Podsumowanie wyników i wnioski: Nasze nieco ponad dwa tygodnie w Kraju Faraonów dobiegły końca, gdy chwilę po południu LOTowski samolot wystartował z kKairskiego lotniska. Była to podróż na którą czekałam od dziecka – i nie tylko nagromadzone przez lata oczekiwania nie zostały zawiedzione, było też trochę (głównie pozytywnych) zaskoczeń.
Na plus na pewno wypadła różnorodność doświadczeń w czasie tej podróży – choć dziedzictwo Starożytnego Egiptu było centralnym aspektem wyjazdu, mam wrażenie, że nie przesyciliśmy się tymi antycznymi ruinami i muzealnymi artefaktami. Balansu dostarczyła pulsująca życiem, kairska metropolia i naturalne cuda – od tych podwodnych, nad Morzem Czerwonym, po te pustynne (Czarna i Biała Pustynia). Pozytywnie zaskoczyła nas też życzliwość i sympatia Kairczyków - choć w innych, bardziej turystycznych częściach kraju dało się trochę we znaki nagabywanie i naciąganie (ale w porównaniu z np. Marokiem było znacznie lepiej). Nie było też żadnych problemów z bezpieczeństwem (ani rzeczywistych, ani nawet „domniemanych” – sytuacji, w których czulibyśmy się jakkolwiek nieswojo). Nie dopadła nas też żadna gastryczna „klątwa faraona” – jedyne lekkie bolączki żołądkowe spotkały nas w kurorcie nad Morzem Czerwonym, ale jestem przekonana, że w tamtym wypadku winna była nasza zachłanność i notoryczne przejadanie się, bardziej niż egzotyczna flora bakteryjna…
Z zaskoczeń mniej pozytywnych wymieniłabym… ceny – wyjazd wyszedł drożej, niż się spodziewałam… Wpływ na to na pewno miał wyjątkowo niekorzystny kurs dolara (w trakcie naszego wyjazdu powolnie spadał z rekordowych 5 zł). Drogie były wstępy do zabytków i transport (tutaj wynajmem samochodu mógłby poprawić sytuację…). Druga, i w sumie obiektywnie bardziej problematyczna rzecz to ilość śmieci – takich stosów odpadków, gruzu i innych nieczystości na poboczach ulic i torowisk, na pustych parcelach, w kanałach i rzeczkach, w szybach pomiędzy budynkami – generalnie w każdych przestrzeniach „wspólnych”, za które jednak nikt nie czuje się widocznie odpowiedzialny – nie widziałam chyba nigdzie.
Niemniej – Egipt na własną rękę jest całkiem prosty w organizacji, a najgorsze, co się nam zapewne przytrafi, to przepłacenie w kilku miejscach!