Wstęp: W narzeczu jednego z tubylczych plemion Iguaçu oznaczało "Wielka Woda". Tutaj, na granicy argetynsko-brazylisjkiej znajdziemy prawdziwy, naturalny cud świata, doceniony przez komisje światowego dziedzictwa UNESCO i rzesze Internatów - wodospady Iguaçu...
Cel: Wodospady po stronie argentyńskiej.
Materiały i metody:
1 real brazylijski, R$ = 1,40 PLN
1 peso argentyńskie = 0,4 PLNPrzejazd z dworca autobusowego w Foz do Iguaçu (po stronie brazylijskiej) do Parku po stronie argentyńskiej:
Autobus do TTU, Terminal Turistico Urbano - ok 2,75 R$; miejski autobus międzynarodowy -4,50 R$. Autobus ten nie czeka po stronie brazylijskiej, aż turyści dopełnią formalności (pieczątki, karta migracion), jeśli zachowamy bilet możemy wsiąść do kolejnego autobusu TEJ SAMEJ KOMPANII - a trasę obsługują 3 kompanie. Autobus zatrzymuje się natomiast po stronie argentyńskiej, i czeka aż wszyscy przejdą odprawę paszportowa. Trzeba zasygnalizować, że chcemy udać się do Parku Iguazú - wysadzą nas na skrzyżowaniu, z którego musimy wziąć kolejny autobus pod bramę parku (40 pesos argentyńskich/12 R$). Przy grupie 4-os. opłaca się zabrać taksówkę, wyniesie ona tyle samo, a nie trzeba czekać.
Wstęp do Parku - 215 pesos; płatność TYLKO gotówką, TYLKO w pesos. Kantor nie działał, zaś bankomat odmówił współpracy z każdą z naszych 4 kart. Pomocą służą lokalni taksówkarze/cinkciarze, wymieniając reale na pesos po nie najgorszym kursie 1:4.
Wycieczka łódką pod wodospad - max 450 pesos (Grand Aventura - jedyna dostępną tego dnia ze względu na wysoki poziom wody).
Przebieg: Gdy dotarłyśmy do Foz do Iguaçu było tak pochmurno i ponuro, że byłam przekonana, że nie dane mi będzie zobaczyć błękitu nieba i tęczy nad legendarnymi wodospadami, już nie mówiąc o tym, jak zrujnuje to wszystkie moje zdjęcia. Ale to była dopiero 6.30 rano. Nim pokonałyśmy granice (jedyna istotna zmiana, poza walutą i językiem, to wszechobecność
yerba mate), wyczekałyśmy się na kolejne autobusy, nim zdobyłyśmy drogocenne pesos by nabyć bilet wstępu - było już południe. Chwilę po tym, gdy przekroczyłyśmy bramę parku -cud, przez litą pierzynę chmur przebiły się pierwsze promienie słoneczne, ze zmiennym szczęściem towarzysząc nam przez resztę dnia...
Zaraz za bramą mamy Disneyland, tyle tam gadżetów, knajpek i innych "udogodnień". Albo Jurassic Park - na prawdę nie opuszczało mnie przeświadczenie, ze zaraz zobaczę tyranozaura... Aż tak dobrze nie było, ale zwierzyna dopisywała: na pierwszej ścieżce stanęłyśmy oko w oko ze stadkiem coati (ostronosy) - na wpół oswojone obwąchują wszystkie torby. Chwile dalej - kapibary, jeszcze później - małpki. A do tego pełno ptaków i motyli, wszędzie, dookoła, całe mnóstwo.
Nic nie przygotuje nas na to, co zobaczymy, gdy wiedzeni mapką i słuchem w końcu dotrzemy do widokowych tarasów nad krawędzią wodospadu. W zasadzie wodospadów, dziesiątek i setek strug wody z szaloną prędkością toczących brunatne wody w przepaść. Ani zdjęcia, ani filmy, ani opis, nie oddają tej uderzającej, zachwycającej, nieposkromionej siły Natury, której się w tej chwili doświadcza.
Woda ma kolor kakao, chociaż nie zawsze tak było. Przez deforestację i nieumiejętną gospodarkę leśną ulewne deszcze wymywają czerwoną glebę, niegdyś związaną systemami korzeniowymi drzew. A opadów było ostatnio dużo, powodując, ze poziom rzeki osiągnął stan rekordowy. Przez to jedyna dostępną wycieczka pod same wodospady była wyjątkowo droga... Ale raz się żyje, więc sięgamy głębiej do kieszeni, i po 15 mkniemy pomarańczową ponto-motorówką tak blisko wodospadu, że nie zostaje na nas ani jedna sucha nitka. Ale chrzest wodospadowy mamy już za sobą, a przejażdżka była niezapomnianym przeżyciem. Trzeba być jednak na to przygotowanym - dobrze mieć w zanadrzu komplet suchych ubrań, i klapki, jeśli planujemy wybrać się do parku w tenisówkach lub traperach...
Jedyne, czego możemy żałować, to remontu jednej z kładek, do najbardziej spektakularnej części wodospadów, wymownie zwanej
Garganta do Diabolo, DiabelskÄ… GardzielÄ…...