Wstęp:6:30, poranek w lesie, gdy zrobiło się jasno ‘dżungla’ straciła resztkę tajemniczości. Śniadanie przy ognisku i w drogę. Płyniemy pięknymi zakolami rzeki Momon…
Cel: Zobaczyć choćby kawałek lasu deszczowego z bliska.
Przebieg: Mała łódka powoli kieruje się w górę rzeki, nie wiadomo jak daleko uda nam się dopłynąć, w promieniu 80 km od Iquitos nie ma pierwotnego lasu równikowego, jedynie wtórny. Mijamy loge (domki dla turystów), osady takich plemion jak Bora, które przedstawiają pokazy dla
gringos wykonując plemienne tańce i sprzedając rękodzieło - już sam wstęp na teren ich wiosek jest płatny! Przyroda staje się coraz gęstsza, coraz więcej kolorowych ptaszków, których nazwy i zwyczaje przybliża nam nasz przewodnik. Po ponad trzech godzinach drogi docieramy do miejsca, gdzie rozpoczniemy spacer po dżungli (niestety nie był to las pierwotny). Bardzo szybko roślinność staje się na tyle gęsta, że drogę trzeba torować maczetami. Wiadomo, że można w tropikalnych zaroślach znaleźć całą aptekę, a nawet więcej. Widzimy drzewa, których miąższ z wewnętrznej strony kory działa aseptycznie. Jest tez ayahuasca, pnącze, którego narkotyczne działanie znane było szamanom od zawsze, wykorzystywane do wywoływania wizji i do kontaktu z duchami, obecnie zaś, bywa wątpliwą atrakcją dla turystów. Było też święte drzewo, wokół którego las jest bardziej przerzedzony, a zamieszkujące je mrówki kąsają bardzo boleśnie – plemiennych rzezimieszków przywiązywano do niego w ramach tortur… Wiele roślin można oczywiście jeść, popularną potrawą jest sałatka z serca palmy.
– Chcecie ściąć palmę i spróbować? – pyta przewodnik. Po chwili zaciekle i bardzo nieskutecznie wymachujemy maczetą i atakujemy bezbronną palmę. Prace kończy przewodnik, kilkoma silnymi i wprawnymi ruchami – wysokie drzewo runęło na ziemię. Potem oskubano jej górną część, by dobrać się do niewielkiego serca, przypominającego nitki tagiatelle (bardzo smaczne). Ale nikt nie najadł się jednym sercem palmy, a nadeszła godzina obiadu – myślimy o jakiś szybkich zupkach chińskich, albo nieśmiertelnym ryżu z kurczakiem – a tu po raz kolejny pełne zaskoczenie: kotlety z ziemniakami i spaghetti z sosem ze świeżych pomidorów i cebuli. Nawet parmezanu nie zabrakło…
W drodze powrotnej miałyśmy obiecaną jeszcze kąpiel w Amazonce. Trochę strach, tyle potworów czyha pod wodą – ale ponoć mamy być w miejscu gdzie jest biały piasek i bezpiecznie. I faktycznie, już w promieniach zachodzącego słońca – naszym oczom ukazuje się szeroka plaża. Spocone i wyciorane po długim dniu wskakujemy do rozkosznie ciepłej rzeki, porywającej nas z prądem na tyle silnym, ze ciężko mu się przeciwstawić. Łatwiej dać się ponieść i przebiec kawałek z powrotem po piasku…
Na koniec łódka podpływa do pływającego baru – nie ma to jak zakończyć dzień w dżungli zimnym piwem! Atmosfera była już całkiem przyjazna, a rozmowy z przewodnikiem o życiu, śmierci, wierzeniach, relacjach między ludzkich, historiach życiowych itd., itp. Nasz chwilowy postój tak się przedłużył, że właścicielka hostelu, do którego wracaliśmy, dzwoniła zaniepokojona… Zgadnijcie jak nasze spóźnienie wytłumaczył przewodnik... Oczywiście - niskim poziomem wody w rzece :)
Wnioski: Początkowo było nam trochę szkoda, że choć jesteśmy tak blisko nie dane nam będzie doświadczyć klimatu prawdziwego pierwotnego lasu równikowego. Jednak dżungla wymaga czasu, by pokazać swoje tajemnice, a doświadczony przewodnik jest niezbędny nawet ‘tylko’ po to, by poczuć jej przedsmak w bajorkach na obrzeżach Iquitos.
My, biali ludzie, jesteśmy całkiem bezbronni i zupełnie ślepi w obliczu realnych niebezpieczeństw ze strony groźnych zwierząt, jadowitych robaków, trujących roślin, a co więcej – mieszkających tu, na wpół „ucywilizowanych” plemion, wśród których ciągle żywe są wierzenia o złowrogich gringo. Przykładem niech będzie legenda o
Pela Cara, według której obcy, pod osłoną nocy, zakradają się do wiosek i zdzierają indiańskie twarze, by wykorzystać je jako maski i zyskać nowaą tożsamość. Najsmutniejszym dowodem na to była historia, która wydarzyła się kilka miesięcy przed naszą podróżą, gdy para polskich kajakarzy została zastrzelona gdzieś w górnym biegu rzeki Ukajali – bardzo nieszczęśliwy wypadek, którego przyczyną był z jednej strony alkohol i przesądy, a z drugiej lekceważenie tutejszych realiów przez turystów…