Waluta, płatności, bankomatyWalutą jest oczywiście
dolar amerykański, USD, $.
Bardzo popularna forma płatności to karty – chociaż system terminali jest zaskakująco przestarzały. Często do płatności wykorzystuje się pasek magnetyczny, zamiast płatności zbliżeniowej lub na chip. Warto zapytać w swoim banku czy nasza karta nie ma automatycznie zablokowanego paska magnetycznego – jako ponoć łatwy do podrobienia system ponoć jest czasem przez nasze banki blokowany. Co do samych płatności - nieco niepokojąca praktyka to zabieranie naszej karty na zaplecze, żeby zrealizować płatność – często brak przenośnych terminali. Czasem również, gdy w barze „otwieramy rachunek”, barman poprosi o kartę, którą będzie trzymał do końca wieczora.
Jeśli jednak zależy nam na gotówce – uwaga – olbrzymia większość bankomatów ma dodatkową prowizję (niezależną od naszego czy obsługującego amerykańskiego banku) – to 1-3$, niby niewiele ale zawsze. Tym bardziej irytujące, że większość bankomatów ma również niskie limity kwot, które można jednorazowo wypłacić – często jest to max 200$.
WizaSzczegółowo opisałam kwestię wizy w
tym wpisie.
TransportNa dużych dystansach – najpopularniejszy jest samolot. Niestety, nie ma tam aż tak tanich linii jak na europejskim niebie – jak udało mi się upolować lot z LA do Waszyngtonu za 100$ to wszyscy byli pod wrażeniem. I to oczywiście bez bagażu rejestrowanego… Alternatywą jest pociąg, ale jest to często znacznie droższe rozwiązanie, wybierane tylko przez absolutnych pasjonatów kolei. Na mniejszych dystansach można ewentualnie podróżować autobusem – najpopularniejsze firmy to Greyhound i Peter Pan, ale pojawiają się również niskokosztowi przewoźnicy tacy jak np. Megabus. Ale wiadomo – najważniejszym środkiem transportu w Stanach jest własny samochód. Amerykanie mają ich dużo, są one duże – często SUVy i auta terenowe, nawet do użytku typowo miejskiego. Megalomanię ułatwia zapewne niska cena benzyny… Jest to też najpopularniejszy wśród turystów sposób poruszania się, podczas wycieczek objazdowych.
O
wynajmie samochodu pisałam więcej
TU, a podsumowanie pokonanych kilometrów i wydatków na paliwo jest
TU. To, na co na pewno trzeba zwrócić uwagę to
dodatkowe ubezpieczenia. Chyba minimum to
Colision/Loss Damage Waiver (takie nasze AC) i
Supplemental Liability Insurance (takie rozszerzone OC, podstawowe zwykle jest obowiązkowo zawarte w wynajmie). Wiadomo – USA to kraj, który pozwami i roszczeniami finansowymi stoi – więc bez ubezpieczenia ani rusz. Co więcej, są one tak naprawdę przypisane do konkretnej osoby, a nie do samochodu – więc jeśli chcecie się wymieniać za kierownicą to trzeba sprawdzić koszty i warunki „dodatkowego kierowcy”. No i do wynajmu przyda się
karta kredytowa - bez niej będziemy musieli zapłacić wyższy depozyt (nie ma opcji depozytu gotówkowego), albo będziemy musieli wynająć samochód na lotnisku z którego również wylatujemy, a w niektórych przypadkach po prostu wypożyczenie samochodu nie będzie możliwe. Chyba najbardziej wyczerpujący poradnik nt. wynajmu samochodu w USA znalazłam na
TYM blogu.
Samochodem po USAPoruszanie się wynajętym samochodem po USA jest banalnie proste. Trzeba tylko przestawić się na mało popularną u nas automatyczną skrzynię biegów i nabrać pewnego wyczucia w kwestii odległości w milach i pojemności w galonach. Jako nawigacja doskonale sprawdzały się darmowe mapy off-line HERE WeGo. O jeżdżeniu autem w USA inni napisali już chyba wszystko (szczególnie polecam ten wpis na blogu
Ameryka dla podróżnika), więc wspomnę tu tylko o kilku kwestiach.
1)
Tankowanie - musi być przedpłacone: albo kartą w terminalu przy dystrybutorze (ponoć często nie działają polskie karty bo wymagane jest podanie kodu pocztowego), albo kartą lub gotówką w kasie. Jeśli chcemy „do pełna” – musimy zapłacić z górką, a reszta zostanie zwrócona na kartę/gotówką w kasie. Albo trzeba nauczyć się „na oko” ile galonów nam będzie potrzebne.
