Wstęp: Ustanowiwszy Erywań naszą bazą wypadową jesteśmy już prawie gotowi do eksploracji Armenii. Rano trzeba jeszcze dopełnić kilku formalności: bilet powrotny do Gruzji i samochód. Jako, że chcemy jechać nocnym pociągiem z Erywania do Batumi – połączenie w sezonie bardzo oblegane, którego nie da się z Polski za bardzo kupić przez Internet – najlepiej tę sprawę załatwić od razu. Potem wypożyczalnia samochodów, widzieliśmy kilka na ulicy Puszkina. Logistycznie te zadania nie nastręczałby problemu, gdyby nie fakt, że tego akurat dnia w Armenii obchodzi się święto bardzo podobne do… naszego śmigusa-dyngusa! I wierzcie mi, młodzi ormiańscy chłopcy biorą tę sprawę sobie do serca – na ulicach zarówno stolicy jak i mijanych po drodze miasteczek pełno ich było z wiadrami. Bo butelka czy pistolet na wodę to byłoby za mało. I tak właśnie z całej naszej czwórki akurat Madre dostała kubeł wody na głowę!
Cel: Ruiny katedry
Zwartnoc i kompleks świątyń w
Eczmiadzynie. W drugiej części dnia
Chor Wirap i
Noravank.
Materiały i metody: Bilety na metro w Erywaniu – 100 AMD/przejazd. Wypożyczalnia aut Caravan – zabrał nas tam taksówkarz, kiedy uznaliśmy że chodzenie ulicami Erywania jest zbyt ryzykowne dla naszych aparatów ;) Akurat działali w niedzielę (to już niedziela? Kompletnie straciliśmy poczucie czasu), ale mieli tylko na stanie półterenową Suzuki Vitara – a więc samochód droższy niż zwykle sedany – ok. 30 000 AMD/dzień.
Wstęp na teren ruin Zwartnoc- 1000 AMD, bilet do skarbca koło katedry w Eczmiadzynie – 1500 AMD.
Przebieg: Ruszamy z Erywania na Zachód! Bardzo blisko, bo tylko 15 km za miastem jest nasz pierwszy cel:
ZwartnocTeraz to już tylko ruiny, jednak w czasach świetności, w VII wieku miała być jednym z najpiękniejszych obiektów sakralnych na świecie. Rekonstrukcje na planszach informacyjnych przedstawiają 3-kondygnacyjną, okrągłą świątynię ze stożkowatą kopułą. Budowla miała mierzyć 45 metrów wysokości - a więc więcej niż 10-piętrowy blok! Nic dziwnego, że taki kolos nie przetrwał trzęsienia ziemi i świątynia runęła w X wieku...
To, co z niej zostało, to wewnętrzna kolumnada, fragmenty masywnych murów, kilka strąconych kapiteli kolumn – wiele przedstawia motyw orła, ponoć symbolu świątyni. Zbudowana jest z takiego samego, różowego tufu jak wiele budynków Erywania. Musiała być prawdziwie imponująca… Dookoła nie ma jednak takiego rumowiska, jakiego można by się spodziewać po tak ogromnej budowli – ruiny świątyni przez prawie 1000 lat stanowiły dogodny skład budowlany do konstrukcji pobliskich katedr w Eczmiadzynie…
***
EczmiadzynTo miasto jest jak Watykan dla Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego - tutaj znajdują się najcenniejsze obiekty sakralne, największe relikwie. Wydawało nam się, że trafienie do kompleksu świątyń będzie banalnie proste – po wjeździe do miasta wysiedliśmy przy pierwszym, wysokim kościele, z nadzieją, że to to. Trochę głupio nam było się jednak dopytać… A świątynia nie była aż tak imponująca – ładna, wysoka, w ogrodzie pełnym kwiatów – ale coś się nie zgadzało… W końcu dowiedzieliśmy się, że w istocie jest to
kościół św. Rypsymy, a nie katedra… Nazwę tę usłyszmy jeszcze wiele razy – św. Rypsyma jest bardzo istotną postacią dla chrześcijaństwa w Armenii. Była to piękna zakonnica, w której zakochiwali się wszelcy władcy. Najpierw Dioklecjan, przed którym zbiegła z Imperium Rzymskiego do Armenii. Niestety, wieść o jej urodzie została przekazana ormiańskiemu władcy, Tiridatesowi III, który również zapragnął posiąść mniszkę, która jak można się spodziewać i jemu odmówiła. Wściekły Tiridates kazał ukamienować ją i blisko 40 innych zakonnic, jednak po tak szaleńczym akcie przemocy dręczyły go wyrzuty sumienia, które zaprowadziły go na krawędź obłędu. Ocalenie przyszło z nieoczekiwanej strony, od więzionego 13 lat bogobojnego św. Grzegorza, zwanego później Oświecicielem – dzięki jego modlitwom Tiridates został uzdrowiony. Ten ciąg wydarzeń spowodował wielką przemianę u władcy, który stał się wyznawcą wcześniej tępionej wiary i w 301 roku przyjął chrzest, ustanawiając po raz pierwszy na świecie chrześcijaństwo religią państwową – właśnie tu, w Armenii.
Kawałek od kościoła św. Rypsymy, w centrum miasta, jest i sama
Katedra – położona w rozległym kompleksie zabudowań klasztorno-administracyjnych. Akurat jest teraz w remoncie, na zewnątrz bryłę szpecą rusztowania. Ale i tak prawdziwe cuda są w środku – tak pięknie zdobionego kościoła dawno nie widziałam. Ściany są białe, i nie odciągają uwagi od zdobień sufitów i arkad - misterne motywy kwiatowe, twarze aniołów, girlandy, subtelne złocenia – przywodzą na myśl wnętrze meczetu, bardziej niż chrześcijańskiej świątyni. Nie mogłam się napatrzyć na te malunki, z przykrością zaś stwierdzam, że zdjęcia nie oddają ich urody… Z katedry można przejść do niewielkiego muzeum-skarbca, gdzie przetrzymywane są najcenniejsze relikwie Armenii – fragment Arki Noego, która miała wszak osiąść na stokach Araratu, grot włóczni którą przebito serce Jezusa, fragment krzyża. Wszystko w srebrnych i złotych relikwiarzach, zdobionych tak misternie, koronkowo, precyzyjnie, że aż trudno uwierzyć, że to dzieło ludzkich rąk.
Nim opuścimy Eczmiadzyn i udamy się na południe Armenii – zobaczymy jeszcze jeden kościół. Podobny nieco do pierwszego, również z pomarańczowego tufu wulkanicznego.
Surp Gajane jest popularnym miejscem ślubów. Oczywiście i my trafiamy na ceremonię – podobną do obrządku prawosławnego, z wkładaniem na głowy nowożeńców koron… Panna młoda to jedno, ale inne panie w kościele… Jak one były wystrojone, wyfiokowane, w cekiny, niebotyczne szpilki – zupełnie tam nie pasowaliśmy w naszych podróżnych wdziankach…
Cdn.