Wstęp: Opuszczamy suchy i niegościnny Afar by trafić do kolejnego regionu kraju –
Tigraju. Krajobraz zmienia się na łagodniejszy, żyźniejszy, usiany schludnymi domkami
hïdmo z cienkiego kamienia. Pofałdowane pagórki, samotne akacje, opuncje, łany złocącej się pszenicy, srebrzącego żyta i ciągle zielonego
teffu (miłki abisyńskiej) - „narodowego” zboża Etiopii; z którego mąki wytwarza się narodowe „naleśniki”
indżera. Żniwa trwają w najlepsze, krajobraz usiany jest kształtnymi stogami skrzętnie układanego zboża. Wczesnym popołudniem docieramy do Mekelle (lub Mekelie w polskiej pisowni) – drugiego największego miasta Etiopii i stolicy regionu Tigraj. Szykowałyśmy się na luźne popołudnie i chwilę oddechu w naszym napiętym programie, jednak nasz przewodnik (choć dostałyśmy popołudnie wytchnienia) – miał dla nas ciekawsze plany…
Cel: Tigraj.
Materiały i metody: *Przyjemna, choć droższa restauracja - Geza Gerlase.
Przebieg: Zmywszy z siebie kurz pustyni i nieco odpocząwszy ruszamy do jednej z lepszych lokalnych restauracji. Miejsce robi wrażenie – przestronna etnicznie ale gustownie dekorowana sala, klimatyczne lampy rozświetlają drewniany, wysoki sufit. Wnętrze wypełnia dym kadzidła tradycyjnie palonego przy parzeniu i podawaniu kawy. Uwagę zawraca własna masarnia [!] oraz scena, na której weekendami odbywają się pokazy tigrajskich tańców ludowych. Jako, że była sobota to trafiliśmy na te pokazy – i robiło to wrażenie! Miejsce jest pełne gości – widać, że jest popularne tak wśród miejscowych, jak i wciąż nielicznych turystów. Przy wielkim talerzu (bo porcje są tu ogromne – jesteśmy permanentnie przejdzone…) lokalnych dań, w tym
shekla tibs (kawałki grillowanego lub smażonego mięsa podane w glinianym, podgrzewanym naczyniu) i przy kolejnych butelkach piwa rozmawiamy o historii najnowszej tego wiecznie zdaje się szarganego konfliktami kraju.
A Tigraj nie miał w ostatnich latach dobrej passy. Dwa lata temu zakończyła się tu krwawa wojna domowa - choć powierzchownie nic w stołecznym mieście nie zdradza tej niedawnej, traumatycznej historii, i region jest teraz znacznie bezpieczniejszy niż choćby Amhara… O co walczono? Jak zawsze - o władzę. By zrozumieć przyczyny tego konfliktu trzeba cofnąć się nieco w czasie. W 1974 roku ostatniego cesarza Etiopii, Haile Sellasje, obaliła rada wojskowa Derg – junta wojskowa ideologicznie (a potem również formalnie) sprzymierzona z ZSRR. Zmiany w kraju były jednak wyczekiwane – archaiczne struktury państwowe, półniewolnicza praca chłopów, klęski głodu – jak w wielu miejscach świata te czynniki sprzyjały komunistycznym narracjom. Szybko jednak nowy rząd stał się woskową dyktaturą, a ciężkie lata walki z przeciwnikami Dergu określa się dużo mówiącym mianem „Czerwonego Terroru”. Po pewnym pudrowaniu dyktatury i kosmetycznych zmianach ustroju przyszedł czas na kolejną rewolucję – w 1991 roku władzę przejęła koalicja złożona z kilku partii, jednak dominującym ugrupowaniem był Tigrajski Ludowy Front Wyzwolenia (TLFW). Jego członkowie zajmowali wiele prominentnych rządowych stanowisk, co dawało tej grupie etnicznej (obejmującej ledwie 7% ludności kraju) nieproporcjonalnie duże wpływy w kształtowanie polityki. Taki układ sił utrzymywał się przez niemal trzy dekady – aż w 2018 roku władzę w koalicji objął
Abiy Ahmed (wywodzącego się z ludu Oromów) -postać co najmniej kontrowersyjna. To on w 2018 podpisał porozumienie pokojowe z Erytreą, wieńcząc zamrożony przez 20 lat konflikt, co było głównym powodem, dla którego przyznano mu w 2019 roku pokojową Nagrodę Nobla (cytując decyzję komitetu: „Za wysiłki w celu osiągnięcia pokoju i międzynarodowej współpracy, w szczególności za jego decydującą inicjatywę, by rozwiązać konflikt na granicy z sąsiadującą Erytreą”). Z jego dojściem do władzy wiązano więc wiele nadziei, tak na arenie krajowej, jak i międzynarodowej. Młody, energiczny, miał być nową, demokratyczną jakością w biednym i szarganym konfliktami Rogu Afryki – choć już wtedy niektórzy komentatorzy wskazywali na jego autorytarne zapędy i niepokojące, polityczne ambicje. Jednym ich przejawem było marginalizowanie TLFW, a potem powołanie nowej rządzącej kolacji – w której jednak nie znalazło się to wcześniej prominentne urgupowanie. Napięcia między władzami ugrupowania a rządem federalnym rosły, w końcu uznano je za organizację terrorystyczną – i w krótce, mniej niż rok po odebraniu przez Abiy Ahmeda noblowskiego medalu w Oslo, wybuchła kolejna już w tym kraju wojna domowa. Choć pochłonęła szacunkowo 600 tysięcy ofiar, będąc znacznie bardziej krwawym konfliktem niż ten za naszą wschodnią granicą – międzynarodowa opinia publiczna poświęca jej znacznie mniej uwagi niż wojnie na Ukrainie czy w Strefie Gazy. Jakkolwiek motywacje Tigrajczyków wszczynających zbrojne powstanie mogą być dyskusyjne, tak ostrzeliwanie własnych obywateli i naloty na infrastrukturę cywilną (w tym szkoły i szpitale) zupełnie nie przystoi pokojowemu nobliście… Być może ta szczególna nagroda - laicka kanonizacja, - powinna być jednak przyznawana pośmiertnie…