2)
Parkowanie w miastach - Bardzo skomplikowane zasady parkowania – po dwóch stronach ulicy mogą być inne zasady: w innych godzinach parkowanie może być darmowe, może być płatne, kompletnie zabronione lub dostępne tylko dla mieszkańców (posiadających odpowiednie zezwolenie). Również zwykle każda z ulic ma konkretny dzień tygodnia i porę dnia, w której następuje mycie ulic. Jeśli nasze auto zagrodzi drogę – znajdziemy je odholowane na nasz koszt na bardzo drogi parking służb porządkowych… Nie ma innej rady, trzeba parkując dobrze się rozejrzeć w okolicy, aż znajdzie się warunki obowiązujące na danym odcinku ulicy. Alternatywą są oczywiście płatne parkingi – chociaż ich koszt w większych miastach to 30-50$ za dobę, a na Manhattanie nawet więcej. Ciekawie rozwiązane są też parkomaty – osobny stoi przy każdym miejscu parkingowym, gdy mrugają na czerwono trzeba je nakarmić ćwierćdolarówkami (na zachodnim wybrzeżu +- 1h = 1$). Planując „roadtrip” i rezerwując noclegi – porównując ceny trzeba też wziąć pod uwagę czy dane miejsce ma swój parking, a jak nie – ile nas ta przyjemność będzie kosztować.
3)
Pasy carpool /HOV (High Occupancy Vehicle) - na autostradach (zwłaszcza tych biegnących przez miasta lub ich obwodnice) często są wydzielone uprzywilejowane pasy dla samochodów w których jedzie więcej osób (zwykle przynajmniej 2). Uwaga – w niektórych miejscach są one i tak dodatkowo płatne, a zasady są skomplikowane – trzeba doczytać jak to działa w regionie, do którego się wybieramy.
4)
Ograniczenia prędkości - śmiesznie wręcz niskie, i ponoć mocno przestrzegane. Na autostradach prostych jak od linijki, ciągnących się po horyzont czterema pasami jezdni w jedną stronę, oddzielone od drugiego kierunku jazdy kilkunastometrowym pasem zieleni można jechać zwykle maksymalnie 65-70 mil/h – 105-112 km/h. Aż się przykro robi. I chociaż zdarzyło się, że nam noga trochę przyciążyła na pedale gazu, to nie było szaleństw (i na szczęście też nie było mandatów). Reszta uczestników ruchu także jest karna, może o 10-15 mil szybciej pojedzie, ale nie więcej.
5) Amerykanie wszędzie jeżdżą autami, i są przyzwyczajeni do pokonywania codziennie sporych dystansów. Np. półgodzinna przejażdżka na kolację to dla nich wizyta w lokalnej knajpce. Na piwo też jedzie się autem – dlatego, w porównaniu z Polską, w niektórych stanach można mieć całkiem sporo alkoholu we krwi – w Kalifornii jest to 0,8‰ (ale uwaga – przy wynajmie samochodu spowodowanie wypadku z jakimkolwiek wykrytym stężeniem alkoholu powoduje utratę ubezpieczenia!). Jednak w innych stanach – np. w Utah - nie można mieć absolutnie żadnego alkoholu we krwi gdy prowadzi się samochód.
Noclegi Dokładnie nasze noclegi opisywałam przy poszczególnych wpisach. Ogólne porady? W sezonie warto pomyśleć o rezerwacji miejsc noclegowych z wyprzedzeniem. Czy to będzie Airbnb, czy hotele – w ten sposób będzie po prostu taniej – zwłaszcza w tych najpopularniejszych turystycznie destynacjach. Trzeba też pamiętać, że ceny bardziej zależą od sezonu niż standardu noclegu – gdy sprawdzałam noclegi w Page w lutym – motelowe pokoje były za 30-40$; te same pokoje w tych samych hotelach we wrześniu – były za 150$. Osobna historia to kempingi – najtańsze to te w parkach narodowych (15-25$ za miejsce, na którym zwykle można parkować do 2 samochodów, 3 namiotów i 6 osób). Standard jest dość podstawowy, często nie ma na nich pryszniców ani pralni (jeśli są – będą dodatkowo płatne, kilka dolarów). Ale są wspaniale położone już na terenie parku; przy większych parkach narodowych (takich jak Yosemite, Death Valley, Grand Canyon) – oszczędza nam to ponad godzinę dojazdu do jego centrum, a często również konieczność stania w korkach. Niestety, te kempingi wypełniają się z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem (ten w centrum Yosemite – w ciągu kilku minut od wpłynięcia ich do systemu rezerwacyjnego!) – można je rezerwować na stronie
www.recreation.gov. Alternatywa to kempingi prywatne – droższe (miejsce od 30-50$), ale też zwykle o wyższym standardzie – łazienki, pralnie, wi-fi, gniazdka elektryczne w łazienkach itd.
