Wstęp: Po 5.30 rano, na granicy nocy i dnia, niepewnie wyglądam przez okno obserwując stopień zapylenia okolicy i oceniając siłę wiatru. Idealnie nie jest, wiatr zelżał, ale mleczna zawiesina która przywędrowała tutaj (jak się później dowiedziałam) aż z Synaju, ciągle wisiała nad uśpionym Wadi Musa…
Cel: Petra
Materiały i metody: Wstęp do Petry – 50JD jedne dzień, 55JD-2 dni, 60 JD-3 dni. Jeśli przyjedziemy do Jordanii na jednodniową wycieczkę np. z Izraela (nie będziemy tu spać) wstęp do Petry kosztuje 90JD! Woda na terenie Petry do kupienia za 1 JD. Czynne od 6.00.
Przebieg: Dostawszy do rąk ten bardzo drogi bilet, z ekscytacją małego dziecka i niemal w podskokach ruszyłam piaskową drogą w stronę Siqu – wąskiego przejścia między skalnymi ścianami, prowadzącego do starożytnego miasta Nabatejczyków - Petry. Słońce jeszcze nie przebiło się przez pylną zawiesinę, gdy całkiem same wchodziłyśmy w przesmyk z wielobarwnego piaskowca. Ponad kilometr nieustającego zachwytu, każdy zakręt to nowy kadr, jeden lepszy od drugiego, aż nagle
ultimate Indiana Jones moment - pomiędzy dwoma skałami ukazuje się różowawa fasada grobowca zwanego „Skarbcem”, najbardziej rozpoznawalnej budowli Petry. Całkiem głośno intonowałam czołówkę kultowego filmu o archeologu i awanturniku... Indiana Jones niewątpliwie mocno przyczynił się do popularności tego miejsca w świadomości Zachodu. W filmowej trylogii ukryty był tutaj Święty Graal, ale rzeczywistemu miejscu nie brakuje prawdziwych zagadek - bo niewiele wiadomo o ludzie, któremu zawdzięczamy te cuda wykute w kamieniu. Budowlo mają mocne helleńskie wpływy, większość z nich to okazałe grobowce gdzieś z I w.p.n.e. „Skarbiec” to dopiero początek, za nim przestrzeń się otwiera, i mamy kolejne fasady (mocno już zerodowane), całe zbocza wykute w kapitele, tympanony, kolumny, komory grobowe. Dalej teatr, rzymska droga, kolumnada przy zapomnianej świątyni, gdzieś z boku mozaiki bizantyjskiego kościoła – gdy Petrę opuścili Nabatejczycy pojawiali się kolejny mieszkańcy, ostatni z nich to beduińscy nomadzi, którzy żyją tu do dziś, korzystając z dobrodziejstw jakie przynosi turystyka. Kobiety w czerni, sprzedawczynie pięknej biżuterii, patrzą przenikliwe ciemnymi oczami obrysowanymi kholem i oferują słodką herbatę jako początek handlowych negocjacji.
Wiele szlaków skalnego miasta odbija na boki, my na początek idziemy w prawo, mijamy rząd grobowców i dalej w górę, aż dochodzi się do miejsca z którego rozciąga się panorama całego miasta, kolumnady, teatru. Można by już zawrócić, wydaje się, że to koniec szlaku – ale trzeba kontynuować lekko w dół, kamiennym rumowiskiem, niewidoczną ścieżką pomiędzy wieżyczkami z kamieni – tak dojdziemy do skalnej półki, z której widać „Skarbiec” i ludzi jak mróweczki kręcących się przed nim niespokojnie. Najpopularniejsza trasa prowadzi do „Monasteru”, przez 800 schodów i bajkowe skały, gdzie można wdrapać się na dwa punkty widokowe okolicy. Niestety, panoramę Wadi Araba prawie całkowicie zasłonił synajski pył… Nie mam w tym roku szczęścia do pejzaży, po całkowitej
klapie na Bromo, w Indonezji, teraz to... Idąc do „Monasteru” uważać trzeba na osiołki zachwalane jako „taxi”, przepychające się bezwzględnie najwygodniejszą dla siebie trasą, całkiem ignorując przerażenie pasażerów i obcierając im kolana o skalne ściany. Szlaków jest więcej, pewnie żeby przejść wszystkie potrzebne są 2 dni, ale jeśli nie mamy takich ambicji i zadowolimy się powiedzmy dwoma-trzema, to jeden pełny dzień wystarczy by chłonąć atmosferę Różowego Miasta. Od wschodu do zachodu słońca, patrzeć jak zmieniają się kolory piaskowca, czerwienie ustępują różom i fioletom, cienie ujawniają chropowatą fakturę kamieni, ruiny zapełniają się i pustoszeją w okołodobowym rytmie. Jeszcze raz wstępuje w nie życie kolejnych pokoleń kupców i podróżników...
______________________________________________________________________________________