Wstęp: Jest to już początek końca. Z Chile powoli kierujemy się w stronę Limy, odwiedzając po drodze niektóre miejscowości, które pominęłyśmy na początku.
Metody i środki: Autobus jadący z Arica do Tacna, miejscowości oddalonej o ok. 50km, leżącej po stronie peruwiańskiej: 1500 CLP/os.; autobus „Armenio” (Tacna-Ica): 50 PEN.
Przebieg: Wygląda na to, że kontrole graniczne na chilijskich przejściach trochę przesadnie cieszą się tak złą sławą. Bez większych problemów wyjeżdżamy z kraju Pabla Nerudy i wyśmienitego wina. Pewne podejrzenia wzbudzamy w trakcie kontroli po stronie peruwiańskiej – panowie w okienku zastanawiali się ileż to jeszcze czasu będziemy spędzać w ich pięknym kraju, aż wpisali pod pieczątką ustawowe „90” (tyle dni można zwykle przebywać w danym kraju bez wizy). Gdy tylko po wszystkich formalnościach wróciłyśmy do autobusu od razu poczułyśmy, że jesteśmy znowu w Peru – spokojny i niewyróżniający się do tej pory pasażer wyjął gitarę i fletnię pana, po czym zaczął męczyć te niewinne instrumenty oraz współpasażerów ludowymi piosnkami. Jego zawodzący głos rzadko przedzierał się przez huk silnika, dlatego we względnym spokoju wytrwałyśmy do końca krótkiej podroży.
Wróciłyśmy do przyjaznych cen (5 soli za obiad w knajpce przy dworcu), wszechobecnych i natrętnych naganiaczy, Peruwianek rozkładających się z dobytkiem opakowanym w chińskie torby i dzieciakami na wszystkich dworcowych ławkach. Jako że to strefa przygraniczna mieszają się także obyczaje – jeszcze nikt na nas nie trąbi, ale żeby przepuszczać na pasach to już bez przesady…
Wsiadamy do możliwie wczesnego autobusu do Ica, przez nami ok. 1000km drogi Panamericaną. Jedziemy przez niegościnne czerwono-brązowe pustynne równiny i niewielkie wzgórza. Patrząc godzinami na monotonne krajobrazy za oknem można zacząć się zastanawiać, czy jeszcze jesteśmy w Peru czy już na Marsie…
Jak zwykle nasz przejazd jest bardzo „ekonomiczny”, co oznacza ze nie ma wentylacji, podróżujemy tylko i wyłącznie z Peruwiańczykami (białych twarzy brak) oraz pojazd psuje się w środku nocy, po środku niczego, gdzie przez prawie dwie godziny jakiekolwiek schronienie można znaleźć w jednym, mizernym barku….