Wstęp: Droga z Lubiatowa na Gdańskie lotnisko minęła szybko i bezproblemowo. Nawet może za szybko – wylądowaliśmy na lotnisku ze sporym zapasem czasu. Wszędzie czarno-białe zdjęcia i filmy z Pawłem Adamowiczem, przepasane kirem – wciąż ta tragedia nie mieści się w głowie…
Cel: Tromso! Miasto położoine 350 km za kołem podbiegunowym!
Materiały i metody: *Waluta Norwegi: korona norweska,
NOK; 1 NOK = +- 0,45 PLN.
*Lot – szczegóły w pierwszym wpisie.
*3 noclegi na AirBnb (660 PLN ze zniżką), prywatny pokój w mieszkaniu gospodarza. Współdzielona łazienka i kuchnia. W okolicy można znaleźć jeszcze lepsze okazje – ale ok. 5 tygodni przed planowanym wyjazdem miejsca były już mocno przetrzebione… Nie mniej - jest tak o połowę taniej niż w hostelach/hotelach na Bookingu.
*Dojazd z lotniska do centrum – 31NOK, autobus 42 – trzeba wyjść z lotniska na poziom -1 i przejść przez parking na ulicę. Bilet kupuje się w automacie na przystanku – płatność tylko kartą. Ważny od razu – przez 1,5h. Bilet u kierowcy kosztuje aż 50 NOK!
Przebieg: Wizzair na plus – boarding i start czasowo. Samolot pełen Polaków – okazuje się, że kierunek szybciutko zyskał popularność w narodzie. Praktycznie u boku każdego pasażera wesoło pobrzękują butelki ze sklepu bezcłowego –także i u naszego boku, chociaż wyskokowe trunki jadę na zamówienie kolegi (tam też nas już pełno – nie tylko zbieramy truskawki i malujemy norweskie domy; wychodzi na to, że równie chętnie pracujemy sezonowo przy zorzach i psich zaprzęgach) . Mam wrażenie, że żadne inne lotnisko nie ma tak popularnej bezcłówki jak Gdańsk – swoje robi wiele skandynawskich kierunków w siatce nisko-kosztowych przewoźników….
Lot trwa około 2,5h, i pod koniec zaczynam nerwowo wyglądać za okno… Czy będą jakieś zorze? Co jeśli tyle ich zobaczę, co z tego samolotowego okna? I tak! Niemrawa zielonkawa smuga na niebie – trzeba bardzo się wpatrzeć i możliwe ogrodzić od światła kabiny. Dobra – w najgorszym wypadku zawszę mogę już powiedzieć, że zorzę widziałam…
***
Lotnisko w Tromso jest niewielkie, chwile zajmuje znalezienie odpowiedniego przystanku. Autobusy jeżdżą co pół godziny – kolejne pół zajmuje nam dojazd do mieszkanka.
Zimno. Grube czapy bielutkiego śniegu. Skandynawskie, kolorowe domki obite drewnem – słynna nordycka prostota. Tak schludnie, czysto. Jest mocno po 23, ale jeszcze wyciągam Michała z domu – na krótki spacer, może jeszcze zobaczymy zorzę… Prognozy są najbardziej korzystne dzisiaj – ze wszystkich dni, które tu będziemy. Herbata do termosu, statyw w dłoń – i maszerujemy kilka kroków za dom. Dużo sztucznego światła, na ulicach, przy trasach nart biegowych, w domach – jakby bano się, że inaczej ciemność mogłaby ich pochłonąć… Na niebie jakaś niewyraźna, zielonkawa smuga – czy to chmura? Czy to może jednak… Ustawiam aparat, długi czas naświetlania prawdę nam powie. Voila! Zorza jak się patrzy! Choć gołym okiem trudno ją dostrzec… Sytuacja jednak dynamicznie się zmienia – po chwil już wyraźniej, tuż nad naszymi głowami, pierwsze kurtyny wiją się po niebie. Pewnie lepiej byłoby je widać w miejscu bardziej zaciemnionym – takiego poszukamy jutro… Ale jest – już nam nikt tego nie odbierze!