Wstęp: To miejsce jest największą wizytówką Wietnamu, dumną pozycją na liście UNESCO, jednym z 7 Naturalnych Cudów Świata (wyłonionym w nieco kontrowersyjnym, ogólnoświatowym plebiscycie), i miejscem nie do pomięcia chyba w każdej podróży po tym kraju. No to nas też tam nie mogło zabraknąć…
Cel: Zatoka Ha Long!Materiały i metody: Choć zapewne można by podobny wyjazd skompilować taniej na własną rękę (zwłaszcza, gdy ma się trochę więcej czasu) – zdecydowaliśmy się na jednodniową wycieczkę zorganizowaną. Biura oferują przeważnie jej dwa warianty – krótszy i dłuższy, i ich cena jest rzeczą płynną, i zależy tylko od umiejętności targowania. Krótszy wariant to zwykle przejazd tam i z powrotem do Ha Noi, lunch i rejs statkiem do „Jaskini niespodzianek”. Dłuższa wersja obejmuje dodatkowo wpłynięcie kajakiem do jeszcze jednej jaskini i wizytę na wyspie Ti Top, z której można oglądać panoramę zatoki. Myślę, że za wariant nr 1 można zejść do ok. 25$, a za nr 2 może do 35$? My ostatecznie zapłaciliśmy po 40$ od osoby za wariant nr 2, bookując w naszym hostelu – przynajmniej jeśli pojawią się jakieś zmiany czy problemy, jest ktoś, do kogo teoretycznie możemy się zwrócić… I faktycznie, o tyle się to przydało, że przesunięto nam na później godzinę wyjazdu – dostaliśmy „upgrade” do podróży szybszą drogą. Innych biedaków jeszcze skubią za przejazd autostradą na dodatkowe dolary… Wietnamczycy to wiedzą jak robić biznesy…
Przebieg: Minibus najpierw krąży po mieście godzinę, zanim pozbiera z hoteli wszystkich gości – z wyjazdu o 8.30 robi się 9.30. Niedawno oddano do użytku autostradę łącząco Ha Noi z Haipong – miastem tuż przy zatoce Ha Long. Część wycieczek wybiera starą drogę, przez co podróż w jedną stronę może trwać 4-5h, zamiast 2,5h – tak chcą sobie zaoszczędzić na bramkach na autostradzie… Turystów zaś zwykle starają się naciągnąć na dodatkowe $$ za tę szybszą opcję przejazdu (po naszym „upgradzie” proszono nas, byśmy nie mówili innym ile płaciliśmy, bo inni płacili więcej ;)).
Po dotarciu na miejsce wszystkich delikwentów wsadza się na niemal identyczne łodzie. Ich całe rzędy stoją w marinie – prawdziwa masówka. Ale cóż, wszyscy chcą zobaczyć ten cud świata na własne oczy, ciężko się tutaj szczególnie silić na oryginalność – szczególnie, że rynek wycieczek został ustandaryzowany, i jest to też tak naprawdę najtańsza opcja zobaczenia Ha Long… Jako alternatywę część ludzi wybiera obecnie okolice wyspy Cat Ba, którą otaczają podobne, wapienne skały - ale to nie jest już TA zatoka Ha Long…
Gdy już się przymknie jedno oko na te niedogodności masowej turystyki, to można drugie szeroko otworzyć na naturalne piękno Zatoki. Z płytkich i spokojnych wód wystają szeregi wapiennych skał, porośniętych bujną roślinnością. Nazwa
Hạ Long oznacza Lądującego Smoka, i wzięła się od legendy, w której Nefrytowy Cesarz wspomógł Wietnamczyków w walkach z najeźdźcami atakującymi od strony morza, zsyłając smoczą rodzinę. Smoki wypluwały z pysków jadeitowe pociski, które zmieniły się w skały i wysepki tworzące w wodach Zatoki niepokonaną zaporę…
Po lunchu, który zwykle serwuje się w momencie wypływania z przystani, suniemy powoli w skalny labirynt. Choć poranek w Ha Noi był deszczowy i pochmurny, tutaj koło południa pojawia się słońce – to spory łut szczęścia! Pierwszy postój to jaskinia
Sung Sot, którą odwiedza absolutnie każda wycieczka po zatoce – i jest tam taki tłum, że nie powstydziłby się go Kanion Antylopy w USA… Pierwsze dwie sale, gdzie kumuluje się tłok– nie są zbyt ciekawe, wydaje się, że cały przystanek to taka zapchajdziura w komercyjnych rejsach. Ale ostatnia, nieporównywalnie większa sala robi wrażenie! Pewnie dlatego odkrywający jaskinię Francuzi przezwali ją "Jaskinią Niespodzianek". Na większości archiwalnych zdjęć sale podświetlone są jak lunapark w Juracie nocą – ale teraz na szczęście zmieniono tę choinkową feerię barw na naturalne światło, które wydobywa piękno fantazyjnych form naciekowych i rzędów stalaktytów…
Kolejnym przystankiem ma być druga jaskinia, do której się płynie kajakiem – choć jaskinia, okazuje się być określeniem mocno na wyrost. Tak naprawdę przepływa się przez otwór w skale do otoczonego ze wszystkich stron wewnętrznego „jeziorka” – też pięknie. Rundka zajmuje z 15 minut, ale można jeszcze się zatrzymać pogapić na skaczące po skałach małpki.
Ostatnia na liście jest wyspa Ti Top – jest tam niewielka plaża, i kto chętny może się nawet wykąpać. Ale tak naprawdę warto ją odwiedzić z innego powodu – znajduje się tam punkt widokowy, z którego rozpościera się jedna z lepszych panoram Ha Long. Wapienne ściany są nawet piękniejsze z tej perspektywy – widać je na kilku kolejnych planach, w dole kołyszą się łódki, za chmurami gdzieś zachodzi słońce…
Jeszcze zostaje nam powrót, i nie wiem, czy to nie był jeden z piękniejszym momentów. Już tylko ostatnie łódki suną do portu, jest ciszej i spokojniej. Skalne ostańce rozpływają się na szaroniebieskim horyzoncie, niebo rozświetlają ostatnie promienie słońca, przebijając się zza warstwy chmur. Bez dwóch zdań, Ha Lang warto zobaczyć – nawet, jak miliony innych ludzi rocznie mają dokładnie taki sam plan ;)