia fasada jest już pięknie oświetlona, dalej jest sporo ludzi – ale mniej niż o poranku.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (90)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
Warmaj
Warmaj - 2019-12-01 06:16
Wpatrywałam się i wpatrywałam w zdjęcie ze Świątyni Baphuon, ale nie udało mi się dostrzec Buddy ;( Natomiast największe wrażenie zrobiły na mnie korzenie obejmujące te wspaniałe ruiny!
 
Darek...
Darek... - 2019-12-01 12:30
Madzik gratuluję spełnienia marzenia z tak wieloletnią historią....
Powiem tylko, ze magia światła o świcie... absolutnie fantastyczna.... coś niesamowitego... Piękne "kamienie"... patrząc na rzeźby, detal... i myśląc czym dysponowali twórcy by tego dokonać... czapki z głów... a z drugiej strony... koszt tego musiał być przeogromny... to trochę jak ze zbrojeniami.... tyle, że w tym wypadku nie mam wątpliwości, że to były lepiej wydane pieniądze...przynajmniej dla potomnych....
 
marianka
marianka - 2019-12-13 11:44
Pro strategia!
Dodam jeszcze naszą - zwiedzanie w porach posiłków grup turystycznych też gwarantowało stosunkowe pustki :)
 
mamaMa
mamaMa - 2019-12-27 22:43
Magicznie to miejsce opisałaś, zabrałaś w przestrzeń swojego życia...Zdjęcia są fantastyczne, takie ... spokojne, nasycone przeszłością...
 
 
migot
Magdalena M
zwiedziła 22.5% świata (45 państw)
Zasoby: 485 wpisów485 1511 komentarzy1511 10632 zdjęcia10632 5 plików multimedialnych5