Wstęp: Choć wizyty w miejscach upamiętniających ludobójstwa są zawsze trudne – są też niezwykle ważne. Tak jak Auschwitz w Polsce, tak najważniejsze muzea prezentujące makabryczne zbrodnie reżimu Czerwonych Khmerów są obowiązkowo zwiedzane przez szkolne wycieczki kambodżańskich nastolatków. Dlatego też turyści, którzy zwykle Kambodżę odwiedzają dla pięknych ruin Angkor – powinni również udać się do Phnom Penh i przyswoić tę trudną lekcję. Bo o tym trzeba pamiętać, trzeba o tym mówić – byśmy mogli mieć chociaż cień nadziei, że się to już nigdy nie powtórzy…
Cel: Więzienie bezpieczeństwa S-21 (Tuol Sleng) i Pole Śmierci Choeung Ek.
Materiały i metody: *Bilety wstępu: Tuol Sleng – 5$ + 3$ za audioprzewodnik, bardzo przydatny, bo w muzeum praktycznie nie ma plansz informacyjnych. Choeung Ek – 6$, audioprzewodnik w cenie. *Dojazd do Choeung Ek – korzystając z Graba znaleźliśmy tuk tuka za niecałe 5$, potem umówiliśmy się, że za 10$ na nas poczeka i odwiezie pod Pałac Królewski.
Przebieg: Natychmiast po zajęciu Phnom Penh w 1975 Czerwoni Khmerzy „ewakuowali” stolicę – przymusowo przesiedlono pond milion ludzi, którzy uciekli do stolicy z bombardowanych wcześniej przez Amerykanów wsi. Z dnia na dzień wszyscy ci ludzie musieli wrócić na zdewastowane regiony wiejskie, gdzie bezzwłocznie zaczęto kolektywizację i przymusową, codzienną, 12-godzinną pracę. Ktokolwiek się sprzeciwił – od razu był zabijany. Ten ludowy wysiłek miał w czynie społecznym odbudować zniszczony kraj, jednak koszt liczony w ludzkich istnieniach był zatrważający. Plan był nawet ambitniejszy – wrócić do systemu irygacyjnego starożytnego Angkor, który pozwalał na zbiory 3 razy do roku. Zabrakło jednak wiedzy technicznej, i olbrzymie kanały i zbiorniki, okupione tysiącami ofiar, okazały się chybione, bezużyteczne.
Tuż po przejęciu stolicy, w pierwszej kolejności zamordowano wszystkie osoby związane z dawną nomenklaturą Lon Nola, całe ich rodziny – nawet dzieci. By później nie miał kto się mścić. Potem zabijano przywódców religijnych, zwykłych żołnierzy, urzędników niższego szczebla, każdego kto stawiał najmniejszy opór. Tak samo metodycznie zaczęto eksterminować wszystkie osoby posiadające jakiekolwiek wykształcenie, osoby mówiące w obcym języku, intelektualistów, studentów i nauczycieli, profesjonalistów, techników i inżynierów, osoby kultury i sztuki – wszystkich jakkolwiek powiązanych ze starym porządkiem świata. Nieliczni, którzy przetrwali 4 lata terroru Czerwonych Khmerów, przez cały ten czas udawali niewykształconych chłopów, analfabetów, czasem nawet głucho-niemych – licząc, że nic i nikt ich nie wyda. A zdradzić „burżuazyjne” pochodzenie „wroga klasowego” mogło niemal wszystko – od nadwagi, przez okulary czy delikatne dłonie, po nieumiejętność wspinania się na palmy kokosowe.
Ideologiczna walka dotknęła wszystkich obszarów życia – wycofano z obiegu pieniądz, zakazano praktyk religijnych, zamknięto biblioteki, muzea i świątynie, zniszczono odbiorniki radiowe. Negowano zachodnią medycynę, zawierzając jedynie tradycyjnym praktykom, a tzw. „leśne szpitale” stały się „przedsionkiem śmierci”. Jedynym lekarstwem na choroby zakaźne było mordowanie wszystkich chorych – tak Pol Pot wytępił w zarodku epidemie dżumy…
Wszystko to, by stworzyć „nowego człowieka” – bez żadnego odniesienia do przeszłości. Chciano wymazać całą pamięć pokoleń, na zawsze przerwać kulturową ciągłość.
