Wstęp: W naszej objazdowej przygodzie w Egipcie nie zabrakło aspektu, który dla wielu turystów (zwłaszcza z kraju nad Wisłą) stanowi 100% egipskiego doświadczenia – kurortu nad Morzem Czerwonym. Najbardziej zależało nam na rafie koralowej – a dostępne opisy w Internecie zgodnie twierdziły, że najlepsze (z miejsc relatywnie łatwo dostępnych) znajdziemy w Marsa Alam – trzecim czerwonomorskim kierunku resortowym, wciąż mniej popularnym niż Hurgada i Szarm-el-Szeik.
Cel: Nurkowanie z fajką i krótki wywczas nad Morzem Czerwonym.
Materiały i metody: *Lot z Kairu do Marsa Alam – EgyptAir, 85 USD.
*Transfer z lotniska do hotelu (nie ma transportu publicznego): 36 EUR.
*Nocleg: Hotel Aurora Bay, „apartament” z dwiema sypialniami i salonem, formuła „all inclusive” (bo i nie byłoby gdzie tu zjeść czy zrobić zakupy…) – 334 USD/3 noce/3 osoby. Wyszło więc ok. 37 USD/os./noc.
*Wycieczka całodniowa na wyspy Wyspy Qulaan (Hamata) przy brzegu Parku Narodowego Wadi El-Gemal – snorklowanie w trzech lokalizacjach + lunch: 65 EUR/os (Internet podaje ceny niższe o jakieś 10 EUR, nie wiem czy to inflacja, czy w naszym hotelu było drożej…).
Przebieg: Z Kairu do Marsa Alam latają kursowe samoloty linii EgyptAir, więc dojazd nie powinien stanowić problemu. Niemniej, przełożono nam lot na późniejszą godzinę, z lotniska trzeba podjechać spory kawałek (taksówką, bo publicznego transportu brak) – i tak schodzi nam na to cały dzień…
Późnym popołudniem meldujemy się w hotelu – miraż na pustyni, odosobniona oaza życia, której lata świetności musiały wypadać ca. wczesne lata dwutysięczne (n.e.). Rzut okna na plażę – nie zachwyca, ale jest położona w mocno wciętej zatoce – sprawa o tyle kluczowa, że ponoć na tej wysokości Morza Czerwonego często wieje – a przy mocnej fali nie sposób pływać z maską i fajką. Z pewnym rozczarowaniem patrzymy na plastikowe kubeczki o objętości 100ml, w których serwowane są napoje i drinki, brodzimy chwilę w ciepłym morzu, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Jesteśmy też świadkami niepokojącej sytuacji – straszą kobietę wyniesiono na brzeg, chyba nieprzytomną, potem ją reanimowano. Wezwani ratownicy czy medycy (z tego, co potem podsłuchaliśmy z prowadzonych rozmów) byli nieprzygotowani – jeden miał tylko stetoskop, drugi rozładowany defibrylator. Tlen podawano z czegoś, co wyglądało jak butla do nurkowania… Nie wiemy, jak sytuacja się skończyła, ale zdecydowanie nie chciałabym tu ulec wypadkowi…
*
Po tym raczej mrocznym początku sprawy miały się jednak lepiej. Jedzenie było bardzo smaczne i różnorodne, a łatwo dostępna rafa w naszej zatoczce - położona ledwie kilka metrów od brzegu – naprawdę piękna. Nawet nie spodziewałam się, że tak pełną ryb, i w tak dobrej kondycji rafę zobaczymy bez dodatkowej wycieczki. Pewnie można by więc odpuścić wypadną Wyspy Qulaan – położone 105km na południe od Marsa Alam miejsce nazywane „egipskimi Malediwami”. Ale miejsce zarezerwowaliśmy na ten wyjazd już pierwszego dnia, i co by nie mówić - było tam faktycznie pięknie. Kilka sporych łodzi motorowych pokrywało tę samą trasę, zatrzymując się w kilku miejscach na snorklowanie i na krótki postój przy niezamieszkałej wysepce o białym, koralowym piaseczku – widok dość rzadki nad Morzem Czerwonym… Oczy cieszyła turkusowa, przejrzysta toń i bogactwo podwodnego świata. Cóż, nie dziwię się wcale, że Egipt jest tak popularnym kierunkiem wśród nurków!