Wstęp: Gdy w spieczonym, pustynnym krajobrazie Nevady po raz pierwszy dostrzega się olbrzymie zabudowania Las Vegas –wyglądają jak miraż, nierealny omam. Po zimnych nocach Yosemite i dusznej i wietrznej w Dolinie Śmierci wizja hotelu z b a s e n e m i pokoju z prywatną łazienką i łóżkiem King size – także była jak fatamorgana…
Cel: Las Vegas!
Materiały i metody: *Nocleg: Royal Resort Las Vegas (99 Convention Center Drive, The Strip) rezerwacja przez portal Agoda 3,5 miesiąca przed przyjazdem – 220 PLN/pokój/noc. Nie z tych najbardziej luksusowych, ale ma wszystko, co potrzeba, plus za ogólnodostępne pralki i suszarki (1,50/1.25$ - płatne ćwierćdolarówkami). Jeden z nielicznych hoteli które nie doliczają tzw.
resort fee - dodatkowej opłaty w rodzaju taksy klimatycznej, która potrafi być w niektórych hotelach droższa od samego pokoju! Opłata ta zwykle jest wspomniana przy rezerwacji ale nie pobierana – więc jeśli ktoś nie doczyta warunków można się poważnie zdziwić. Las Vegas to chyba jedyne miasto w którym będziemy, które stosuje taki zabieg.
*Transport: przy Stripie nie ma za bardzo miejsc parkingowych, lepiej zostawić auto w hotelu i poruszać się na piechotę lub autobusem miejskim – bilet 2h: 6$, bilet 24h: 8$.
Przebieg: Kicz jest tu dominującym stylem w architekturze – ale trzeba przyznać, wszystko jest spójne… Olbrzymie, luksusowe budowle, które tylko są – jak ostentacyjnie złota „Trump Tower”, i które udają coś innego – Sfinks i czarna piramida „Luxor”, bajkowy zamek „Excalibur”, linia zabudowy Manhattanu „New York-New York”. Jest wenecki Pałac Dożów, jest Wieża Eiffela, jest Koloseum. Wszystko przy jednej ulicy – Las Vegas Blvd., czyli
The Strip. Krzykliwe neony i ledowe reklamy na wysokie na kilkanaście metrów. Muzyka z głośników ukrytych w ulicznych lampach. Fontanny, sztuczne strumienie, sztuczne kanały – wszystko pośrodku pustyni.
Tłumy ludzi – eleganckich dam w szpilach i czerwonych sukniach, uczestnicy wieczorów kawalerskich, emeryci na wózkach, roidziny z dziećmi, żebracy i bezdomni. Półnagie panie z barwnymi pióropuszami zapraszają do zdjęć, starsze kobiety o meksykańskich rysach twarzy rozdają ulotki klubów ze striptizem, znudzeni sprzątacze siedzą w swoich kanciapach pod ruchomymi schodami, przenoszącymi masy turystów z jednej strony The Strip na drugą. No i oczywiście są kasyna – większość ukryta w hotelach, bez dostępu do światła dziennego, bez zegarów. Dziesiątki automatów i stoły krupierskie – głównie ruletka i poker. Są też sklepy, bary, restauracje, masażystki – wszystko, by nie trzeba było za żadną potrzebą opuszczać tych świątyń hazardu. My przepuściliśmy 5$ na automatach – chyba robiliśmy coś źle, bo nic nie wygraliśmy… ;) Na ruletkę już trzeba było kupić żetony – a to już większy wydatek… Nie ma w nas za grosz żyłki hazardzisty!
***
Obscenicznie wielkie to wszystko, zbyt głośne, zbyt pstrokate, zbyt sztuczne. Jakby całe miasto było wielkim parkiem rozrywki. Jurata na sterydach. Ale – jest w tym wszystkim coś hipnotycznie-fascynującego… Jeden wieczór starczy w zupełności – ale takiego miasta jak Las Vegas nie ma drugiego na świecie!
Viva Las Vegas!Ach, no i tutaj jest słynny lombard wypromowany przez serial „Gwiazdy Lombardu” (leciał m.in. na History). Ekipa Ricka przyjmuje w zastaw przeróżne przedmioty, a zapraszani rzeczoznawcy odkrywają przed widzami kawał interesującej Historii. Był to obowiązkowy punkt naszego programu – chociaż słynnych właścicieli nie spotkaliśmy…