Wstęp: Nie mam pewności, czy nowojorczycy faktycznie stosują rozróżnienie na Midtown North i South, które znalazłam w swoim przewodniku. Prawdopodobnie nie – jeśli już, raczej wyróżniają mniejsze dzielnice – jak
Hell's Kitchen czy
Chelsea. Ale na potrzeby mojej wędrówki od Central Parku i Upper East Side w dół Manhattanu - pasuje jak ulał.
Cel: Północna część środkowego Manhattanu, mniej więcej od 59. do 42. ulicy.
Materiały i metody: *Wstęp do MoMA: 25$, czynne codziennie od 10:30 do 17:30 (Pt – do 20:00), darmowy wstęp w piątki od 16:00 do 20:00. *Wstęp na platformę widokową Top of the Rock (na szczycie wieży Rockefeller Center) – od 43$. *Musical na Broadway: nie jest to tania zabawa, ale kupując bilet w kiosku TKTS zwykle płaci się połowę ceny. Z podatkiem i 5$ prowizją będzie to wydatek zaczynający się w granicach 65-100$ od osoby, sztuki off-Broadway i off-off Broadway są znacznie tańsze.
Przebieg: Nowojorskie „śródmieście” -
Midtown, to największy
central business district świata, w którym skupione są instytucje związane z handlem, usługami i siedziby dużych firm. Konkuruje z nowojorskim dystryktem finansowym w
Downtown, ulokowanym na południowym krańcu wyspy (tam gdzie jest Wall Street, tam gdzie stały bliźniacze wieże WTC). Pełne szklanych drapaczy chmur i szerokich alei. Ludzie zawsze tu gdzieś pędzą - jak w całym Nowym Jorku, tylko że bardziej. Kompletnie ignoruje się czerwone światła dla pieszych, tylko zwalnia i rozgląda się przechodząc przez ulicę. Czas to pieniądz. To również najbardziej ruchliwa dzielnica, zawsze jest jakiś remont, przebudowa, hałas młotów pneumatycznych, potok pędzących ludzi, stosy śmieci na ulicach i smród, sporo żebraków, zwłaszcza w okolicach dworców. Jedyna okolica która potrafiła mnie wymęczyć w trakcie zwiedzania. W weekendy jest nieporównywalnie spokojniejsza…
***
Zaczęłam bardzo tradycyjnie, od
Piątej Alei, Fifth Avenue - jeden z najdroższych i najbardziej prestiżowych adresów na świecie. Biegnie wschodnim brzegiem Central Parku, przez całe Midtown aż do Washington Square w Greenwich Village. Idąc z północy, trafimy na takie miejsca jak
sklep Tiffany’ego – w którym śniadanie chciała zjeść Holly Golightly, czy (nie)sławna
Trump Tower - która akurat była kompletnie niedostępna dla zwiedzających i bussinesu: obecny prezydent Stanów Zjednoczonych ma tam swój prywatny apartament, i gdy odwiedza Nowy Jork, paraliżuje cały budynek. Na Piątej ma swój butik każda szanująca się marka w świecie mody – wszelkie Bulgari, Louis Vuitton, Gucci, Prada, Versace – ale nie tylko, poczciwa Zara i H&M też się tu ulokowały. Tu mieści się też rzymskokatolicka
Katedra św. Patryka - perła manhattańskiego neogotyku, w której znajdziemy znajomą twarz Czarnej Madonny z Jasnej Góry.
***
Jeśli bardziej wolicie sztukę i kulturę niż zakupy modowe – ewakuujcie się 53. ulicą w stronę Szóstej Alei. Tam ukryło się nowojorskie
Museum of Modern Art, MoMA - jedna z najbogatszych kolekcji sztuki nowoczesnej, od impresjonizmu po sztukę współczesną. Jest trochę podręcznikowych perełek rodem z Europy – Monet, van Gogh, Picasso. Są sztandarowi twórcy pop-artu – Warhol, Lichtenstein, są geometryczne abstrakcje Mondriana. Jednak chyba najważniejsze eksponaty to te, które reprezentują
ekspresjonizm abstrakcyjny – ruch, który przeniósł centrum artystycznego świata właśnie do Nowego Jorku. Można to kochać, można nie rozumieć, można patrzyć sceptycznie, z udawanym uznaniem lub szczerym zainteresowaniem – ale nie będzie lepszego miejsca, by poznać tzw.
