Wstęp: W drodze powrotnej do Peru postanowiłyśmy zatrzymać się w Arica - przygranicznej miejscowości położonej nad Oceanem Spokojnym.
Cel: Kąpiel w Pacyfiku.
Metody i środki: Nocleg: 5000 CLP/os., Autokar Turbus; San Pedro de Atacama – Arica: 13 400 CLP (uwaga, należy koniecznie poprosić o wystawienie dwóch biletów – do Calamy, a następnie do Arica – wtedy cena jest prawie o 5000 CLP niższa, mimo, że nie zmienia się pojazdu – trudno wytłumaczyć tę zawiłość chilijskiego systemu wystawiania biletów na autobusy dalekobieżne…).
Przebieg: Bladym świtem dotarłyśmy do Arica, z pomocą taksówkarza znalazłyśmy tani nocleg i odebrałyśmy kilka dodatkowych godzin snu. Głównym punktem ubogiego programu na ten dzień była kąpiel w największym oceanie świata. Droga na plażę ograniczona jest z jednej strony wysoką skarpą a z drugiej… płotem. Przez dłuższą chwilę nie możemy znaleźć wejścia, w końcu grzecznie prosimy w jednej z nadmorskich knajpek, by przepuścili nas tylnymi drzwiami. Pacyfik jest niestety bardzo zimny, wiec była to kąpiel ekspresowa – ale zaliczona! Smutną pamiątką, którą Zuza przez dłuższy czas nosiła w swojej stopie było spotkanie z na wpół wyschniętym szkieletem jeżowca…
Wnioski: Podsumowując nasz krótki pobyt w Chile trzeba zauważyć, że jest to najdroższy i najlepiej rozwinięty kraj Ameryki Południowej, który przyszło nam dowiedzić. Kierowcy są zrównoważeni, nikt nie trąbi, przepuszczają pieszych na pasach… Ceny wszystkiego ustalone, nie ma tej ekscytującej gry pomiędzy sprzedawcą i kupującym. Wifi w miejscach publicznych to standard, w autokarach nikt nie krzyczy „
gaseosa, gaseosa”!, nikt nas nie zaczepia na ulicach, ludzie jacyś tacy jaśniejsi i wyżsi… Gdyby nie długi czas oczekiwania na posiłki (nawet w fastfoodach) i absolutny brak ekspresów w kawiarniach można by poczuć się jak w domu...