Czerwoni Khmerzy nie byli jakąś aberracją, lecz ideologicznym potomstwem Mao Zedonga. Zostali ukształtowani w Chinach i Chiny ponoszą za to ogromną odpowiedzialność. Pekin wiedział i pochwalał. Wielkie masakry w Phnom Penh w latach 1975-1979 miały miejsce w szkole średniej Tuol Sleng, zaledwie kilkadziesiąt metrów od ambasady chińskiej, gdzie nie tylko słychać było krzyki, ale i prowadziło się rachuby mordowanej ludności. (…)
Czerwoni Khmerzy są tworem ideologicznym. Pol pot nie jest szaleńcem, a rzecz, której próbował w Kambodży, to kwintesencja tego, co każdy rewolucjonista zawsze pragnął zdobyć: nowego społeczeństwa. (…)
Jak wszyscy rewolucjoniści, Pol Pot zrozumiał, że nie można stworzyć nowego społeczeństwa, nie tworząc wcześniej nowych ludzi, a żeby stworzyć nowych ludzi, należy przede wszystkim zniszczyć ludzi starych, należy wyeliminować starą kulturę, należy wymazać pamięć zbiorową o przeszłości.Tiziano Terzani,
Duchy. Korespondencja z Kambodży (1985)
*
Jednym z wielu miejsc gdzie identyfikowano „ludzi starych” była dawna szkoła średnia w Phnom Penh, przemieniona w
Więzienie Bezpieczeństwa 21 (S-21), Tuol Sleng. Z czasem równie często jak elementy porządku Starego Świata, zaczęły tam trafiać kadry i funkcjonariusze Nowego - wraz z rosnącą paranoją Pol Pota usuwano każdego, kto mógłby zagrozić jego wszechwładzy. Szacuje się, że było w nim więzione 17 000 osób – przeżyło zaledwie 12: dwóch chłopców ukrywających się pod stertą ubrań i kilka osób, które uznano za użyteczne – bo umieli naprawić maszynę do pisania albo malować rewolucyjne plakaty. Artyści potem użyli swoich umiejętności, by namalować straszliwe sceny codzienności S-21…
Odsetek ofiar jest tak zatrważający, bo miejsce to nie miało tak naprawdę przetrzymywać czy izolować osób uznanych za szkodliwe dla nowego społeczeństwa - zasadniczym celem istnienia więzienia było torturowanie ludzi i zmuszanie do przyznania się do zdrady. Średnio osoby były przetrzymywane tam 2-3 miesiące, gdy sesje tortur odbywały się nawet 3 razy dziennie – najpopularniejsze to podtapianie, rażenie prądem, bicie, przypalanie gorącym metalem, podduszanie plastikową torbą. Oczywiście, pod wpływem tortur, zawsze uzyskiwano pożądanie zeznanie i przyznanie się do winy – i wtedy dopiero osoby te mordowano. Jednak nie w samym więzieniu (poza samym początkiem jego działalności), ale wywożono je za miasto, do miejsc masowej egzekucji, jak położone 15 km od Phnom Penh
Choeung Ek - najbardziej znane z kambodżańskich
Pól Śmierci. By oszczędzać drogie naboje ludzi mordowano podrzynając im gardła lub tłukąc na śmierć sztachetami. Małe dzieci roztrzaskiwano o jedno z drzew, często na oczach matek. Wszystko pod osłoną nocy, przy dźwięku rewolucyjnej muzyki…
Gdy chodzimy w piękny, słoneczny dzień po dziedzińcu Tuol Sleng, czy po spokojnych i wypełnionych świergotem ptaków Polach Śmierci, nie da się uwierzyć, że tak makabryczne rzeczy miały tu kiedykolwiek miejsce. Ciężko uwierzyć, że tak makabryczne rzeczy kiedykolwiek, gdziekolwiek mogły mieć miejsce. Unaoczniają to jednak stosy czaszek, zebrane w pagodzie w Choeung Ek, czy fragmenty ubrań i kości, które co kilka miesięcy wychodzą na powierzchnię…
*
Co jest jednak najbardziej przerażające, w pewnym sensie udało się stworzyć tego „nowego człowieka” – z dzieci – których rodziny wymordowano, pozbawiono jakichkolwiek wzorców i moralnych kompasów, poza nauczaniem nieomylnej partii i potężnej Angkar. Zniszczenie rodziny, jako podstawowej komórki społecznej, było środkiem do celu. Wytłuczono nawet domowe naczynia i garnki, by nie można było w domu gotować, zbierać się przy posiłkach, konspirować – nawet jedzenie miało być kolektywne, na stołówce, pod nadzorem.
Jedna rzecz zrobiła na mnie większe wrażenie niż wszystkie inne. Słyszałem o niej wielokrotnie od wielu osób. Za rządów Czerwonych Khmerów ludzie bali się dzieci. I myśl, że powstał reżim, w którym dzieci budzą strach i nienawiść, to było coś, muszę powiedzieć… Naprawdę przekraczało to wszelkie wyobrażenia grozy. (…) A to była Kambodża Czerwonych Khmerów.(T. Terzani w wywiadzie dla telewizji RAI, 1985 [w:] wstęp Angeli Terzani Staude do
Duchy. Korespondencja z Kambodży) .
*
Nie sposób dokładnie określić liczby zabitych przez szaleństwo Pol Pota, jednak wraz z wszystkimi, którzy zginęli z głodu i plag chorób, które były następstwem działań Czerwonych Khmerów mogły to być 2 miliony osób. Ponad ¼ populacji kraju. Nie było w Kambodży jednej rodziny, która nie straciłaby bliskich z rąk Czerwonych Khmerów.
Gdy skończył się koszmar rządów Pol Pota, ‘ocaleni’ musieli wrócić do życia – chociaż niewyobrażalne jest jak można po tak traumatycznym okresie kiedykolwiek wieść normalne życie.
Ludzie wracają do swoich domów, ale znajdują gołe ściany; kobiety chodzą po wodę do studni, ale te są pełne rozkładających się trupów. Mężczyźni wracają na pola ryżowe, ale orka wydobywa z ziemi zamiast kamieni szkielety i czaszki. Potomkowie budowniczych Angkor oskrobują kamienie świątyń i zbierają odchody nietoperzy na nawóz; rozgrzebują zbiorowe groby w poszukiwaniu krewnych albo przynajmniej odrobiny złota, które mogło pozostać w fałdach spleśniałych ubrań.T. Terzani, „Duchy. Korespondencja z Kambodży” [1980]
Wszyscy stracili bliskich, często byli jedynymi ocalonymi z całych rodzin – stracili dzieci, małżonków, rodziców, rodzeństwo. To niewyobrażalne, ale praktycznie nie ma w Kambodży rodziny, której członkowie nie zginęli z rąk Czerwonych Khmerów. Nieprawdopodobne, że po takiej zbiorowej traumie kraj w ogóle stanął na nogi…