Wstęp: Trudno wygrzebać się z ciepłego łóżeczka – ale trzeba, i to szybko. Bo dzień jest bardzo krótki i każda minuta słońca jest na wagę złota… Najpierw ruszamy autobusem do centrum – gdzie czeka na nas zarezerwowany kilka dni wcześniej samochód. Dostaliśmy takie nowiutkie, hybrydowe Volvo 4x4 – że niemal strach nim jeździć. Na szczęście drogi są w całkiem niezłym stanie – a wszystkie samochody mają obowiązkowo opony nabite kolcami…
Cel: Zobaczyć trochę więcej Tromso i okolic, psie zaprzęgi, a także – nieustająco – zorza polarna.
Materiały i metody: *Wynajem auta – przez stronę Herzt, z niewielkim wyprzedzeniem: niecałe 550 PLN za dwa dni (z podstawowym ubezpieczeniem). Punkt wynajmu jest w tym samym miejscu co informacja turystyczna. Wszystko poszło super gładko, i jeszcze poczęstowano nas dobrą kawą – a każda rzecz spożywcza jest tutaj na wagę złota ;)
*Przejażdżki psimi zaprzęgami są absurdalnie drogie – ceny zwykle zaczynają się od 1000-2000NOK od osoby. My mieliśmy skróconą wersję takiej atrakcji – trening młodych piesków – po znajomości…
Przebieg: Noc polarna kończy się w tym roku w Tromso 15 stycznia – wtedy, po raz pierwszy od około 3 miesięcy, znad horyzontu wychynęło słońce – na niewiele ponad pół godziny. Dzień jednak szybko się wydłuża – już 26 stycznia trwa niemal 4 godziny (zachód około 14), i codziennie przybywa go o ponad 10 minut! Tyle w teorii – jednak na miejscu trzeba pod uwagę wziąć jeszcze góry otaczające Tromso. Okazuje się, że żeby teraz zobaczyć złotą tarczę słońca , trzeba udać się na sam południowy skraj wyspy. Piękne widoki są przy plaży
Telegrafbukta - zwłaszcza przy bezchmurnym niebie. Było chwilę po 12 w południe, a ledwo zdążyliśmy uchwycić ostatnie promienie zachodzącego za górskie szczyty słońca… I jaki to był widok… Łagodne, białe górskie stoki muśnięte różem, stalowoszare morze, blady błękit nieba. Skały lukrowane lodem, dywany wodorostów usztywnionych mrozem. I już wiedziałam – nawet jeśli nic już z tej zorzy nie będzie, to i tak było warto - pierwszy raz to do mnie z całą mocą dotarło. Tu jest wyjątkowo pięknie!
***
Wieczorem zajechaliśmy na umówione wcześniej spotkanie – trochę przed naszym wyjazdem okazało się, że stary znajomy Michała tu teraz pracuje przy psich zaprzęgach. Wiadomo – szczyt sezonu, impreza bardzo droga – nie liczyliśmy na specjalne względy… Cieszyłam się, że będę mogła przynajmniej „pocacać” pieski. A tu udało się nas „przemycić” na trening młodzików – jako, że są bardziej niesforne nie wysyła się ich „na jazdy” z klientami. W zaprzęgu, który liczy zwykle 8-12 psów startowały w sumie cztery młodociane osobniki. I chociaż sama przejażdżka była niesamowitą frajdą – dla nas i dla psów, które kochają biegać – to samo zapinanie zaprzęgu i opowieści „zza kulis” tej popularnej atrakcji już było bezcennym doświadczeniem. W „dogyardzie” jest ich ponad 300 – szczeniaków, młodszych, starszych… Żyją w dwuosobowych (to znaczy – dwupsowych) budach, i entuzjastycznie witają każdego przechodzącego koło nich opiekuna. Zimą mają masę pracy, i pod koniec sezonu są ponoć mocno wykończone, ale już w lecie trudno zapewnić im odpowiednią ilość ruchu. Co więcej – psów w sezonie letnim ponoć nie można spuszczać ze smyczy - mają silny instynkt łowiecki, i mogą wyrządzić sporo szkód. Jeśli znajdą się samopas np. w pobliżu stada reniferów należącego do Samów – mają oni prawo odstrzelić takiego psa!
Psiaki upinane do zaprzęgu strasznie rozrabiały – szczególnie te młodziki. Wyły, skuczały, kręciły się – dostaliśmy bardzo odpowiedzialne zadanie na czas upinania reszty – głaskanie i tulenie. Młode psiaki potrzebują ponoć dużo czułości :) Wydawało się, że z tego zamieszania nie może wyjść żaden koherentny ruch – ale gdy puszczony zostaje sygnał, pierwsza para - najmądrzejsze i najbardziej doświadczone psy - nadały ton i ruszyliśmy. Zaskakująco szybko mknęliśmy zaśnieżonymi polami , w oddali widać było światła Tromso. Czysta, gwieździsta noc. Jedno z najlepszych doświadczeń podróży – i niezapomniana atrakcja!
