Wstęp: Z całą siatką kompletnie przemoczonych ubrań łapiemy autobus powrotny do Brazylii... Udaje nam sie również upłynnić ostatnie 30 pesos nabywając dwa pyszne, soczyste szaszłyki. Formalności trochę trwają, wiec trafiamy na druga stronę tuż po zmroku...
Materiały i metody: Nocleg: hostel Favela Chic, polecany przez Lonely Planet; 90 R$ pokój 2os z łazienką, ze śniadaniem. Ciekawe miejsce, dość niedbale, estetyka nawiązuję chyba do kolorowej faweli. Prowadzone przez sympatycznego Anglika - wszystko byłoby dobrze, gdyby nie karaluchy wielkości szczurów...
Olbrzymia kolacja w knajpce niedaleko hostelu (Maraschin): Picanha na pedra - soczyste steki, frytki, ryż, sałatki - 50 R$ dla 2 os; caipirinha - 6 R$.
Przebieg: Tym razem szukanie hostelu z przewodnika nie poszło tak gładko. Nie dość, że kierowca autobusy wysadził nas w złym miejscu, kobieta w informacji turystycznej stwierdziła, że hostel jest "nielegalny" więc nie może nam pomóc (chociaż zaznaczyła krzyżykiem odpowiednie miejsce na mapie), to jeszcze trafiłyśmy na najbardziej nierozgarniętego taksówkarza wszechczasów. Gdy szczęśliwie stanęłyśmy przed wygalowana "artystycznym" graffiti bramą, przywitał nas zabawny ex-pat, Anglik. Cena więcej niż zachęcająca, wnętrza z charakterem, chociaż nie każdemu muszą przypaść do gustu. Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie te karaluchy. Nie poszłam spać, zanim nie pozbyłam się ostatniego - z pomocą OFFa, buta i cegłówki, tak wytrzymała to była bestia.
Udałyśmy się tez na prawdziwa, brazylijska kolacje, próbując nieoficjalnego drinku tego kraju -
caipirinhy. W jego skład wchodzi rodzaj wódki z trzciny cukrowej zwanej
cachaça (czyt. kaszasa), cukier, sok z limonki i sporo lodu. Na stół przybyła góra mięsa - soczysty stek wolowy, skwierczący na patelni, półmisek ryżu, frytek, sałatek... Uczta!