Wstęp: Mormońskim osadnikom rajska uroda krainy kojarzyła się Syjonem, biblijną Ziemią Obiecaną. Pierwszy Park Narodowy w stanie Utah, raczej niewielki. Mógł nawet nie obić się o uszy temu, kto nie planuje wycieczki po południowym-zachodzie Stanów. Kto jednak przygotowuje się do takiego wyjazdu – będzie widział i słyszał tę nazwę ciągle - od przyjaciół co Stany już zwiedzali, na licznych blogach i forach, na listach największych atrakcji regionu. Już pierwszy rzut oka na okolicę daje dobre wyobrażenie dlaczego tak jest, a po dwóch dniach spędzonych na poznawaniu jego zakamarków - w pełni rozumiem ten zachwyt!
Cel: Park Narodowy Zion, Zion NP (czyt. Zajon).
Materiały i metody: *Nocleg: W centralnej części Parku są tylko dwa kempingi, Watchman (można rezerwować z półrocznym wyprzedzeniem) i South Campgroung (można rezerwować 2 tygodnie przed przyjazdem) – na ten pierwszy się nie załapałam, ale udało się tuż przed wyjazdem upolować miejsce na South Campgroung – 20$ za noc. „Upolować” nie jest przypadkowe – miejsca noclegowe wchodzą do systemu rezerwacyjnego o 10 rano czasu lokalnego, i w ciągu mniej niż godziny nie ma po nich śladu. Ja źle nastawiłam zegarek i 40 minut po „godzinie zero” złapałam przedostatnie wolne miejsce – mało zaciszne, niezbyt osłonięte od sąsiadów – ale było.
*Prysznice: Na żadnym z w/w kempingów nie ma prysznica – płatne są w Springdale, tuż przed południowym wjazdem do Parku (7 minut samochodem od kempingu), np. w Zion Outfitter – 4$ za 5 minut (kupuje się specjalne żetony które uruchamiają wodę).
*Strona
www parku.
Przebieg: Las Vegas było pierwszym i ostatnim miastem Nevadzie, jakie przyjedzie nam zobaczyć – rankiem ruszamy do Utah – ścinając narożnik Arizony. Gdzieś po 14 dotarliśmy na miejsce, pospiesznie rozbiliśmy namioty i ruszyliśmy z Michałem na nasz pierwszy szlak – mimo, że śpimy tu dwie noce – nie ma czasu do stracenia. Podczas gdy dziewczyny mają leniwy dzień gospodarczy, my ruszamy bezpłatnym, parkowym busikiem do ostatniego przystanku jego trasy -
Temple of Sinawava. Stąd zaczyna się jeden z najpopularniejszych szlaków Parku -
The Narrows. Najpierw trasa wiedzie przy brzegu
rzeki Virgin, następnie zaś prowadzi już samym jej korytem, ograniczonym wysokimi, stromymi skałami. Praktycznie zawsze towarzyszą nam tłumy – mimo, że jest to park relatywnie niewielki, odwiedza go prawie tyle ludzi co kilkanaście razy większe Yosemite. Woda w rzece jest zwykle do kostek lub kolan, z rzadka sięga wyżej - ale jest niestety bardzo zimna… Część ludzi wypożycza specjalne, wodoodporne obuwie (ponad 20$), inny decydują się na zmoczenie swoich adidasów (i suszenie ich przez kolejne kilka dni), wybierają piankowe buty do wody lub sportowe sandały. Nieliczni szaleńcy idą na boso – chociaż przy tak kamienistym dnie ta opcja musi być ekstremalnie niewygodna. Pierwsze kilka kroków myślałam że zamrozi mi mózg, więc do sandałów założyłam skarpetki – taki sposób „na Polaka” był najmniej popularny ;) Jakkolwiek te kilka pierwszych chwil jest nieprzyjemnych – nie wolno się poddawać, po chwili kończyny się przyzwyczajają, a widoki pięknieją. My byliśmy tam późnym popołudniem, gdy na dno kanionu nie schodzi już światło – może odbiera to urok zdjęciom, ale nie umniejsza samego przeżycia… Brodziliśmy wąskim korytem w górę rzeki jedynie 1,5 godziny, a można zajść dużo dalej. Planując trasę warto pamiętać, że powrót jest tak o 1/3 czasu szybszy…
***
Gdy planuje się trekking – ważne, by wstać jak najwcześniej. Ale jak tu wstać, jak w końcu trafiliśmy na kemping na którym da się spać? Temperatura spada do optymalnych 16-18C, skorpiony z łazienek zamieniliśmy na modliszki, a po całym kempingu beztrosko przechadzają się mulaki. Jedyny mankament – nocami jest bardzo wietrznie. Nasze chińskie, ultralekkie namioty znoszą to z godnością, ale nam tym ciężej wygrzebać się ze śpiworów przy ich złowrogim trzepotaniu…
Tego dnia dziewczyny podążają do The Narrows, my zaś z Michałem udajemy się w górę. Pierwotny plan zakładał najbardziej znany szlak Parku, na
Angels Landing - stromą skałę, na którą wchodząc wspiera się łańcuchami. Niestety, ulewne deszcze zniszczyły miesiąc wcześniej fragment szlaku, i w trakcie naszej wizyty pozostawał zamknięty. Jako alternatywę podaje się szlak do
Observation Point (przystanek busika
Weeping rock) - sporo dłuższy, bez łańcuchów – ale prowadzący ponad 200 metrów wyżej – 655 metrów ponad dno doliny. Ma niemal 13 km, i według broszury i zajmuje 6h. My pokonaliśmy go w niecałe 4,5h (około 2h 30min w górę, 1h 45min w dół) – chociaż tempo było raczej żwawe. Im wcześniej się wyjdzie – tym dłużej trasa ta będzie pozostawać w cieniu - a to właśnie palące słońce i upał, a nie techniczna strona trekkingu - są największymi wrogami wędrowca. Im wyżej, tym widoki piękniejsze. Końcowy fragment trasy wiedzie wschodnią krawędzią, z zachwycającym widokiem na centralną część Zionu – strome, czerwone ściany, zielone i żyzne dno doliny i srebrzące się w słońcu zakola życiodajnej rzeki Virgin. Tak, z tej perspektywy to miejsce faktycznie jest rajską oazą, ziemią obiecaną…