Wstęp: Jak wybrać wycieczkę do dżungli? Czy już dzisiaj, czy jutro, czy na dzień, na noc? Niech żyją kompromisy, idziemy dziś wieczorem, na 24-godzinna wycieczkę, z nocowaniem na hamakach w dżungli, podróżą rzeką i trekingiem po lesie deszczowym następnego dnia…
Cel: Zobaczyć kawałek Iquitos, przygotować się na Wielką Wyprawę!
Metody i środki: Wycieczka aranżowana z hostelu (Hobo Hideout, Iquitos) – 230PEN/os (w tym anglojęzyczny przewodnik, wyżywienie, ekwipunek, wynajem lodzi z paliwem, woda pitna). Przepakowanie plecaków: tak by jeden wziąć ze sobą, a dwa zostawić w przechowalni bagażu.
Przebieg: Do wieczora jeszcze dużo czasu, spacerujemy po Iquitos. Znajdujemy uroczą, małą knajpkę z pysznymi daniami peruwiańskimi, w tym dużo wegetariańskich. W środku lokalni mieszkańcy raczą się wyborną kawą. Ściany po sufit zapisane pozdrowieniami i wpisami ludzi z całego świata. Oto miejsce dla nas, siadamy i zamawiamy smakowite tarty i empanada choclo con queso (pierożek z serem, kukurydzą, kurczakiem i innymi dodatkami). Po lunchu pytamy, czy możemy dopisać nasze pozdrowienia. Uradowana właścicielka wręcza nam pisak - słysząc, że jesteśmy z Polski przyklaskuje: -Wpisu z Polski jeszcze nie mamy!
Im bliżej wieczora, tym bardziej jesteśmy podekscytowane, przygoda, przygoda! W burzliwych dyskusjach wybieramy niezbędne rzeczy, kilkakrotnie przepakowujemy plecaki, bierzemy szybki prysznic i jesteśmy gotowe wyruszyć do ’zielonego piekła’. Nasz przewodnik przepytał nas czy wszystko wzięłyśmy: Repelenty? Tak! Kapelusze? Tak! Koszule z drugim rękawem? Tak! Latarki? Tak! Stroje kąpielowe? Yyy… Hmmm... Jeszcze raz przepakowujemy plecaki i do ekwipunku dołączają 3 bikini. Motoriksza do portu, wypływamy niewielką drewnianą łódeczką już po zmroku. Kolejna seria pytań, czy pływałyśmy taką łódką, czy byłyśmy kiedyś na campingu… Wiatr przygody rozwiewa nam włosy i w dali nikną światła Iquitos. Mijamy ostatni bar na wodzie, łódź zakręca w ciemne zakole… I zatrzymujemy się. Podroż trwała może pół godziny. Wolne żarty... Dowiadujemy się, że poziom wody jest za niski i niepewny, i nie możemy nocą płynąć w górę rzeki Momon. Idziemy rozbić obóz, i przygotować się na nocną obserwację kajmanów. Gdy wisi już konstrukcja hamaka, moskitiery i plandeki przeciwdeszczowej (dzięki temu w środku nie widać nawet kawałka otaczającego nas lasu, oraz czuć jedynie stęchliznę) nadchodzi czas na… kawę. Nie no, wiadomo, każda przygoda zaczyna się od kawy. Przewodnik i jego pomocnik rozpalają ognisko za pomocą świeczki (mimo ze wcześniej powiedzieli, że w dżungli robi się to za pomocą bambusa), wyjmują garnczki, kubeczki, kawę, mleko, cukier i wiele innych. Stoimy zaskoczone, przygotowane na survival, a tu takie luksusy… Po energetycznym napoju udajemy się na obserwacje. Skradamy się koło jakiegoś bajora, żaby rechoczą, staramy się wsłuchiwać w dźwięki dżungli… Choć z daleka słychać jakieś dyskoteki… Grzęźniemy w błocie i wypatrujemy czerwonych oczu odbijających światła latarek – to ponoć cecha charakterystyczna kajmanich ślepi. Po jakiejś godzinie pojawiają się… Podchodzimy coraz bliżej, z mułu łypie para małych oczek. – Przecież to żaba – podejrzliwie stwierdzam. Przewodnik sięga zdecydowanym ruchem ręki po stworzonko, i triumfalnie wyciąga…. Malutkiego kajmana! Stoimy oniemiałe, teraz już nie będziemy na nic narzekać! Opłukuje go, i naszym oczom ukazuje się śliczny, żywy materiał na torebkę :).
Po chwili znaleźliśmy drugiego, mięliśmy już parkę. Tak zakończyło się nocne podglądanie malutkich gadów, usatysfakcjonowane zasnęłyśmy w naszych śmierdzących kokonikach…