Wstęp: Ostatnim przystankiem przed Limą będzie Pisco – miejscowość, która dzieli nazwę z narodową, gronową wódką Peruwiańczyków. Jej dodatkowym walorem jest położenie – tuż obok półwyspu Paracas i Islas Ballestas - niewielkiego archipelagu skalanych wysepek będących ważnym rezerwatem morskiej fauny.
Cel: Pisco Sour w Pisco.
Przebieg: Wszystkie wycieczki na sławne wyspy odbywają się wcześnie rano – wtedy właśnie Pacyfik jest na tyle spokojny, by móc podpłynąć bardzo blisko kolonii morskich ssaków i ptaków. My jesteśmy w Pisco dopiero po południu, dlatego też tę przyjemność zostawiamy na następny dzień. Dziś możemy jedynie przechadzać się odbudowanymi po niedawnym trzęsieniu ziemi centrum i szukać (bezskutecznie) dobrej, czarnej kawy...
Byłoby grzechem wyjechać z Pisco nie kosztując właśnie w tym miejscu znanego nam skądinąd Pisco Sour. Wieczorem znajdujemy knajpkę na kolację i sympatyczny pub na drinka. Jest to już jeden z ostatnich wieczorów w Ameryce Południowej, gdy możemy oglądać niezwykły spektakl nocnego życia. Wraz z zapadnięciem zmierzchu, tuż po godzinie 18.00, na ulicach pojawiają się sprzedawcy wszystkiego, w powietrzu mieszają się najrozmaitsze zapachy: popcornu, smażonych hamburgerów,
salchipapas (danie składające się z frytek i posiekanych w plasterki parówek). Drogami mkną upstrzone kolorowymi światełkami
motocarros i żółte Tico, bezsprzeczni władcy peruwiańskich szos. Uliczki zapełniają się wielobarwnym tłumem, wszystkie spokojne za dnia miasteczka niespodziewanie okazują się być pełne ludzi, którzy na 2 lub 3 godziny chmarnie opuszczają swoje schronienia. Około 22.00 wracamy do hostelu praktycznie pustymi ulicami… Na następne przebudzenie Pisco trzeba będzie czekać do jutrzejszego wieczora.