Wstęp: Oby dobre złego początki – bo nie można powiedzieć, by wyjazd zaczął się bez przygód… Przy parkowaniu pod Pyrzowicami coś w wysłużonym Mondeo mamy gruchnęło, bryzgnęło i padło wspomaganie kierownicy.. Cóż, przynajmniej nie w trasie… Pan z parkingu ma zorganizować do auta mechanika – pytanie, czy uda się usunąć usterkę na miejscu, do naszego powrotu, czy będziemy szukać lawety… Ale to jest problem na za tydzień. Drugi raz serce szybciej mi zabiło, jak patrząc na pas odbioru bagażu ukazał się komunikat „wszystkie bagaże dostarczone”, a po naszym plecaku ani śladu. Normalnie bym go nie nadawała, ale teraz taniej w Wizzarze bywa kupić 10kg rejestrowanego bagażu niż zapłacić za wniesienie go na pokład jako kabinówki… Już zrezygnowana stałam w kolejce do ogienka „bagaż zagubiony”, gdy pan z obsługi wtargał bocznym wejściem wózek z wielką, niegramotną paką i…trzeba małymi plecakami, w tym naszą zgubą!
Cel: Dotrzeć na Maderę!
Materiały i metody: *Parking na 8 dni przy Pyrzowicach: 110 PLN.
*Wynajem auta: na ostatni moment oferta wypożyczalni była mocno przetrzebiona, wypożyczyłyśmy auto w polecanej na F4F i Googlu wypożyczalni Status Flamingo Rent a Car- klasa C (podjechało szare Renault Clio z 25K kilometrów na liczniku) na 6 dni – 360€ (pełne ubezpieczenie, bez depozytu na karcie – płatność gotówką, odbiór auta z lotniska).
*Nocleg: Apartament Casa dos Caseiros, Santa Cruz, 3 noce– 183,60€ 2os/3 noce, tj. +-30€ os/noc. Bardzo przyjemne miejsce, z widokiem na ocean i centrum miasteczka. Santa Cruz jest tuż obok lotniska, więc słychać startujące samoloty – ale nie jest to bardzo uciążliwe.
Przebieg Sam lot był spokojny, lądowanie 30 minut przed czasem – wiatry były łaskawe, i udało się przy pierwszym podejściu. A ponoć nie zawsze tak się udaje – czasem nawet loty przekierowywane są na Teneryfę, gdy warunki nie sprzyjają… Zresztą maderskie lotnisko kiedyś cieszyło się złą sławą – zdarzyło się samolotom nie wyrobić na krótkim pasie startowym (bo płaskiego terenu tu jak na lekarstwo). Ale od kiedy dobudowano – na imponującej palisadzie – dodatkowe metry pasa startowego, ponoć jest już w porządku.
Na miejscu już czekał na nas pan z kluczykami do auta – widać śledził przyloty, plusik za to. Sprawnie podpisujemy dokumenty na masce auta, dostajemy kluczki, i jedziemy jakieś 3 kilometry dalej, do położonej tuż przy lotnisku niewielkiej miejscowości
Santa Cruz. Pomijamy zjazdy, kręcimy się w kółko, „śledzi” nas imprezowy autobus z kibicami świętującymi sukces jakiegoś klubu piłkarskiego – jest tu wesoło!
Miejscowość okazuje się zresztą urocza, i będzie naszą bazą wypadową na pierwsze 3 dni. Trafiamy do małego, dwupoziomowego domku dobudowanego na poboczu wielkiej posesji pełnej drzew owocowych. Przy check-inie częstują nas winem madera; pani smutno zauważa, że niestety teraz nic w ogrodzie nie owocuje. Ale my i tak jesteśmy zachwycone!