***
Na sam koniec dnia – oczywiście tradycyjnie polowanie na zorzę. „Lepiej już było” – wszyscy zgodnie mówili, tuż przed naszym przyjazdem były ponoć spektakularne zorze. Teraz liczymy na słoneczne ochłapy. Psia farma jest na położonej obok Tromso wyspie
Kvaløya. Obeznani w lokalnej topografio podsuwali okolice fiordu
Ersfjorden, jako jedne z najlepszych regionów na polowanie na zorzę. Pogoda idealnie bezchmurna, -15 na termometrze, ciemna noc. Z samochodu widać niewyraźną zieloną smugę, nie zrażamy się jednak. I faktycznie – nasza nieustępliwość została wynagrodzona – pięknie dla nas zatańczyło niebo… I choć ze słabej zorzy aparat wyciągnie kolory – to nie uchwyci tej dynamiki. Więc z jednej strony czasem zorza wychodzi na zdjęciach znacznie lepiej niż to co widzi się w rzeczywistości, innym razem jednak fotografii zupełnie nie oddają jej uroku… Nie był to długi pokaz, ale miał prawdziwie imponujące momenty. Zielone kurtyny, fale – to przybierały na sile, to słabły. Raz były tylko smugą za górskim szczytem, by po chwili wić się pulsującymi wstęgami przez całe niebo. Ma się dojmujące wrażenie, że stoi się w obliczu czegoś żywego - nie prozaicznego zjawiska fizycznego. Zupełnie mnie nie dziwi, że tak wiele ludów północy utożsamiało zorze z duszami zmarłych…
Czym jednak tak naprawdę jest?
Zorza polarna to świetlne zjawisko w górnych warstwach atmosfery, w pobliżu biegunów magnetycznych. Obserwowana na północy to
aurora borealis, zaś na południu -
aurora australis. Zorze zawdzięczamy oczywiście Słońcu, wysyłającemu w naszą stronę naładowane cząsteczki. Gdy wpadają w pole magnetyczne ziemi są ściągane w okolice biegunów, i tam zderzają się z cząsteczkami gazów obecnymi w górnych warstwach atmosfery. Zderzenie prowadzi do emisji światła, którego kolor zależy od rodzaju cząsteczek i wysokości, na jakiej występuje zjawisko. Tlen świeci na czerwono i zielono, azot na purpurowo i bordowo, ich mieszanina może dać kolor żółty, zaś wodór i hel będą świecić na niebieskawo i fioletowo. Choć słońce nieustannie wysyła w naszą stronę protony i elektrony tworzące tzw.
wiatr słoneczny, znacznie więcej cząsteczek (i o wyższej energii) przypada
rozbłyski słoneczne i
koronalne wyrzuty masy. One powodują burze geomagnetyczne i gawarntują najbardziej spektakularne zorze…
Zorze na Ziemi występują na wysokich szerokościach geograficznych – głównie za kołami podbiegunowymi (66°33'39" równoleżnik N i S) – chociaż nieco nieintuicyjnie – trudno o nie na samym biegunie. Zorze występują najczęściej w
„strefie zorzowej” - pierścieniu o szerokości +/-3–6°, oddalonym o 10–20° stopni od bieguna. Dlatego też zorzę często łatwiej będzie spotkać w Tromso, niż w położonym dalej na północ Spitsbergenie – który często ląduje wewnątrz tego pierścienia. Gdy zorza już się pojawia- tworzy tzw.
owal zorzy, który jest mocniej wyciągnięty w nocną stronę ziemi.
Naukowcy nieustannie pracują nad precyzyjnymi prognozami
pogody kosmicznej - czyli aktywności słonecznej i jej wpływu na naszą planetę. Ostrzeżenia przed gwałtownymi rozbłyskami lub wyrzutami energii są koniecznie w świecie coraz bardziej polegającym na elektronice. Silna burza magnetyczna może mieć katastrofalne skutki – od przerw w dostawie elektryczności, zmian odczytu kompasów przez utratę łączności radiowej i satelitarnej. Łowcy zorzy również korzystają na postępie w tej dziedzinie – obecnie istnieje wiele aplikacje i stron, które przekuwają naukowe pomiary w prognozę zorzy polarnej. Najistotniejsza wartość podawana przez taką aplikację to
Kp - indeks planetarny. W skrócie, jest to skala opisująca zasięg występowania zorzy polarnej (patrz obrazek) – podsumowuje globalną aktywność geomagnetyczną. Skala ma wartości od 0 do 9; 5 i wyżej to już burza magnetyczna. Podawane jest w 3-godzinnych interwałach, i równie dobrze może oznaczać jedno silne, kilkuminutowe wydarzenie kiedykolwiek w trakcie tych trzech godzin. Oczywiście, prognozowanie tych zjawisk jest ciągle dużo bardziej zawodne, niż w przypadku pogody atmosferycznej. Choć prognoza wartości Kp jest podawana na najbliższe 3 doby, rozsądne przewidywania co do faktycznych szans na pojawienie się zorzy w danym regionie są ponoć jedynie na godzinę do przodu… Naładowane cząsteczki mogą podróżować 2-3 dni do naszej magnetosfery, a dziesiątki czynników, zarówno na Słońcu jak i na Ziemi, będą miały wpływ na to czy, kiedy i gdzie ostatecznie pojawi się zorza. Wiele może się zdarzyć na przestrzeni 150 milionów kilometrów dzielących te dwa ciała niebieskie…
Większość tych parametrów można teraz wygodnie sprawdzać z poziomu zainstalowanej na telefonie aplikacji. Wiele osób polecało tę (darmową) aplikację prognozująca zorzę w obszarach północnych
Northerrn Eye Aurora Forecast . Dla przykładu – zrzuty z tej aplikacji załączam do relacji :) Ponoć prognoza jest dość konserwatywna, i nie należy się zrażać niską wartością – przynajmniej w Tromso.