Wstęp: Ostatni dzień w tropikach, idealny na pamiątki, odpoczynek i zwiedzanie.
Cel: Dzielnica Belen w Iquitos.
Metody i środki: Podsumowując - pobyt w hostelu, sala zbiorowa (byłyśmy tylko we 3) -15PEN/os/doba (Blisko rynku – Plaza de Armas).
Przebieg: Jako że Belen jest uznawane za największe slumsy Amazonii lepiej wybrać się tam z przewodnikiem. Naszym stał się niedoszły host z Couchsurfingu (w wyniku problemów komunikacyjnych na Henrym) – Robin.
Spotkaliśmy się na
Plaza Mayor lub inaczej
Plaza de Armas - wszystkie rynki w Peru noszą taką nazwę, która oznacza Plac Broni. Pojechaliśmy motocarro kilka przecznic dalej, tam zaczynał się Inny Świat. Drewniane domki na palach, niewykończone betonowo-pustakowe konstrukcje mieszkalne. W okresie suchym wszystko zawieszone jest kilka metrów nad ziemią, by w porze deszczowej nie zostało zalane. Miedzy kolumnami biegają psy, indyki i dzieci. Jest całkiem sporo niewielkich sklepów, w poniedziałkowe popołudnie czas płynie leniwie. Dziewczynki grają w bingo, a chłopcy kopia piłkę lub puszczają latawce. Robin bierze nas do swojego domu – jest kilkupoziomowy. Z najwyższego tarasu rozciąga się widok na cale Belen. Po horyzont blaszanych dachów, drewnianych chatek, betonowych szkieletów i śmieci... Jeszcze więcej jest ich nad rzeką. Tam, poza wkładem samych mieszkańców, wielkie hałdy plastikowych worków i butelek, puszek i klapek nanosi sama rzeka. Nad wszystkim krążą sępy, jak nad wielkim wysypiskiem. Robin zabrał nas także na przejażdżkę peke-peke po rzece (mała łódeczka nazywana tak od dźwięków, jakie wydaje motorek). Nim zdążyliśmy wrócić zaczął padać krótki, ale intensywny, tropikalny deszcz. Złe warunki przeczekaliśmy na pływającej (jak wiele rzeczy tutaj) stacji benzynowej. Po chwili, nad zaśmieconym nabrzeżem, pojawiła się piękna tęcza. Kontrasty - takie właśnie jest Belen…
Krótki spacer przez targowisko – o poranku można tu znaleźć wiele rozpłatanych ryb, gadów, płazów i kto wie, czego jeszcze. O tej porze zostały głównie owoce, kilka niezidentyfikowanych potraw i liczni amatorzy resztek i pozostałości. Do tego zakupy w centrum rękodzieła, (które jakoś wcześniej nam umknęło) i na zwieńczenie dnia spokojna rozmowa przy piwie. O życiu w Iquitos, o mieście, o dżungli, o tym że nie ma tu żadnej drogi lądowej i o tym, że w drodze powrotnej (z Iquitos) wybieramy samolot.
- Jakich linii?
- Peruvian Airlines.
- Jak to, przecież oni właśnie splajtowali, piszą o tym w każdej gazecie – krzyknął zaskoczony Robin.
Duże zdziwienie i niedowierzanie, w końcu 2 dni wcześniej kupiłyśmy normalnie bilety w oficjalnym biurze. Zaczynamy się niepokoić.
Mañana na statku, ale żeby
mañana w samolocie? Jeden z jego znajomych, po konsultacji telefonicznej, podskoczył jeszcze w tej samej godzinie do ich siedziby. Czekamy na werdykt… Lot odbędzie się!
Good bye Iquitos!