Wstęp: Pajuci, Indianie zamieszkujący te tereny, nazwali to miejsce
angka-ku-wass-a-wits - „twarze pomalowane na czerwono”. Wierzyli, że należą one do zmieniających kształty magicznych stworzeń („legendarnych ludzi”), które bóg-kojot przemienił w skały. Nazwa nie przyjęła się w świadomości zachodu – ta, którą się teraz posługujemy pochodzi od mormońskiego pioniera - Ebenezera Bryce’a. Ponoć patrząc na ten skalny labirynt, który teraz nosi jego imię i któremu zawdzięcza nieśmiertelną pamięć kolejnych pokoleń - żachnął się: „Jeszcze jedno piekielne miejsce do zgubienia krowy”…
Cel: Park Narodowy Bryce Canyon,
Bryce Canyon NP.
Materiały i metody: *Park ma kilka kempingów, prysznice, sklep – byłoby to bardzo dobre miejsce na nocleg (w sezonie letnim), my jednak byliśmy tam tylko przejazdem.
*Transport w parku – teoretycznie w większość miejsc można dojechać własnym samochodem, jednak w sezonie wiele parkingów przy miejscach widokowych szybko się wypełnia i drogi dojazdowe są zamykane dla prywatnych samochodów – dojechać w nie można jedynie shuttle busem.
*Strona
www parku.
Przebieg: Przez Bryce Canyon nie płynie żadna rzeka, dlatego wbrew nazwie - wcale nie jest kanionem. Fantazyjne formy zawdzięczamy wyjątkowo wydajnym procesom erozyjnym. Przez lepszą część roku temperatury okołodobowe skaczą to powyżej, to poniżej zera – woda dostaje się w skalne szczeliny i zamarzając nocą – rozsadza wapienne skały. Ponoć u nas w Polsce też jest nadzwyczajnie dużo takich dni – ale zamiast pięknego parku narodowego daje nam to notorycznie dziurawe drogi…
Amfiteatry pełne skalnych iglic zwanych
hoodoo robią chyba największe wrażenie oglądane z kolejnych punktów widokowych – krajobraz jest niepodobny do niczego, co widzieliśmy do tej pory – i najpewniej - co zobaczymy w przyszłości – wyjątkowy widok. Las pomarańczowych i ceglasto-czerwonych pinakli, przetykanych strzelistymi sosnami… Przez park prowadzi kilka szlaków, jednak z Michałem zdecydowaliśmy się na chyba najkrótszy i najszybszy - przy tak napiętym programie ciągle goni nas czas – ale jak tu wybrać, z czego zrezygnować, skoro wszystko takie piękne, takie wyjątkowe? W 45 minut przechodzimy
Navajo Loop Trail (zgodnie z ruchem wskazówek zegara, wtedy strome podejście jest ukryte w cieniu), którego początek i koniec jest przy
Sunset Point. Szlak schodzi w głąb amfiteatru - inaczej wyglądają
hoodoo z tej perspektywy, wydają się wyższe i masywniejsze. Dolina zaś okazuje się zaskakująco zielona – z korytami wyschniętych w tym okresie rzek, z samotnymi drzewami dającymi upragniony cień… Pewnie przyjemnie byłoby błądzić w tym labiryncie skalnych iglic dłużej – jednak na nas czekają kolejne skalne skarby stanu Utah…To stan zdecydowanie bardzo hojnie obdarzony w zjawiskowe okoliczności przyrody, zaś bardzo skromnie w sklepy gdzie można kupić wino – jedynie w specjalnych
liquor stores, próżno go szukać w zwykłym sklepie…