szkołę nowojorską. Uważana za pierwszy, prawdziwie amerykański kierunek w sztuce. Dosłownie tutaj - najdalej kilka przecznic stąd - w latach 40. XX. wieku pączkował rewolucyjny, różnorodny prąd artystyczny. Od
action painting (malarstwo gestu) Jacksona Pollocka po
color field painting (malarstwo barwnych płaszczyzn) Marka Rothko.
Wszystkich ich jednak łączyła wiara w to, że wypracowane dotychczas formy, począwszy od renesansu, a skończywszy na dwudziestowiecznych izmach, stały się nieadekwatne i że – by wyrazić współczesny wiek „z jego samolotem, bombą atomową, radiem” (w ten sposób opisywał go Pollock) – muszą odnaleźć, a może nawet stworzyć nowe narzędzia. Choć na wiele odmiennych sposobów, wszyscy poszukiwali stylu, który pozwoliłby dać wyraz osobistym przeżyciom. Były to jak najbardziej duchowe, graniczące z mistycyzmem poszukiwania, których celem stały się oderwanie od realnego świata i wycieczka do własnego wnętrza.M. Rittenhouse,
Nowy JorkNiestety, nie trafiłam na najlepszy czas, żeby zwiedzić MoMę – trwa wielki remont, i spora część kolekcji była niedostępna… Ale i tak warto tam podejść, zobaczyć kilka sal z arcydziełami, ciekawe wystawy czasowe i odpocząć w zaciszu dziedzińca rzeźb, spokojnej enklawie w sercu Midtown.
***
Zresztą - więcej ciekawych rzeczy znajdziecie pomiędzy Piątą i Szóstą – chociażby
Rockefeller Center. Spadkobierca naftowej fortuny podjął się jednego z największych prywatnych przedsięwzięć XX. wieku, budując w latach 30. kompleks - nowe centrum kulturalno-rozrywkowo-handlowe, „miasto w mieście”. Większość z 19 budynków to eleganckie, spójne stylistycznie gmachy – łączą prostotę modernizmu z przepychem
art déco - stylu, który jak żaden inny przyjął się w Nowy Jorku. Wnętrza – zwłaszcza okazałe lobby
Comcast Building, to najlepszy przykład tej szlachetnej elegancji. Czarne, polerowane, kamienne płyty i złote, geometryczne wykończenia. I oczywiście patetyczne murale – kiedyś nawet był tu mural samego Diego Rivery, ale w przedwojennych Stanach został uznany za „zbyt antykapitalistyczny” w swojej wymowie, i dzieło niestety zniszczono…
Z ciekawostek, w trakcie II wojny światowej w Rockefeller Center rezydowała brytyjska agencja wywiadowcza oraz organizacja, która później przerodziła się w CIA. Teraz kompleks ma znacznie bardziej rozrywkowy charakter; tutaj siedzibę ma NBC (
National Broadcasting Company), tu kręci się popularne w Ameryce
late night show - jak
The Tonight Show Starring Jimmy Fallon, tutaj zimą przychodzą nowojorczycy na słynne lodowisko.
Klucząc w labiryncie kompleksu Rockefellera, prawdopodobnie wyjdziecie po drugiej stronie – na
Szóstej Alei, zwanej też
Avenue of the Americas. W weekendy często miejsce jest zamykane dla ruchu kołowego, a na ulicach pojawiają się stanowiska z ulicznym jedzeniem z całego świata - między innymi pieczonymi na grillu kolbami kukurydzy, których każdy powinien chociaż raz w USA spróbować. Maczane w wiaderku roztopionego masła i sowicie posypywane solą, perfekcja!
