Wstęp: Nasz wyjazd miał zakończyć się tam, gdzie się zaczął – w Abu Zabi, więc musieliśmy się tam jeszcze ostatniego dnia przedostać. Ze statku trzeba było ostatecznie się wyokrętować do godziny 10.30, a lot był dopiero wieczorem – co dawało kilka dodatkowych godzin do zwiedzania stolicy. Będzie to trzecia wizyta w tym mieście (w czasie tego jednak dość krótkiego wyjazdu) – logistycznie nieoptymalne rozwiązanie, wymuszone jednak pewnymi zewnętrznymi okolicznościami. Niemniej, pozwoliło nam to wrócić do jednego interesującego miejsca, które
poprzednio było zamknięte…
Cel: Qasr Al Hosn – podejście nr 2.
Materiały i metody: *Transport z Dubaju do Abu Zabi – autobusy (z położonego na północy dworca Al Ghubaiba lub na południu -Ibn Battuta): 25 AED, ok. 2h – opłacane kartą NOL. Jeśli komuś bardziej zależy na czasie taksówkarze oferują przejazdy na tej trasie, nawet na samym dworcu nas zaczepiano i oferowano przejazd za ok. 150 AED.
*Wstęp do Qasr Al Hosn i House Of Artisans – 30 AED.
*Jedzenie: Bardzo dobra syryjska restauracja w pobliżu Qsar al Hosn –
TU.
*Przejazd z centrum Abu Zabi na lotnisko – autobus A2, co jakieś 30min, kilka AED z kartą Hafilat. Uwaga – jeśli chcemy z niego korzystać trzeba mieć zapas czasu i liczyć się z awaryjną taksówką – bo jeśli wszystkie miejsca siedzące są zajęte to nie bierze kolejnych pasażerów. My zmieściliśmy się niemal na styk, po nas wsiadła jeszcze tylko jedna osoba…
*Waluta: dirham, AED; 1 AED = +/- 1,1 PLN.
Przebieg: Nasze kroki kierujemy ponownie w stronę otwartego, sporego placu, niskiej wyspy piaskowych budynków w morzu wysokościowców centrum Abu Zabi - kolektywnie prezentującej tradycję i dziedzictwo ZEA. Jeśli miałabym powiedzieć, że coś mi się faktycznie w tym kraju podoba, to właśnie ta dbałość, z jaką pielęgnuje się skrawki rodzimej kultury, pieczołowitość renowacji tych kilku historycznych budowli, jakie na terenie ZEA się ostały. Choć być może jest to po prostu konieczność w miejscu, gdzie 90% mieszkańców to ludność napływowa…
Jako pierwsze odwiedzamy
Abu Dhabi Cultural Foundation - coś w stylu lokalnego Domu Kultury. Budynek nieco przypomina nasze komunistyczne gmachy, jednak z arabskim, przyjemnym wzorniczo twistem. W środku wystawy czasowe i stała ekspozycja dotycząca rodzimej roślinności ZEA, dziecięca biblioteka i sale przystosowane do prowadzenia rozmaitych warsztatów, od kaligrafii po malarstwo. Potem kierujemy się do
House Of Artisans, “Domu Rzemieślników”, gdzie niewielka, ale atrakcyjnie wizualnie ekspozycja przybliża rodzime rękodzieło – czasem „na żywo”, rękami zatrudnionych artystów. Mamy informację o łowieniu pereł i handlu, ale generalnie skupiono się na trzech rodzajach tradycyjnego rzemiosła. Pierwszy to dekoracyjny haft
talli, złotymi i srebrnymi nićmi zdobiący kołnierze i rękawy tradycyjnych strojów kobiecych. Druga to
Sadu, tkactwo wykorzystujące wełnę owiec, kóz i wielbłądów do tworzenia tkanin o charakterystycznych, geometrycznych wzorach. Trzecia to
khoos - wykorzystująca liście palmy daktylowej do plecenia przedmiotów użytkowych – koszy, misek, podkładek, i wszelkich innych wyrobów - współcześnie niezbędnych w każdym wnętrzu w stylu boho.
W końcu udaje nam się też odwiedzić najstarszy budynek Abu Zabi – fort
Qasr Al Hosn. Pierwsza, samotna wieża stała się zalążkiem Wewnętrznego Fortu – białej konstrukcji z końca XVIII w., zbudowanej przez pół-koczownicze plemię
Bani Yas, które cyklicznie przybywało nad Zatokę Perską ze swojej położonej w głębi półwyspu, pustynnej oazy Liwa. W połowie XIX w. władca z rodu Al Nahyan, który po dziś dzień rządzi emiratem Abu Zabi (i również nazywał się Zayed – jak wszyscy ważni i mniej ważni Zayedzi co nastąpili po nim), zjednoczył lokalne plemiona i ustanowił Qasr Al Hosn centrum rodzącej się społeczności. Dopiero pod koniec pierwszej połowy XX w. dobudowano Pałac Zewnętrzny – zresztą za pieniądze z pierwszej naftowej koncesji wynegocjowanej z Wielką Brytanią. Wewnątrz znajdujemy kilka odrestaurowanych pomieszczeń, w których nad wyraz skromnie żyła królewska rodzina – nim czarne złoto w pełni wprowadziło tę senną wioskę w błyszczący szkłem i stalą wiek XXI. W forcie znajduje się też niewielkie muzeum przybliżające historię miasta, tłumacząc domniemane pochodzenie nazwy stolicy ZEA – gdzie
Zabi było określeniem na gazele – licznie zamieszkujące niegdyś nadmorską wyspę na której wybudowano to miasto, zaś
abu – po arabsku znaczy ojciec. Spore wrażenie robią też lotnicze, czarno-białe zdjęcia nabrzeża, gdzie faktycznie wybija się elegancki czworobok fortu, przy karłowatych chatkach rybaków i poławiaczy pereł. Dziś, zupełnie na odwrót, nowoczesne budynki ocieniają tego ostatniego, architektonicznego świadka (nie-tak-)dawno minionych czasów…
*
Jemy jeszcze obiad w bardzo dobrej, syryjskiej knajpie nieopodal Qsar al Hosn – choć w nieco nerwowej atmosferze, bo czasu do odlotu było coraz mniej. I faktycznie, choć ostatecznie byliśmy na lotnisku zapobiegawcze 2,5h wcześniej – w zasadzie „bezczynnie” czekaliśmy może 10 minut – co radzę brać pod uwagę przy wylotach z Abu Zabi. Mimo odprawy przez Internet i braku bagażu nadawanego każdy pasażer Wizzaira musiał stawić się w okienku odprawy do kontroli dokumentów, co skutkowało niebagatelnymi kolejkami… Nasza pierwsza – i zapewne ostatnia, emiracka przygoda dobiega końca - zrealizowaliśmy cele odpoczynku i nasłonecznienia, przewietrzyliśmy letnie ubrania, które znów na kilka miesięcy przyjdzie nam uwięzić na dnie szafy…