Kuchnia i restauracjeNie ma chyba co rozpisywać się o kuchni amerykańskiej, jest nam bardzo dobrze znana. Faktycznie jest pełno fast-foodów i restauracji sieciowych, i – przynajmniej na trasie – często trudno posilić się gdzieś indziej. Sieci jest więcej niż w Polsce, jedne gorsze (zwłaszcza McDonald), inne nieco lepsze: na Wschodnim wybrzeżu można polecić
Five Guys, zaś na zachodnim –
In-n-out. Ale to w dalszym ciągu raczej tłusty fast food. Poza tym królują burgery,
barbecue – wszelkie grillowane mięsiwa: steki, żeberka. Sporo jest kuchni
tex-mex - smaki latynoskie na amerykańską modłę. Oczywiście w większych miastach zjemy kuchnię całego świata i mogą to być wybitne frykasy – ale to już większe koszty.
Dobry zwyczaj – do posiłku zawsze za darmo serwowana jest woda, oraz nie kończąca się dolewka kawy z przelewowego ekspresu. Z ciekawostek – do zamówionego shota mocnego alkoholu, np. wódki często colę lub lemoniadę dostaniemy za darmo (a raczej – w cenie, w NYC taki shot to ok. 15$...). Nie są przesadzone legendy o dużych porcjach – przynajmniej w takich typowych
diners. Czasem jedno danie (zwłaszcza śniadania!) lub jedno danie główne plus przystawka wystarczy na dwie standardowe osoby. Przy czym im elegantsza restauracja, tym bardziej porcje maleją…
NapiwkiTrzeba wspomnieć o kulturze
napiwków - nie jest to tak jak u nas dobrowolny dodatek za dobrą obsługę (chociaż faktycznie – standard obsługi jest zwykle znacznie wyższy niż u nas, a kelnerzy znacznie bardziej uczynni…) – ale raczej praktycznie obowiązkowa dopłata. Czasami nawet od razu doliczona do rachunku. Jeśli nie mamy gotówki – łatwo zostawić napiwek dopisując kwotę na potwierdzeniu z karty –czasami ściągną go jednak dopiero po kilku dniach. I są to napiwki wysokie – od MINIMUM 15-18%, a poważnie oczekiwane jest 20%. Ponoć jeśli zostawi się dolny limit – to jest to potwarz, a czasem nawet będziemy zapytani, co nam się nie podobało. To jest o tyle zrozumiałe, że zarobki kelnerów składają się w przeważającej mierze z napiwków - chociaż budzi to w nas pewien sprzeciw, bo w końcu koszt obsługi powinien być ujęty w cenie dania… I tak po doliczeniu podatku (podawane ceny są zawsze netto) i napiwku często rachunek jest niemiłym zaskoczeniem – wyższy o ¼ lub niemal 1/3 od tego, czego się spodziewamy…
Co więcej, napiwki nie są oczekiwane tylko w restauracjach – ale dosłownie wszędzie, gdzie ktoś wykonuje jakąś usługę… Czyli taksówkarze, kierowcy busików, które wiozą nas na lotnisko z parkingu (tu wystarczy dolar wciśnięty w dłoń kierowcy), barmani (tu też zwykle starczy ekstra dolar), fryzjerzy, manikiurzystki. Gdy mieszka się w eleganckim budynku, w którym pracują odźwierni – należy im pod koniec roku dać „napiwek świąteczny” – 100$ od mieszkania dla każdego odźwiernego. A duży apartamentowiec ma ich zwykle kilkunastu… I jest to również ponoć lwia część ich zarobków.
GniazdkaPamiętajcie o amerykańskich gniazdkach – inne niż nasze, inne niż brytyjskie. I o ile Wielkiej Brytanii bardzo łatwo było znaleźć przejściówkę za funta – tutaj trzeba by się mocno naszukać, żeby znaleźć coś tanio. Dlatego lepiej kupić z wyprzedzeniem. Znajomi mówili, że w hotelach i motelach często są europejskie przejściówki –ja się z tym nie spotkałam. Inna sprawa – głównie korzystaliśmy z AirBnb i kempingów.
Jednostki imperialne Wszyscy mówią po angielsku, co niweluje trudności komunikacyjne – ale żeby nie było tak pięknie i prosto – mamy do czynienia z kompletnie nieintuicyjnym systemem miar.
Chyba najgorzej jest z
temperaturą, której przelicznik jest dziwaczny:
1ᵒF (Fahrenheita) = 1ᵒC × 9/5 + 32. Po pewnym czasie zaczynamy mieć pewną intuicję, 50ᵒF to już zimno (10ᵒC), 100ᵒF to bardzo gorąco (38ᵒC), a przyjemnie będzie gdzieś przy 70-80ᵒF (21-27ᵒC).
Amerykańskie jednostki odległości:
1 cal (inch) [in] = 2,54 cm
1 mila = 1,609 km
Amerykańskie jednostki wagi:
1 uncja (oz) = 28g
1 funt (lb) = 453,6g
Amerykańskie jednostki objętości:
1 uncja (floz) = 29,57ml
1 galon = 3,785 litra
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
A dla tych, którzy dotarli na sam koniec relacji – bonus w postaci filmu z pierwszej części naszej podróży! Michał stał się naszym wyjazdowym filmowcem :-) https://youtu.be/O0IUJ3VbCaM