Wstęp: Prognoza pogody – co miało się w stu procentach sprawdzić – przewidywała piękny poranek na najbardziej na wschód wysuniętym krańcu Madery– dogodnie położonym o jakieś 20 minut drogi od Santa Cruz. Miejsce uchodzi za maderskie
must-see - ze względu na swoją nietrywialną urodę i… zupełnie odmienny od reszty wyspy charakter.
Cel: Ponta de São Lourenço - czyli trekking po półwyspie św. Wawrzyńca.
Materiały i metody: *Parking na półwyspie São Lourenço jest darmowy, ale wypełnia się szybko. Gdy parkowałyśmy tam koło 8.30 miałyśmy miejsce kilka kroków od początku szlaku, gdy wyjeżdżałyśmy stamtąd koło 11.30 - sznur aut na poboczu ciągnął się kilka kilometrów, a na nasze wyjątkowe miejsce ludzie byli gotowi czyhać 10 minut z włączonym migaczem…
Przebieg: Choć nie widziałyśmy jeszcze za dużo Madery, ale od razu można było wyczuć, że to miejsce jest inne. Na tej wiecznie zielonej wyspie – nagle mamy wypalone słońcem, skarlałe trawy, gołe, rude skały poprzecinane grafitowymi żyłami magmowych intruzji. Być może jest to miejsce, w którym burzliwa, geologiczna przeszłość wyspy jest najlepiej widoczna. Madera jest bowiem wierzchołkiem wulkanu, który miał wyłonić się z dna oceanicznego jakieś 5 milionów lat temu (choć sam półwysep ma być o wiele młodszy).
Trasa trekkingowa -
PR8 Vereda da Ponta de São Lourenço -jest dość łatwa, kilka niezbyt wymagających zejść i podejść, 4km w jedną stronę – całość wycieczki zajęła nam 3h. Było wietrznie i upalnie, nad głowami raz po raz przelatują nisko samoloty, krjaobrazy piękne, surowe – urwiska, czarne plaże, kipiel wody. Wydaje się, że w innych okresach roku jest tu bardziej zielono-wtedy sąsiednie wysepki, widoczne z najdalszego krańca cypla (
Ponta de São Lourenço ) – ptasi rezerwat z morską latarnią – wyglądałyby całkiem podobnie do szkockiego
Nest Point na Skye. Teraz mają swój wyjątkowy, choć jakoś „niemaderski” urok…
Wracałyśmy mijając tłumy jak na Krupówkach- poranne wstawanie ma jednak swoje zalety! No i zostało nam jeszcze pół dnia do zagospodarowania…
CDN.