Wstęp: Brzydkie, małe, nieciekawe – w Puno nie ma nic interesującego i pewnie nikt by tu nie zaglądał, gdyby nie dysponowało najdogodniejszym dostępem do pływających wiosek ludu Uros na jeziorze Titicaca oraz kilku naturalnych wysp.
Cel: Jezioro Titicaca i jego atrakcje.
Metody i środki: Autobus Cuzco – Puno: 15 PEN, hotel w centrum: 15 PEN/osoba, wstęp na każdą wyspę (Uros, Amantani, Taquile) – po 5 PEN, transport po jeziorze – zależy od celu wycieczki: od 10 PEN (wyspy Uros) do 30 PEN (wycieczka dwudniowa, wszystkie wyspy), przejazd do Copacabany: ok. 18 PEN.
Przebieg: Trudno zdecydować, gdzie stosunek jakości atrakcji do ceny będzie najkorzystniejszy. Chciałybyśmy dotrzeć do którejś z naturalnych wysp jeziora Titicaca, wybór pada na znajdującą się po boliwijskiej stronie Isla del Sol.
Pływające wyspy ludu Uros to już tylko turystyczny skansen, choć nadal interesujący – w całości wykonane ze specjalnego rodzaju trzciny (totora). Jest to podstawowy surowiec wykorzystywany do produkcji łodzi i stawiania domków, jest materiałem opalowym, a niektóre jego części są jadalne. Na wyspy można dotrzeć tylko zbiorowym turystycznym transportem. Nie ominęły nas tym samym kiczowate opowiastki przewodnika i spore opóźnienie. A na wyspach to już tylko cepelia, poprzebierane Indianki machają kolejnym turystom i śpiewają
„Vamos a la playa”, starają się sprzedać po kilkukrotnie zawyżonych cenach trzcinowe zabawki (na targu na stałym lądzie jest dokładnie takie sam asortyment). Przy czym dostać się tam to żaden problem, za to wrócić - to już bardziej skomplikowana sprawa. Nasza łódka płynie dalej w stronę Amantami, nas wysadzono na jednej z trzcinowych platform – i tak miałyśmy czekać może godzinę, może dwie, aż inna wycieczka zabierze nas na oddalony o 20 minut drogi ląd. Poczucie braku możliwości wpływania na bieg wydarzeń w zorganizowanych wycieczkach to coś, co mierzi nas najbardziej... I tak siedziałyśmy w prowizorycznym barze, gdzie największą atrakcją jest możliwość wbicia sobie do paszportu pieczątki
„Lago Titicaca – Peru, 3800 m.s.n.m”…
Gdy tylko wróciłyśmy do Puno wybór nie był trudny. Nie zostaniemy tu ani chwili dłużej – czas zabrać plecaki i ruszyć w drogę. Nowy kierunek – Boliwia!
Ze względów bezpieczeństwa wybieramy bezpośredni autobus do Copacabany, miejscowości oddalonej o 3h drogi od Puno, położonej również nad jeziorem Titicaca, po stronie boliwijskiej. W autokarze – sami gringos! Wszyscy z przewodnikami w dłoniach i czapkami wyszytymi lamami. Jest tak europejsko, że przesuwające się za oknem krajobrazy wydają się być tylko wysublimowaną, trójwymiarową projekcją. Przekraczanie granicy przebiega zaskakująco szybko i bezboleśnie. Trzeba to, co prawda, zrobić na piechotę, biegając od budki peruwiańskich policjantów i
Migracion, przeskakując prowizoryczny łańcuch, zdobywając wpis strony boliwijskiej. Szybkie zdjęcie pod napisem
„Bienvenidos a Bolivia” i zaczynamy nowy rozdział tej historii.