Wstęp: Ruszamy w porannej szarudze, wyspy po prawej już są trochę inne, bardziej skaliste, pokryte równo wysuszoną trawą, porośnięte nielicznymi drzewami. Za burtą zostawiliśmy wysoki, stożkowy wulkan - krajobraz jest bajkowy.
Cel: Wyspa Laba, Manta Point, Różowa Plaza, i chyba oryginalnie miało być Komodo, ale coś czasu nie starczyło...
Przebieg: Zycie na pokładzie biegnie już swoim rytmem, przerywane posiłkami i nurkowaniem. Dzisiaj, na terenie archipelagu parku Narodowego Komodo czekają na nas największe podwodne atrakcje. Koło wyspy Laba - rzecz niezwykła, w jednym miejscu martwe, podwodne wysypisko, kilka metrów dalej pulsująca życiem rafa. Później polowanie na manty - wiele podobnych do naszej łódek (choć ładniejszych, naszą wyróżnia uroda pływającego wychodka) krąży w miejscu zwanym Manta Point - na znak przewodnika wszyscy skaczą do wody z nadzieja wypatrując tych dostojnych zwierząt. Gdy komuś uda się je wypatrzyć krzyczy przez rurkę, wymachuje rękami, i spływają się inni - wtedy rozglądasz się gorączkowo by nie przegapić czarnego kształtu. .. Ale jest, udało się, kilka metrów poniżej majestatyczna manta płynie jakby leciała... Na koniec Różowa plaża, faktycznie więcej tam czerwonych drobin z karminowych koralowców, ale folderowemu różowi to wiele brakuje. Prawdziwe skarby są pod wodą, chyba jedno z najlepszych miejsce do snorekelingu podczas rejsu…
Wieczorem, wśród górzystych wysepek, na gładkim jak stół morzu, kotwiczymy łódkę nieopodal wioseczki na wyspie Komodo. Raz po raz podpływają wodni, obwoźni sprzedawcy drewnianych smoków, pereł, i - a jakże - Bintangów. Zapas lodu w lodowce pokładowej został odnowiony - i można zacząć pożegnalną imprezę. W końcu nie buja, nic nie przerywa ożywionych dyskusji. Wszyscy już się mniej lub bardziej poznali, warunki panujące na takiej łódce ostatecznie sprzyjają szybkiej integracji.