Przy tym wszystkim łatwo, a szkoda, pominąć fakt, że Pamplona to stolica historycznego księstwa Nawary – czerpiącej początki w baskijskiej osadzie Iruñea (do dziś funkcjonuje ta druga nazwa). Szczyci się wyśmienitym winem, które mimo niskiej ceny jest wyborne i świetnym tapas. Leyre zaprowadziła nas do kilku jej zdaniem najgodniejszych uwagi miejsc, które jak to w całej Hiszpanii ożywają dopiero wieczorem. Mogliśmy za niewielką cenę kosztować małych cudeniek, mniej lub bardziej zasługujących na swą sławę. To było nasze pierwsze prawdziwe spotkanie z tym zacnym zwyczajem, który miło byłoby introdukować także nad Wisłę. Czas upływał przyjemnie, na pogawędkach o edukacji i różnicach między Hiszpanią a Polską, Europą a Stanami Zjednoczonymi – gdzie, jak się później okazało, nasza gospodyni miała okazje uczestniczyć w wymianie naukowej – zresztą jej perfekcyjny angielski od razu wydał mi się podejrzany.
W dniu wyjazdu dość wcześnie wyruszyliśmy w drogę, nie było zbytnio ani sposobności ani potrzeby, by dłużej zajmować czas Leyre. Choć zmierzaliśmy na przystanek, wraz z całym ekwipunkiem, nie rezygnowaliśmy z niewątpliwej przyjemności błąkania się niemal samotnie po wąskich, brukowanych uliczkach. Nie było jeszcze południa. Gdzieś ponad moją głową dobiegł mnie głos chłopczyka:
-Donde van, dokąd idą? – uniosłam głową i na pierwszym piętrze mijanej kamienicy przez okno wyglądała matka z może siedmio letni dzieckiem. Patrzyła na nas.
-Santiago.
Zaglądamy do niewielkiego, mało znanego kościoła San Saturino. W zrębie romański, o głównym ołtarzu naznaczonym pospolitym barokiem (w zasadzie wygląda trochę nienaturalnie, jakby ta część była dolepiona), lecz na trawersie zwraca uwagę o wiele starsza kaplica. Jasne promienie słońca padają na nasze twarze, na ławki, podłogę. To nie muszle przegrzebka przytroczone do plecaków przejezdnych, ani laski wędrowne w sklepach z pamiątkami uświadamiają, że wkroczyliśmy na drogę Jakuba. To ta drewniana podłoga, tak właśnie, drewniana podłoga w kościele – wygładzona tysiącami nabożnych kroków, która ciągle ugina się i skrzypi pod ciężarem próśb o pomyślną w podróż.