***
Jeśli dotrwaliście jakoś w północnej części manhattańskiego Midtown do wieczora – to teraz z pewnością nie jest pora, by wracać! Tu wszak znajdziecie jedną z rzeczy, która bezsprzecznie kojarzy się z Nowym Jorkiem, i z całą pewnością utwierdza pozycję miasta jako kulturalnej stolicy kraju –
Broadway. Nazwa ta wprawdzie w pierwszej kolejności odnosi się do długiej ulicy, która przekornie przecina ukosem cały Manhattan – jednak światu bezsprzecznie kojarzy się przede wszystkim ze świetnym teatrem i musicalami. Przy czym nie jest to tylko jeden teatr, i nie jest tylko przy ulicy Broadway. Z definicji musi mieć przynajmniej 500 miejsc na widowni – mniejsze określa się jako off-Broadway, lub zupełnie już niezależne, niewielkie sceny – off-off-Broadway. Większość, z ponad 40 broadwayowskich teatrów, ulokowała się w tzw.
Theater District, między Szóstą a Ósmą aleją, ograniczoną 40. ulicą od południa i 54. od północy.
Niejako w sercu
Dzielnicy Teatrów znajduje się
Times Square. Nazwę bierze od jednego z ważniejszych dzienników kraju, „
The New York Times”, który jednak od dawna nie ma tu już swoje siedziby. Określenie „
Square”, także jest jakby na wyrost – nie ma tu w zasadzie żadnego placu, skweru – tylko skrzyżowanie ruchliwych dróg. Gdy w XIX wieku wytyczano siatkę biegnących z północy na południe alei i przecinających się prostopadle ulic – ukośny Broadway miał już zbyt ugruntowaną pozycję głównej arterii wyspy, by można było z niego zrezygnować. Dawna indiańska ścieżka, szeroki dukt –
broad way – teraz, przecinając aleje, tworzy trójkątne parcele. Zwykle powstawało przy nich coś ważnego – na skrzyżowaniu z Siódmą Aleją powstał właśnie Times Square.
Times Square za dnia jest w zasadzie brzydki, a nocą to już bijąca po oczach kakofonia światła i obrazów. Jakby wszystkie ledowe bilborady, wielkoformatowe reklamy i świetlne paski informacyjne zbiegły się z całego Manhattanu właśnie tu. Wiadomo – nie można opuścić Nowego Jorku, nie zobaczywszy Times Square – ale trudno nazwać to szczególnie inspirującym doświadczeniem. No chyba, że w Sylwestra – tutaj gromadzi się największy tłum nowojorczyków, obserwując jak spada wielka, świetlna kula i wiwatują, gdy Nowy Rok rodzi się w oszałamiającym huku i blasku sztucznych ogni. Przez pozostałe 364 dni jest jednak jeden bardzo dobry powód (poza odchaczaniem turystycznych
must see), by tu przyjść – tu znajduje się wielki
kiosk TKTS, gdzie sprzedają przecenione o 20-50% bilety na broadwayowskie przedstawienia. Oferta jest
last minute - wyprzedaż obejmuje spektakle grane tego samego dnia, więc nigdy tak naprawdę nie wiadomo, na co się trafi. W okolicy kręcą się pomocni informatorzy, którzy chętnie pomogą nam dokonać wyboru i po krótce opiszą wystawiane przedstawienia. Broadwayowski musical dalej jednak nie będzie tani… Ale szkoda byłoby żadnego nie zobaczyć, gdy już tu się jest! My wybrałyśmy się na
My fair lady - której powtórną broadwayowską adaptację wystawali akurat w
Lincoln Centre na Upper East Side - nieco dalej na północ, tam gdzie znajduje się
The Metropolitan Opera. Musical powstał na podstawie sztuki George’a Bernarda Shawa
Pigmalion - językoznawca zakłada się z przyjacielem, że przemieni uliczną kwiaciarkę z ciężkim akcentem „prostaczki” w damę z wyższych sfer. Lerner i Loewe są twórcami pierwszej broadwayowskiej adaptacji z lat 50. XX wieku, a film na jej podstawie, z Audrey Hepburn w roli głównej, zgarnął 8 Oscarów… Oczywiście na sztuce nie można robić zdjęć – ale żeby dać Wam małą próbkę dopracowanych dekoracji i wystawnych strojów, dorzuciłam do relacji kilka fotosów… :)