Wstęp: Spakowane niecierpliwie czekamy aż
mañana (rano) wysłużony Henry dobije do portu w Iquitos. Dzieciaki bawią się, Peruwiańczycy spokojnie bujają się w hamakach, na oko nic się nie zmieniło…
Cel: Iquitos, Iquitos, Iquitos!!!!
Przebieg: Łapiemy zasięg, musimy być już blisko, ponoć godzina drogi. Nagle Henry kreci piruet na środku Ukajali i dobija do brzegu. Mała łódka zwiadowcza, która sprawdza głębokość rzeki, ma zepsuty silnik. Stoimy i czekamy – tak blisko celu – najcięższy moment podroży. Małe rybki wyskakują z wody, pluskając się koło burty statku, ich łuski lśnią niczym żywe srebro w promieniach południowego słońca. W końcu rozlega się dźwięk motorka, chwile po tym – ryk silników naszej
lancha (statek rzeczny). Odpływamy. Jeszcze godzina…
Cztery godziny później, dalej została nam tylko godzina. Nawet latynosi trąca cierpliwość i zaczynają sprzeczać się z kapitanem. Tak jak każdy Polak zna się na polityce, tak każdy Peruwiańczyk zna się na kierowaniu statkiem. Coraz bardziej męczące (bo zmęczone) dzieciaki robią się nieznośne, a my przynajmniej możemy powiedzieć im szczerze, od serca i po polsku co z nimi zrobimy jeśli nie dadzą nam spokoju. Nic sobie z tego rzecz jasna nie robią, ale nam opada ciśnienie.
Nasze żołądki wywracają się na drugą stronę, zamknięto okrętową kuchnię i bar. Jest 15:00, my odrzuciłyśmy poranny kleik, bo byłyśmy pewne, ze za 3 godziny czeka nas wielka pizza (oczywiście jesteśmy wielkimi zwolenniczkami jedzenia lokalnych specjałów, z pogardą patrzymy na turystów w McDonaldach, ale teraz to była wyższa konieczność).
W końcu na nabrzeżu pojawiają się zabudowania, miasto marzeń, biblijna Ziemia Obiecana – Iquitos! W porcie nie mogło być łatwo, wejście zatarasowała olbrzymia tratwa…
Godzina 16:00, zaraz zjemy otaczających nas ludzi! Po manewrach portowych w końcu zeskakujemy, a nawet zostajemy prawie wypchnięte na zaśmiecony, stromy i zakurzony brzeg…
Szybka riksza, hostel i jest… idealnie cienka, chrupiąca od spodu, ze świeżą bazylią i nieziemskim serem… Było to prawdopodobnie ostatnie miejsce na ziemi, w którym spodziewałam się napotkać dobrą pizzę, jednak owszem, koło ryneczku – dla każdego, kto tak jak my będzie po tygodniowym rejsie półtowarowym statkiem po rzecze Ukajali…
Dyskusja wyników i wnioski: Gdybyśmy wiedziały, że statek nie będzie płynął 3-4 dni tylko tydzień, zapewne nigdy byśmy na niego nie wsiadły. A gdzie jak nie tu tak napatrzyłybyśmy się na selve, cieszyłybyśmy się bajecznymi gwiazdami i zachodami słońca, poznały życie amazońskich rzek, oraz zgłębiły sens południowoamerykańskiego słowa mañana…?