Wstęp: Punktualnie o 6.30 rano wytoczyliśmy się na dziurawy peron w Tbilisi. Nasze pokiereszowane plany trzeba było przeorganizować – mieliśmy jechać wczoraj prosto do Kazbegi (Stepancminda), ale potrzebowaliśmy odrobiny relaksu. Jakie miejsce byłoby lepsze od ojczyzny wina, domu ¼ wszystkich szczepów winogron uprawianych na świecie, spichlerza Gruzji pełnego czerwonych pomidorów, dojrzałych fig i wielkich arbuzów?
Cel:Kachetia – winny region Gruzji.
Materiały i metody: Najęty taksówkarz pod dworcem w Tbilisi – 150 GEL (70 USD) przejazd przez Telavi, Alawerdi, Gremi do Signagi (około 7h, z postojami). Nocleg w guesthousie „Maia” -20 GEL/os – piękny widok na rozległą dolinę z balkonu. Butelka czerwonego, wytrawnego wina w sklepie – 12 GEL, 1l karafka wina „domowego” w knajpce – 15 GEL. Kilogram fig – 3 GEL (cena zapewne dla turystów).
Przebieg: Przewracając się na zakrętach z boku na bok, po jakiejś godzinie dotarliśmy do Telavi – stolicy Kachetii. Niepostrzeżenie krajobraz zmienił się nie do poznania - jeszcze dzień wcześniej mieliśmy przed oczyma strzeliste czterotysięczniki i soczysto-zielone pagórki, teraz jesteśmy na spalonych słońcem równinach wschodniej Gruzji, ograniczonych z jednej strony łagodnym i zalesionym Kaukazem, z drugiej niskim pasmem Gambori. Samo Telavi nie miało nam za wiele do zaoferowania, najbardziej znany pałac był akurat w remoncie. Ale był to pierwszy kontakt z budowlami z cienkiej cegły i kamienia oraz tak misternymi, ażurowymi kolumnadami tarasów.
Nasza dalsza trasa biegła dolina rzeki Alazani, gdzie znajduje się kilka pereł średniowiecznej, sakralnej architektury gruzińskiej. Pierwszym przykładem będzie
Alaverdi, drugi co do wysokości monastyr Gruzji. Monastyr jest położony na równinie, pośród złotych łanów zbóż. Niewiele ostało się z kiedyś zapewne pięknych malowideł ściennych, teraz wnętrze jest raczej surowe, rozświetlone wąskimi oknami wysokiej kopuły. Białe ściany, kilka ikon, wąskie, woskowe świece.
Następny przystanek to
Gremi, dawna stolica królestwa Kachetii. Zniszczona w XVII wieku, z całego założenia miejskiego ostała się w dobrym stanie cytadela, z cerkwią świętych Archaniołów. W tejże cerkwi wciąż zachowały się piękne freski, prawosławni święci w złotych aureolach i granatowe tło. Można przejść się po fragmentach zamku, zakamarkach wież, a nawet zobaczyć królewski wychodek.
Mimo, że na mapie wszystkie te miejsca są bardzo blisko siebie zwiedzanie zajmuje niemal cały dzień. Popołudniu docieramy do Signagi, niewielkiej miejscowości położonej w górach Gombori. I to jak położonej… Widok jak z lotu ptaka, na płaską równinę pełną złotych pól, ograniczoną pofałdowaną ścianą Kaukazu. Taki dokładnie widok mieliśmy z tarasu naszego guesthousu. Signagi było niedawno odrestaurowane, strome uliczki, wypieszczone tarasiki, i niezwykła panorama. Jakby tylko mieć swój samochód, to byłaby urocza baza wypadowa do pobliskich winnic. Przy czym region ten zapewne najlepiej odwiedzić jest jesienią, gdy winna latorośl nosi nabrzmiałe od słońca winogrona, a młode wino leje się strumieniami.
Po obiedzie w poleconej przez naszą gospodynię, ale niespecjalnie ciekawej knajpce przyszedł czas na kolację na tarasie – ta składała się głównie z owoców – takie pyszne figi! – i oczywiście lokalnego wina. Taki relaks to ja rozumiem!